Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Iwona Kinda, mama Iwony Wieczorek: Śledztwo policji jest mitem

Dorota Abramowicz
Przemek Świderski
Z Iwoną Kindą, matką zaginionej przed trzema laty Iwony Wieczorek, rozmawia Dorota Abramowicz.

Czy policjanci dzwonili do Pani w ostatnich dniach?

W piątek przed południem. Podali mi dwa nowe numery telefonów i zaproponowali spotkanie w wybranym przeze mnie terminie. Umówiłam się na dzisiaj.

Wcześniej jednak była dość długa przerwa w kontaktach Pani z policją.

Trwała ponad rok. Nie odbierano telefonów ode mnie. Próbowałam skontaktować się z nimi w ostatnią środę, po ukazaniu się artykułu w "Polityce". Byłam wstrząśnięta informacją o tym, że ktoś prawdopodobnie śledził córkę podczas powrotu do domu tamtej nocy, gdy zaginęła. I że osoba idąca za nią ze swego telefonu łączyła się z telefonem jej chłopaka. Ledwo przeczytałam artykuł, zadzwoniła do mnie wzburzona siostra, potem mama. To starsza kobieta, płakała, mówiąc "oni naprawdę nic nie zrobili!". Chciałam dowiedzieć się dlaczego, pragnęłam im to wykrzyczeć... Dzwoniłam na numer stacjonarny i komórkowy, podane mi wcześniej przez policjantów. Nikt nie podniósł słuchawki, więc wykrzyczałam im to przez media.

Pomogło, usłyszeli...

Czy ktoś słyszy mój krzyk? Wie pani, o takich nierozwiązanych sprawach, jak Iwony, organom władzy - policji i prokuraturze - najwygodniej jest nie pamiętać. Na pierwszą rocznicę zaginięcia robiłam happening, by wróciło zainteresowanie moją córką. Na drugą nie robiłam nic, bo wcześniej przyszli do mnie policjanci i opowiadali, że szykuje się przełom. Teraz nie wiem, czy nie chodziło im raczej o wyciszenie tematu. Na trzecią rocznicę pojawiło się kilka artykułów, przypominających sprawę. We wszystkich policja mówiła to samo, co sama wcześniej od nich słyszałam. Takie tam "ze względu na dobro śledztwa, gdy coś ustalimy, pierwszą panią poinformujemy". Kiedyś wreszcie nie wytrzymałam i krzyknęłam policjantowi, by zmienił płytę. Chyba się obraził.

Może rzeczywiście nic nowego nie mógł powiedzieć?

Nie wierzę, by policja i prokuratura w tak głośnej sprawie przez trzy lata nie znalazły żadnego dowodu. Czytając oświadczenie szefa pomorskiej policji, że wokół sprawy "narosło wiele mitów", pomyślałam, że największym mitem jest samo śledztwo. Świadczy o tym chociażby artykuł dziennikarki z "Polityki". Gdyby nie ta kobieta, Violetta Krasnowska-Sałustowicz, która dokładnie przeczytała kilkanaście tomów akt sprawy, znajdując tam informacje pominięte i źle zbadane przez śledczych, nadal policja zachowywałaby się tak, jak do tej pory. Dziennikarka dzwoniła do mnie wcześniej, uprzedzając, że będzie ubiegać się o dostęp do materiałów śledztwa. Dostała jakieś strzępki, kopie, ale to wystarczyło.

Pani nie widziała tych akt?

Czytałam je, ale nie jestem specjalistą. Trzeba wiedzieć, gdzie czego szukać. Dziennikarka pewnie miała jakąś pomoc.
Jednak wiceszef pomorskiej policji w oświadczeniu dla mediów napisał, że tezy zawarte w publikacji "Polityki" "wprowadzają opinię publiczną w błąd i na siłę starają się wprowadzić wątek sensacyjny do prowadzonych przez funkcjonariuszy działań".
Proszę pani, ja prowadzę tylko salon fryzjerski, ale gdy słyszę, że coś źle zrobiłam, albo gdy są zastrzeżenia do pracy innych zatrudnionych tu osób, to natychmiast przepraszam i staram się poprawić.

Kiedy pojawiają się informacje, że policja coś przeoczyła w tak ważnej sprawie, jak zniknięcie człowieka, nic się nie dzieje. To komu mam wierzyć, policjantowi z Warszawy, czy policjantowi z Gdańska? Czy to oznacza, że Marek Dyjasz, emerytowany dyrektor Biura Kryminalnego KGP, wyssał sobie te informacje z palca? Zgadzam się z opinią, że jednym z grzechów popełnionych w śledztwie była rutyna, brak polotu, fantazji, sztampa. W kontekście informacji o tajemniczym telefonie, logującym się na trasie, którą szła Iwona, interesuje mnie podstawowa rzecz - czy młodzież, która była tamtej nocy z moją córką miała założony podsłuch? Czy wiadomo, o czym później rozmawiali?

A miała?

Podejrzewam, że nie. Gdyby to był osobnik podejrzewany o sprzedaż narkotyków, dawanie łapówek lub oszukiwanie urzędu skarbowego, pewnie taka decyzja by zapadła. Jednak gdy w środku miasta, słonecznym świtem ginie młoda dziewczyna, moje dziecko, nikomu do głowy pewnie coś takiego nie przyszło. Nie wiem nawet, czy ktoś ich śledził...

Policjanci wskazują, że wiedzy, uzyskanej za pomocą metod operacyjnych absolutnie nie mogą ujawniać osobom trzecim. Może dlatego utrzymują to przed Panią w tajemnicy?

Niech mają tę swoją tajemnicę. Nie muszą mówić o pracy operacyjnej, pod warunkiem, że ta praca rzeczywiście została wykonana. Trudno w to uwierzyć, skoro w XXI wieku przez trzy lata nie udało się w europejskim kraju natrafić na ślad mojej córki.

Zdarzają się takie przypadki w innych państwach. Od sześciu lat bezskutecznie poszukiwana jest mała Madeleine McCann, która zaginęła podczas rodzinnych wczasów w Portugalii...

Madeleine zniknęła w obcym kraju, Iwona pod własnym domem. Często myślę, że w jej przypadku została przekroczona masa krytyczna błędów i niekorzystnych zbiegów okoliczności. Jakiś szatan zamieszał, sprawiając, że akurat w drodze powrotnej rozładował się telefon Iwony. I że satelita akurat wtedy nie przelatywał nad Gdańskiem. Chociaż nie chce mi się wierzyć, że tylko jeden satelita robił wówczas zdjęcia nad obszarem granicznym Polski.

Uwaga opinii publicznej po opublikowaniu informacji o wynikach analizy bilingów telefonicznych z nocy z 16 na 17 lipca 2010 r. skoncentrowała się znów na czwórce znajomych Iwony, którzy spędzili z nią tamten wieczór. Czy ma Pani dziś kontakt z kimś z tamtej grupy?

Kontakt mieliśmy na początku, gdy jeszcze pomagali w poszukiwaniach córki, rozwieszali ulotki. Po pewnym czasie wszystko się urwało. Trochę ich rozumiem, byli wzywani na policję, przesłuchiwani, mieli wakacje, chcieli z tym skończyć. Z drugiej strony jednak nie pojmuję tego dystansu - Iwona była ich koleżanką, bawili się razem na imprezie, a potem zniknęła.

Wie Pani, o co się z Iwoną pokłócili?

Pewnie się tego nigdy nie dowiem. Naprawdę zadziwia, że to nie wyszło podczas przesłuchań. A już zupełnie zaskoczyło mnie, że od dwóch lat śledczy wiedzą o osobie idącej w tym samym czasie tą samą trasą, co Iwona, wykonującej równocześnie telefony do jej kolegi, Pawła. A potem ten ktoś wyłączył telefon na godzinę około czwartej rano, czyli wtedy, gdy kamera po raz ostatni zarejestrowała Iwonę. Dlaczego ten telefon został wyłączony o poranku? Czy pani ot tak sobie wyłącza telefon idąc na spacer? Ja to robię np. wchodząc do sądu, załatwiając coś w urzędzie, ale maszerując promenadą? Po godzinie telefon "wrócił" do Sopotu, a następnie został zalogowany przy naszym domu. "Polityka" pisze, że właścicielką telefonu była dawna znajoma Pawła, która potem jeszcze kontaktowała się z nim kilkaset razy! Mogę podejrzewać, że w noc zaginięcia śledziła Iwonę. Dlaczego? Co zobaczyła? Mnożą się pytania, na które śledztwo nie znalazło odpowiedzi.

W prokuraturze usłyszałam, że ten wątek był dokładnie zbadany przez policję...

Dokładnie zbadany? Po przeczytaniu o logującym się przy mojej córce telefonie, już nie do końca ufam policji. Podjęłam więc decyzję o reaktywacji współpracy z Krzysztofem Rutkowskim.

Myśli Pani, że po trzech latach Rutkowski odkryje coś nowego?

Jego obecność daje szansę na większą mobilizację policjantów. Zauważyłam na początku poszukiwań, gdy pojawił się pan Rutkowski, policja bardzo się starała. Nie miałam wówczas do pracy śledczych większych zastrzeżeń. Kiedy Rutkowski wycofał się, aktywność policji wyraźnie siadła. Wiem, że dużo pisze się na temat detektywa, krytykuje go za "parcie na szkło", zarzuca, że jest mało wiarygodny, że wykorzystał sprawę mamy Madzi... Dla mnie jednak liczy się efekt.

Wierzy Pani, że Iwona może odnaleźć się w Paryżu? Widział ją tam rzekomo z ciemnoskórym dzieckiem pewien mężczyzna...

Już to pani wcześniej mówiłam - dopuszczam taką możliwość jedynie w przypadku, gdyby Iwona straciła pamięć. A jeśli nie straciła pamięci, to pewnie nie żyje.

Apeluje Pani, by osoba, która przyczyniła się do jej zaginięcia i być może śmierci, tylko anonimowo podała, gdzie jest Iwona. Nie chce Pani rewanżu, ukarania sprawcy?

Już nie chcę. Ja chcę tylko wiedzieć, gdzie jest moje dziecko. Ten, kto przyczynił się do śmierci Iwony - jeśli nie jest człowiekiem całkowicie bez sumienia - ma już spaprane życie. Po co mi ten rewanż, śmierć za śmierć? To nie daje żadnej satysfakcji.

Wielu tego nie zrozumie.

Żeby to zrozumieć, trzeba być mną. Z każdym rokiem braku wiedzy o córce moja dusza staje się coraz bardziej chora. W sercu mam narastający ból. W nocy nie mogę spać. Myślę o Iwonie i osobie, która ją skrzywdziła. Dochodzę do wniosku, że ten człowiek także nie śpi po nocach. Pewnie jest młody, dziś stara się normalnie żyć, próbuje uniknąć aresztowania. Jednak z roku na rok będzie to dla niego coraz większa trauma, bo tego, co zrobił, nie można zapomnieć. Dlatego nie chcę dokładać mu cierpień, nie chcę od niego już nic, poza wskazaniem miejsca, gdzie jest moje dziecko.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki