Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Barbara Misiewicz-Jagielak: Dla pacjentów najważniejsze jest, by leki, których potrzebują, były w aptece

Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
Barbara Misiewicz-Jagielak, wiceprezes Krajowych Producentów Leków - Polski Związek Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego
Barbara Misiewicz-Jagielak, wiceprezes Krajowych Producentów Leków - Polski Związek Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego fot. mat. prasowe
Pandemia obnażyła bolesną prawdę - ciągłość leczenia gwarantują nam tylko krajowi producenci. Jeżeli nie uda się stworzyć warunków, w których większość leków będzie produkowana w kraju, nie będziemy w stanie zapewnić Polakom bezpieczeństwa lekowego - uważa Barbara Misiewicz-Jagielak, wiceprezes Krajowych Producentów Leków - Polski Związek Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego.

Pół miliona recept wystawiono w ub. roku na amantadynę - lek stosowany m.in. w chorobie Parkinsona, który jakoby miał być skuteczny w przypadkach zakażenia koronawirusem. Jak podaje jeden z medycznych portali, sprzedaż amantadyny wzrosła w czasie pandemii w Polsce pięciokrotnie…

I trudno się temu dziwić, bo mamy do czynienia z nowym zjawiskiem - pandemią COVID-19, na którą nie ma lekarstwa. Część osób - zapewne z niewiedzy - nie szczepi się, w związku z czym tak wielu chorych umiera. Kiedy więc pojawiły się jakieś doniesienia, że amantadyna działa, co potwierdzała nawet część lekarzy, zapotrzebowanie na ten lek wzrosło. Jednak współczesna medycyna oparta na faktach wymaga dowodów naukowych, czyli badań klinicznych. Takie badanie właśnie zakończyło się. Amantadyna wykazywała takie samo działanie jak placebo. W przeszłości było wiele podobnych „cudownych” leków, które po weryfikacji okazywały się nieskuteczne.

Kiedy wszystko wokół drożeje, najważniejsze pytanie, które stawiają pacjenci, brzmi: czy za leki trzeba będzie więcej płacić. 80 proc. wydatków na leki ponoszą seniorzy - nic więc dziwnego w tym, że oni najbardziej boją się podwyżek w aptekach…

Podstawowymi lekami, których potrzebują chorzy - i to nie tylko seniorzy - są leki refundowane. I tu mogę uspokoić - te leki nie zdrożeją. Rynek leków refundowanych jest w Polsce regulowany przez Ministra Zdrowia. Pod koniec ub. roku odbyły się negocjacje przedstawicieli Ministerstwa Zdrowia z producentami leków i ustalone ceny, tzw. urzędowe - takie same we wszystkich aptekach - będą obowiązywać przez najbliższe trzy lata.

To, że lek jest tani, nie znaczy jednak, że będzie on tani dla pacjenta?

Jak najbardziej. Trzeba bowiem pamiętać, że cena leku to nie jest to samo co odpłatność dla pacjenta. Ogromne znaczenie ma kwota, którą dopłaca NFZ z naszych składek zdrowotnych. System refundacyjny jest w naszym kraju bardzo skomplikowany. O tym, ile pacjent zapłaci, decydują trzy rzeczy: cena leku w aptece, rodzaj odpłatności - to znaczy, czy jest to lek bezpłatny, na ryczałt czy z 30-proc. lub 50-proc. odpłatnością oraz tzw. limit refundacji. Weźmy dla przykładu wyżej wspomnianą amantadynę. Załóżmy, że ma ona czterech producentów: chińskiego, francuskiego, polskiego i amerykańskiego. Lek ma więc cztery różne ceny. W dużym uproszczeniu minister zdrowia ustala limit finansowania na cenie najtańszej amantadyny, której producent pokrywa przynajmniej 15 proc. zapotrzebowania na ten lek. Różnicę między ceną droższych leków a limitem dopłaca pacjent. Jeżeli najtańsza chińska amantadyna kosztuje 4 zł, a amerykańska 10 zł, to pacjent za amerykańską zapłaci 6 zł, a NFZ 4 zł.

Nie da się sprawić, by pacjenci do leków podstawowych, refundowanych dopłacali mniej?

W Polsce nie da rady już zmniejszyć dopłat pacjenta, obniżając ceny leków, bo są one najtańsze w UE i dalsze obniżki spowodowałyby wycofywanie się producentów z polskiego rynku. Można zmienić rodzaj odpłatności - zamiast 30 proc. wprowadzić 50 proc. dopłaty NFZ lub podwyższyć limit. Wówczas NFZ dopłaci więcej, a pacjent mniej.

To, że leki w Polsce są najtańsze w Europie, jest też źródłem patologii - w aptekach brakuje zalecanego chorym na COVID-19 wziewnego leku Budezonid. Ponoć jest on wywożony z kraju m.in. do Niemiec, gdzie trzeba za niego zapłacić o wiele więcej.

Ten proceder rozwija się od lat i bardzo trudno go ukrócić. Aby temu zapobiec, Ministerstwo Zdrowia publikuje co jakiś czas tzw. listę antywywozową. Są na niej leki bardzo ważne dla chorych, często ratujące życie. Jeżeli dany lek znajdzie się na tej liście, to jego wywóz jest nielegalny, ale jeśli na niej nie figuruje, to może wyjeżdżać z Polski zgodnie z prawem. Przyczyny kłopotów z budezonidem mogą też być inne. Prawdziwe kłopoty z lekami zaczęły się wraz z pandemią. Znacząco spadała produkcja, a popyt na całym świecie wzrósł. Leków zaczęło brakować. Niemal wszystkie kraje pozamykały granice i zakazały eksportu leków. Również leki produkowane w Polsce miały w Polsce zostać. Na co dzień w ramach Unii Europejskiej wszyscy producenci ze sobą współpracują, ale w sytuacji kryzysowej „koszula bliższa ciału” - trzeba zadbać przede wszystkim o swoich obywateli. Zdarzało się, że krajowa firma produkowała w Polsce w czasie pandemii trzy razy więcej danego leku, a i tak go w aptekach brakowało, bo poznikali wszyscy zagraniczni dostawcy. Na początku pandemii była to prawdziwa tragedia. Większość firm farmaceutycznych, których w Polsce jest około setki, podejmowała decyzje, że priorytetem będzie produkcja dla swojego kraju. Polskie i zagraniczne firmy, które u nas mają swoje fabryki, nie sprzedały ani grama leku za granicę, mimo że chciano im zapłacić dziesięć razy więcej. Podobnie robili Francuzi czy Amerykanie - dbali o swoich.

Wróćmy na moment do cen leków. Nie wszystkie z nich są na liście refundowanej…

Według ekspertów PAX PharmaSequence - od początku pandemii o 7 proc. wzrosły ceny leków pełnopłatnych. Nie stanowią one wcale marginesu. O ile rynek leków refundowanych szacowany jest na ok. 11,5 mld zł, to rynek leków 100 proc. płatnych na 9,3 mld zł. Ceny tych leków nie są regulowane przez Ministra Zdrowia, o ich wysokości decyduje rynek. Niestety, wszystko wokół drożeje. Rosną ceny surowców do wytwarzania leków, koszty energii, transportu. Polska, podobnie zresztą jak i cała Europa, uzależniona jest od dostaw z Azji, głównie z Chin oraz z Indii, gdzie produkuje się 80 proc. wszystkich substancji czynnych do wytwarzania leków. W sytuacji nagłego wzrostu zapotrzebowania tamtejsi wytwórcy wybierali tę firmę, która dawała więcej pieniędzy. Ceny poszybowały więc w górę. Wzrosły również koszty pracownicze, ubezpieczenia itd. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że producenci leków bardzo się starają, by nie przerzucać tych kosztów na pacjentów. Najpierw tną koszty wewnętrzne, a dopiero na końcu podwyższają ceny.

Ponad siedmioprocentowy wzrost cen (dokładnie 7,5 proc.) odnotowali eksperci z PAX PharmaSequence w grupie leków OTC, czyli dopuszczonych do samoleczenia. To bardzo duży rynek, szacowany na 9 mld zł. Tu również cenę leku ustala producent. Hurtownia narzuca zwykle 14 proc. marży, apteka - ok. 30 proc., ale równie może zmniejszyć ją do 10 proc. lub zwiększyć do 50 proc. Jeśli wejdzie w życie ustawa refundacyjna, to jest w niej taki zapis, który mówi, że leki, które są na liście refundacyjnej, a mają swoje odpowiedniki w OTC, nie będą refundowane.

A to oznacza, że za leki dotychczas refundowane trzeba będzie zapłacić więcej - 100 proc. ich ceny. Z tego, co mówił ostatnio minister zdrowia wynika, że z tej ostatniej regulacji zrezygnował. Bo tak naprawdę w większości przypadków leki, które zarejestrowane są także jako OTC, są refundowane w zupełnie innych wskazaniach niż te, w których sprzedawane są bez recepty. Przykładem jest omeprazol, który na receptę stosowany jest w leczeniu choroby wrzodowej dwunastnicy i żołądka, a bez recepty w leczeniu objawów refluksu żołądkowo-przełykowego.

A jak pandemia wpłynęła w na branżę farmaceutyczną?

Uświadomiła nam, że poczucie bezpieczeństwa lekowego jest złudne. To znaczy, że pacjenci, którzy potrzebują podstawowych leków, np. na nadciśnienie tętnicze, czy na zbyt wysoki cholesterol, w czasach kryzysu nie mają zagwarantowanego dostępu do nich. Polska uzależniła się nie tylko od Chin czy Indii w zakresie substancji czynnych, ale i leków. Kiedyś w kraju produkowanych było ponad 50 proc. leków kupowanych w aptekach, a teraz już tylko 30 proc. Wynika to z polityki cenowej resortu zdrowia, który preferuje najtańsze leki. A w Polsce produkuje się o wiele drożej niż w Azji. W efekcie mamy najniższe ceny leków w UE i coraz mniej opłaca się produkować je na nasz rynek. Udział krajowych leków w refundacji leków jest coraz mniejszy. Tymczasem eksperci są zgodni - co najmniej dwie trzecie leków powinno produkować się w kraju.

Takiego terminu jak „bezpieczeństwo lekowe” nigdy wcześniej nie słyszałam...

Ależ oczywiście, bo nikt o tym wcześniej nie myślał. Dostęp do leków, tych podstawowych, wydawał się oczywisty jak to, że z kranu płynie woda. Byliśmy przekonani, że one były i zawsze będą. Tymczasem to, że nie odczuliśmy w pierwszych falach pandemii tak dramatycznych braków leków, jest zasługą tylko i wyłącznie krajowych producentów. Wielu z nich pracowało wówczas siedem dni w tygodniu na trzy zmiany. Mieliśmy ogromne szczęście, że mamy ich w Polsce sporo i takich przyzwoitych.

Gros firm farmaceutycznych w Polsce produkuje „generyki” - w odbiorze społecznym leki gorsze, przestarzałe w porównaniu do leków innowacyjnych...

To oczywiście nie jest prawda, bo przecież 80% leków używanych na świecie to generyki. Wynaleziony nowy lek korzysta z monopolu rynkowego przez ponad 20 lat. Wtedy nikt inny nie może go produkować. Po upływie tego czasu na rynek wchodzi konkurencja i cena spada. Dzięki temu lek staje się bardziej dostępny. Są firmy, które prowadzą badania nad nowymi lekami i wprowadzają je na rynek, i są takie, które produkują te obecne już na rynku i bardzo potrzebne leki. Leki generyczne są tak szczegółowo badane i kontrolowane, że nie mają prawa być gorsze - w sensie skuteczności czy działań niepożądanych. Mogą być za to np. trochę unowocześnione, bo po 20 latach od wprowadzenia leku na rynek nastąpił spory postęp technologiczny. Produkujemy te leki na nowocześniejszych liniach technologicznych, a nasi naukowcy starają się te produkty udoskonalić. Wytwarzamy leki w bardziej przyjaznej i bezpieczniejszej dla pacjenta formie podania, które można przyjmować z mniejszą częstotliwością. Eliminujemy nieprzyjemny smak, łączymy kilka leków w jednej tabletce. Stosujemy bardziej efektywne i mniej szkodliwe dla środowiska procesy produkcji.

Jakie wnioski z tej bolesnej lekcji wyciągnęli producenci leków oraz politycy?

Zarówno minister zdrowia, jak i premier bardzo dużo mówią o potrzebie zapewnienia Polsce bezpieczeństwa lekowego. Nie podjęto natomiast jeszcze żadnych praktycznych działań, by zwiększać produkcję w Polsce. Robią już to inne rządy. My póki co mamy plany. Musimy śladem innych krajów europejskich przenieść do Polski produkcję substancji czynnych, co wymaga ogromnych pieniędzy, bo zanim ruszy ogromna fabryka chemiczna, musi powstać najnowocześniejsza oczyszczalnia ścieków oraz powietrza i różne inne zabezpieczenia, a do tego potrzebni są kompetentni pracownicy. Jest to bardzo kosztowne. W Starogardzie Gdańskim taka fabryka od dawna funkcjonuje. Więc jest to realne, tylko trzeba chcieć. Wiadomo jednak, że produkcja tych substancji w Polsce będzie droższa niż w Azji. Dlatego tak, jak kiedyś Unia Europejska zdecydowała, że żywność ma być produkowana w Europie, mimo że w Azji można zrobić to taniej, trzeba podjąć podobną decyzję w przypadku produkcji farmaceutycznej. Również leki powinny być wytwarzane w Europie, bo tylko wtedy zapewnimy sobie bezpieczeństwo.

Komisja Europejska intensywnie pracuje nad stworzeniem pierwszej w historii Strategii Farmaceutycznej dla Europy...

Ta strategia już powstała i zakłada wzmocnienie produkcji farmaceutycznej na naszym kontynencie.

Czego potrzebuje branża farmaceutyczna w Polsce? Pełnomocnika rządu odpowiedzialnego za bezpieczeństwo lekowe?

To jeden z naszych postulatów. Sektor farmaceutyczny w przygotowanej przez rząd Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju został uznany za priorytetowy i strategiczny dla zapewnienia bezpieczeństwa lekowego. Ministerstwo Gospodarki chce go rozwijać, ale jego rozwój zależy od Ministerstwa Zdrowia, które kupuje od nas leki i chce kupić jak najtaniej. Dlatego rząd powinien wyznaczyć pełnomocnika bezpieczeństwa lekowego i to z dużymi kompetencjami. Dla branży farmaceutycznej ważne jest, by nie obniżano już cen naszych leków. W ciągu ostatnich lat resort zdrowia obniżył je o ponad jedną czwartą, podczas gdy koszty produkcji w tym czasie rosły. Jeżeli będziemy dalej erodować ceny, to zmarginalizujemy produkcję leków w Polsce. A wiemy już dziś, co deklaruje premier Morawiecki, że o bezpieczeństwo lekowe musimy dbać tak samo jak o bezpieczeństwo militarne czy energetyczne.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki