Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hrabia, który bronił honoru Francji na Westerplatte

Marek Adamkowicz
Okoliczności śmierci Ludwika Roberta Hipolita de Bréhan hrabiego Plélo do dziś budzą wątpliwości
Okoliczności śmierci Ludwika Roberta Hipolita de Bréhan hrabiego Plélo do dziś budzą wątpliwości Marek Adamkowicz
Westerplatte to miejsce, gdzie 280 lat temu rozstrzygnęły się losy trojga bohaterów - króla Stanisława Leszczyńskiego, hrabiego de Plélo i René de Chateaubrianda, ojca słynnego romantyka.

Na początek niech będzie François-René de Chateaubriand. Geniusz romantyzmu, który - wedle słów Gauthiera - "przywrócił życie katedrze gotyckiej, otworzył drzwi wspaniałej przyrody i odkrył nowoczesną melancholię". Do tego polityk i dyplomata. Człowiek, którego imię (za sprawą befsztyka) rozsławiło kuchnię francuską. Aż trudno uwierzyć, że tego wszystkiego mogłoby nie być - ani literatury, ani dyplomacji, ani kulinariów. Niewiele brakowało, a ojciec Chateaubrianda zginąłby nie spłodziwszy syna.

Historię tę pisarz wyjaśnił w swoich "Pamiętnikach zza grobu", pisząc, że: "Mała republika maloańska [od Saint-Malo w Bretanii] sama broniła (…) honoru francuskiej bandery na morzu. Szkuner [którym płynął ojciec Chateaubrianda, wówczas 15-letni młodzieniec] połączył się z flotą, którą kardynał de Fleury wysłał na pomoc Stanisławowi [Leszczyńskiemu] oblężonemu w Gdańsku przez Rosjan".

Natomiast dalej dodaje z niejaką dumą, że: "Mój ojciec brał udział w pamiętnej bitwie 29 maja 1734, kiedy to tysiąc pięciuset Francuzów, pod wodzą dzielnego Bretończyka Bréhana hrabiego de Plélo, walczyło z czterdziestu tysiącami Moskali, dowodzonymi przez [Burkharda Christopha von] Münnicha. Bréhan, dyplomata, wojownik i poeta, został zabity, mój ojciec dwukrotnie ranny".

W ten właśnie sposób na polach w pobliżu Westerplatte splotły się losy trojga bohaterów.

Wyglądając odsieczy

Wspomniana przez Chateaubrianda bitwa była zaledwie epizodem wojny o sukcesję polską, jaka targała Europą w pierwszej połowie lat 30. XVIII w. Po śmierci Augusta II Mocnego królem Polski wybrano we wrześniu 1733 r. Stanisława Leszczyńskiego. Szybko jednak objawił się jeszcze jeden pretendent do tronu, a mianowicie syn zmarłego monarchy. Za Leszczyńskim, będącym teściem króla Ludwika XV, opowiedziała się Francja. Sasa poparły Rosja i Austria, przy czym lista państw biorących udział w konflikcie była nieco dłuższa.

- Po serii wojennych niepowodzeń siły Leszczyńskiego zostały zepchnięte do Gdańska - mówi dr Andrzej Nieuważny, znawca stosunków polsko-francuskich z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. - Miasto było znakomicie ufortyfikowane, dlatego w jego murach król postanowił poczekać na pomoc z Francji.

Leszczyński dotarł do Gdańska w październiku. Minęła jesień, potem zima, odsieczy jednak nie było widać. Z biegiem czasu pozycja prawowitego króla stawała się coraz gorsza. Wreszcie 11 maja 1734 r. na redzie gdańskiego portu pojawiły się okręty francuskie. Na ich pokładach znajdowały się dwa pułki piechoty.

Francuzi wylądowali ma Westerplatte, które w owym czasie było jeszcze wysepką u ujścia Wisły. Z desantu nic nie wynikło, bo nocą 14/15 maja wojsko wróciło na okręty i odpłynęło do Kopenhagi.

Doktor Nieuważny podkreśla, że od początku założeniem francuskiej wyprawy była demonstracja zbrojna i... nic więcej. Na tym zapewne skończyłaby się "pomoc" Burbonów, gdyby nie fakt, że posłem francuskim w Danii był Ludwik Robert Hipolit de Bréhan hrabia Plélo.

Na śmierć i życie

Ambasador de Plélo był nieodrodnym dzieckiem epoki. Wojskowe rzemiosło łączył z zamiłowaniem do literatury, m.in. tłumaczył z francuskiego na inne języki Voltaire'a.

Wyróżnikiem osobowości hrabiego było wielkie poczucie honoru. Z tego właśnie względu ujrzawszy w Kopenhadze statki płynące z Gdańska, zawrócił je i sam - tym razem na czele już trzech pułków piechoty - wylądował na Westerplatte. Stało się to 24 maja. Trzy dni później (czyli 27, a nie 29 maja, jak pisze Chateaubriand) doszło do bitwy, której malowniczy opis przedstawił historyk i powieściopisarz Jan Nepomucen Czarnowski:

"[Hrabia de Plélo] widząc, że niepodobna mu będzie wprowadzić tych posiłków do [gdańskiej] twierdzy inaczej jak przerżnąwszy się przez nieprzyjaciela, uderza (…). W jednej chwili palisady nieprzyjacielskie zostały zniszczone i fosy zasypane, Plélo wpada ze szpadą w ręku na czele swych żołnierzy, naciera, walczy i obala wszystko, co tylko staje na przeszkodzie jego postępowi. Nieprzyjaciele przestraszeni sądzą, iż widzą cień Karola XII i zaczynają pierzchać, wtedy ich dowódca rozkazał dać ognia kartaczami do tej nieustraszonej kolumny. Nieszczęśliwy wystrzał obala mężnego Plélo. Oficerowie francuscy pozbawieni wodza, wystawieni na morderczy ogień artyleryi nieprzyjacielskiej, zwątpili, czy zdołają przebić się do miasta, powracają zatem do swego stanowiska. Nieprzyjaciel mógłby im był przeciąć odwrót, wypuścił jednak i dozwolił oszańcować się w dawnym obozie".

Profesor Edmund Cieślak zastrzega, że śmierć hrabiego mogła nastąpić w zgoła innych okolicznościach. Wedle raportu, który po bitwie trafił do Ludwika XV, de Plélo wcale nie szedł na czele swych wojsk, lecz obserwował zmagania z oddali. "W pewnym momencie podszedł do wycofującego się z pola walki grenadiera francuskiego, zwymyślał go za to, a gdy ten odpowiedział w podobnym tonie, zastrzelił go na miejscu. Świadkiem tego zdarzenia była inna grupa żołnierzy wycofująca się z pola walki. Po jej przejściu Plélo leżał martwy na ziemi".

Nawet jeśli okoliczności śmierci nie są do końca jasne, to faktem pozostaje, że hrabia został zakłuty bagnetami. Jego ciało wpadło w ręce Rosjan, którzy jednakże zgodzili się je wydać razem ze zwłokami niemal setki poległych Francuzów. De Plélo zabalsamowano w Twierdzy Wisłoujście i odesłano do Francji.

- Współcześni Francuzi uważali, że Plélo złamał rozkazy i niepotrzebną bohaterszczyzną doprowadził do klęski i strat - wskazuje dr Nieuważny. - Zabitych i rannych zostało 232 Francuzów.

Złote lata Lotaryngii

Dokładnie w 280 rocznicę bitwy opodal twierdzy odsłonięto pomnik poświęcony hrabiemu de Plélo oraz żołnierzom z pułków Périgord, La Marche i Blasois, które w 1734 r. szły Gdańskowi z odsieczą. Dla współczesnych i przyszłych pokoleń będzie to znak ich poświęcenia. Zarazem jest to przypomnienie, że losy Rzeczypospolitej mogły potoczyć się zupełnie inaczej.

- W Polsce Stanisław Leszczyński jest postrzegany jako król-pechowiec, który nie potrafił utrzymać się na tronie - mówi Adam Koperkiewicz, dyrektor Muzeum Historycznego Miasta Gdańska. - Jego późniejsze losy pokazują jednak, że mając możliwość działania, potrafił być zarówno dobrym gospodarzem, mecenasem sztuki, jak też pisarzem i myślicielem. Jego idee były nowatorskie, wybiegały daleko w przyszłość.

Przykładem może być zaproponowana przez Leszczyńskiego koncepcja wspólnoty państw europejskich. Tego rodzaju unia miała gwarantować pokój na kontynencie, kto zaś próbowałby się wyłamać z systemu bezpieczeństwa, tego czekały sankcje.
Obalony król błysnął talentami już na emigracji. Po klęsce francuskiej ekspedycji, opuścił potajemnie Gdańsk i w przebraniu wieśniaka dotarł do Kwidzyna, stamtąd zaś do Królewca. Na pocieszenie otrzymał od swojego zięcia w dożywotnie władanie księstwo Lotaryngii.

- Leszczyński był już wtedy człowiekiem cokolwiek posuniętym w latach i raczej nie wróżono mu długiego żywota. Tymczasem władał on Lotaryngią jeszcze przez niemal trzydzieści lat - dodaje Andrzej Nieuważny. - Być może działałby dłużej, gdyby nie nieszczęśliwy wypadek.
W lutym 1766 roku ex-król doznał rozległych poparzeń, gdy jego szlafrok zapalił się od iskry z kominka. Zmarł kilka tygodni później.

Swojski książę

Tak jak burzliwe było życie Leszczyńskiego, tak i zagmatwane były losy pośmiertne. Najpierw doczesne szczątki króla pochowano w Nancy, gdzie spoczywały do 1814 r. Wracający wraz z wojskiem polskim z wojen napoleońskich gen. Michał Sokolnicki zabrał je do kraju, tyle tylko że zaginęły one w niewyjaśnionych okolicznościach. Po rewolucji bolszewickiej odnaleziono je w Leningradzie i przekazano Polsce. Ostatecznie prochy Leszczyńskiego spoczęły tam, gdzie ich miejsce - na Wawelu.

Doktor Nieuważny podkreśla, że chociaż od śmierci króla tułacza minęło dwa i pół wieku, to pamięć o nim przetrwała do dziś, ale bardziej w Lotaryngii niż w Polsce. Tam jest to postać swojska, niemal ludyczna, żyjąca w nazwach ulic czy lokali. Centrum tej pamięci jest plac Stanisława (place Stanislas) w Nancy, notabene wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
- Lotaryńczycy często patrzą na Polskę właśnie przez pryzmat Leszczyńskiego i jego zasług dla Nancy - tłumaczy historyk. - Nieprzypadkowo na przełomie XVIII i XIX wieku nastąpiło zacieśnienie związków miedzy Polską a Francją, czego przejawem jest chociażby przyjazd do naszego kraju Lotaryńczyka Mikołaja Chopina, ojca wielkiego Fryderyka.

Gdyby nie to, Chopin być może wcale by nie był polskim kompozytorem. Ale to już całkiem inna historia.
Więcej o wydarzeniach sprzed 280 lat można się dowiedzieć, oglądając wystawę "Król Stanisław Leszczyński w Gdańsku 1733-1734", która do 2 listopada jest prezentowana w Ratuszu Głównego Miasta Gdańska (ul. Długa 46/47 ). Patronat nad wydarzeniem sprawuje "Dziennik Bałtycki".

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki