Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hel: Rekonstrukcje z "Niemcami" budzą emocje

Piotr Niemkiewicz
Niemieckie mundury nie wszystkim mieszkańcom Helu odpowiadają, ale jak bez tego pokazać historię?
Niemieckie mundury nie wszystkim mieszkańcom Helu odpowiadają, ale jak bez tego pokazać historię?
Niemiecka armia budzi emocje i przyciąga turystów. Swastyki nie podobają się głównie seniorom. "My przecież nie gloryfikujemy nazizmu" - odpowiadają rekonstruktorzy.

Hitlerowscy "okupanci" wciąż budzą emocje na ulicach Helu. Mimo że od zakończenia wojny minęło 65 lat, a goście zza Odry to najliczniejsza grupa turystów na półwyspie, to nie wszystkim podoba się, że "Niemcy" biją się z aliantami pod pomnikiem poświęconym ofiarom obrony Helu z 1939 r.

- Znowu kręcą się tu Niemcy... - wzdycha starsza pani, gdy przed nią przejeżdża motor z militarnym kamuflażem, a chwilę później mija "żołnierz" taszczący panzerfaust.

Taki obrazek można było zobaczyć w sierpniowe popołudnie na głównym skrzyżowaniu miasta. Na kilkadziesiąt minut ulice i park zmieniły się w normandzką mieścinę, która znalazła się w ogniu walk. I jak zawsze oglądały ją tłumy widzów, pośród których krążyli umundurowani "hitlerowcy" i "jankesi". Oraz pojazdy: amerykański jeep, BMW z karabinem maszynowym czy potężna opancerzona "Brunhilda", transportująca niemieckich piechurów.

W Helu grupa polskich miłośników militariów i historii wojskowości odtwarzała atak, jaki w czasie II wojny światowej Niemcy przypuścili na posterunek broniony przez aliantów.

Widowiskowa inscenizacja (jak zawsze wygrali "Amerykanie"), to jedna z imprez towarzyszących D-Day Hel, trwającej tydzień rekonstrukcji walk między wojskami Hitlera a aliantami. Od pięciu lat to największe takie plenerowe widowisko na Pomorzu i jedna z letnich wizytówek miasta. A także skuteczny magnes na turystów.
- Ludzie na D-Day ciągną do nas tłumami - przyznaje Barbara Tabor, odpowiadająca w Urzędzie Miasta za promocję Helu. - To impreza, która naszym gościom naprawdę się podoba.

Ale nie wszystkim. Gdy przed tłumem przechodzi uzbrojony po zęby "niemiecki" żołnierz, jedna ze starszych pań nie wytrzymuje.
- Panie, nie wstyd panu nosić takich szmat?! - pyta z wyrzutem kobieta.

Mężczyzna uśmiecha się, wzrusza ramionami i odchodzi, by razem z grupką "hitlerowców" zaplanować atak na stacjonujących po drugiej stronie ulicy "Amerykanów". - Nic nowego. Często słyszymy podobne uwagi i zarzuty - komentują rekonstruktorzy. - Na każdej imprezie znajdzie się ktoś, w kogo gusta nie trafią nasze mundury. To trochę czepianie się, bo przecież nie gloryfikujemy nazizmu.

Pasjonaci po bitwie śmiali się, że w Helu nikt nie zwrócił uwagi, że podczas inscenizacji to alianci w strojach żandarmów pilnowali, by widzowie trzymali się wyznaczonych miejsc.
- Trudno, Niemcy źle się nam kojarzą i tyle - rozkłada ręce jeden z naszych rozmówców. - Taka była historia, nikt jej nie zmieni. My ją odtwarzamy, a nie kreujemy.

Helscy urzędnicy, którzy współorganizują D-Day, przyznają, że oficjalnie nikt nie poskarżył się na obecność faszystowskich symboli. Choć wcześniej różnie z tym bywało. Części widzów podobały się widowiskowe pokazy, inni koncentrowali się na mundurach z naszywkami Wehrmachtu lub SS. Podobne zarzuty o promocję nazizmu musieli odpierać twórcy helskiego Muzeum Obrony Wybrzeża, którzy odrestaurowali tutejsze umocnienia artyleryjskie, w tym wieżę kierowania ogniem czy stanowisko artyleryjskie baterii Schleswig-Holstein.

Nie ma się co obrażać, taka była historia
Rozmowa z Markiem Dyktą, sekretarzem miasta Helu.
"Niemcy" znów na ulicach miasta...
- Ale przecież alianci bili się z Niemcami! W Helu pokazujemy historię naszego kontynentu taką, jaką ona rzeczywiście była, a nie taką, jaką chcą ją widzieć wybrane osoby. Nie da się przecież przedstawić wydarzeń z tego okresu II wojny śewiatowej bez udziału Niemców. Tak jak rekonstrukcji bitwy pod Grunwaldem bez obecności Krzyżaków. I 99,99 proc. widzów to doskonale rozumie.

Ale przecież w Helu Niemcy budzą szczególne skojarzenia.
- Nie popadajmy w przesadę, bo przecież większość niemieckich żołnierzy to byli ludzie wcieleni siłą do armii i przymuszeni do walki. Zwyczajnie robili to, co im kazali dowódcy, bo nie mieli innego wyjścia. Zresztą, gdyby szukać przykładów na niemoralne postępki żołnierzy w czasie tamtej wojny, to z powodzeniem znaleźlibyśmy je wśród przedstawicieli wojsk amerykańskich czy też radzieckich. Czarnych owiec nie brak nigdzie.

D-Day to dobra lekcja historii?
- Oczywiście. Podobnie jak nasze muzeum, które swego czasu też musiało "tłumaczyć się" z pewnych eksponatów. My pokazujemy historię z dobrej i złej strony. Czemu towarzyszy fachowy komentarz specjalistów. Trudno się więc pomylić w ocenie.

Czy inscenizacje bitew to dobre lekcje historii, czy tylko magnes na turystów?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki