MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Autor „Lotnicha” chce, by pomagało ludziom. Marek Stokowski, pomorski pisarz, uchyla rąbka tajemnicy o swojej nowej powieści

Radosław Konczyński
Radosław Konczyński
„Lotnicho” to nowa powieść Marka Stokowskiego, pisarza przez wiele lat związanego z Malborkiem, a obecnie mieszkańca powiatu kwidzyńskiego. Autor zdradza nam, skąd pomysł i jak wyglądała praca nad książką, której akcja rozgrywa się w latach 70. ubiegłego wieku także na Pomorzu.

Powieść o czasach PRL. "Nie uważam, że wtedy było biednie, ale wesoło"

Przypomnijmy, że bohaterami najnowszej powieści Marka Stokowskiego jest czworo uczniów warszawskiego liceum znajdującego się w okolicy tytułowego lotnicha, czyli Okęcia. Zrządzeniem losu odbywają wędrówkę po północnej Polsce, pełną przygód i niespodziewanych zwrotów akcji.

- To wszystko staje się dla każdej z tych osób potężnym doświadczeniem rozwojowym. Powieść stara się ukazać obraz pokolenia, które w latach 70. dojrzewało do uczestnictwa w ruchu przywracającym wolność naszego kraju i znacznej części Europy – wyjaśnia Marek Stokowski.

CZYTAJ TEŻ: Marek Stokowski powraca z "Lotnichem". Akcja rozgrywa się na Pomorzu

Może to zbyt intymne pytanie, ale czy „Lotnicho” można wprost przełożyć na rzeczywistość? Czy bohaterowie istnieli naprawdę i czy chociaż część historii, nawet w jakimś ogólnym zarysie, zadziała się naprawdę? I chyba najbardziej intymne pytanie: czy Arek to Marek? Czy jednak to całkowita fikcja?

Marek Stokowski: Trudne pytanie. Lem mawiał: „Autor jest jak krowa; krowa trawę je, mleko daje”. Czyli w procesie twórczym rzeczywistość jest niejako przerabiana przez wyobraźnię autora na nowy, odmienny byt. Postać literacka nigdy nie będzie tym realnym człowiekiem, na którym jest wzorowana. Mogę jednak wyznać, że bohaterowie „Lotnicha” mają bardzo ścisły związek z pewnymi osobami z mojego liceum, wspaniałymi ludźmi! Powtórzę moje zastrzeżenie: owe osoby nie są tożsame z bohaterami, już choćby dlatego, że istnieją między tymi bytami rzeczywistymi i literackimi pewne różnice biograficzne i charakterologiczne. Jeśli przyjąć, że Arek ma jakiś związek z niejakim Markiem S., to tu różnice są największe. Mój ojciec nie był trenerem bokserskim, choć prawdą jest, że był powstańcem warszawskim. No i nie miałem macochy, itd., itp. Natomiast miłość do starych murów i północy Polski mocno mnie łączy z Arkiem. Co do podróży, to taka, jaka pojawia się na kartach książki, nigdy się nie zdarzyła, ale wiele jej elementów wziąłem z mojego doświadczenia – z różnych lat i sytuacji. Na przykład spotkanie ze spastycznym Michałem wciśniętym w dziecięcy wózek zdarzyło mi się kiedyś w zamku. I jest jednym z moich najgłębszych zamkowych doświadczeń. Bardzo chciałem je ocalić.

Na pewno fikcją nie jest klimat PRL, który oddał pan w książce. Można to odczuć na poszczególnych kartkach, ale gdyby miał pan w skondensowany sposób, w kilku, kilkunastu zdaniach (co może być trudniejsze niż napisanie całej powieści) streścić, co to było za życie? I jak porównałby pan to, co mamy teraz, do tego, co było wtedy?

Niestety, nie potrafię w paru zdaniach odpowiedzieć na to pytanie. Nawet gruba książka to za mało. Mogę powiedzieć tylko tyle, że nie jestem piewcą Peerelu, nie uważam, że wtedy było biednie, ale wesoło. Przeciwnie: pamiętam lęk, upodlenie, przemoc fizyczną i psychiczną. I kłamstwo, wszechobecne kłamstwo. I Orwellowskie dwumyślenie. Teraz też nie żyjemy w Arkadii i też się lękamy, też kłamiemy i też doświadczamy złych rzeczy, ale to już nie jest systemowe! To jest po prostu życie z jego blaskami i cieniami. Co najważniejsze, teraz mamy przynajmniej szansę na życie bez lęku, godne i twórcze, bez konieczności ucieczki z kraju. Ja już nie wstydzę się za mój kraj, jak wtedy. I często jestem szczerze dumny z Polski.

Co właściwie pchnęło pana do napisania „Lotnicha”? Od kiedy chodziło panu po głowie? Czy pisał pan fragmentami, czy był to jeden proces, w którym nie mógł pan się oderwać od pisania? Bo ta opowieść wciąga i trudno się oderwać. Czy śmiał się pan, pisząc, a może i łza poleciała?

Lubię tworzyć takie światy, w których sam dobrze się czuję. Czyli nie lubię pisać z nienawiści. Bycie, wędrowanie z postaciami bardzo bliskimi ludziom, których kochałem, było dla mnie azylem w trudnym czasie odchodzenia z pracy w zamku Malbork. Pierwsze szkice powieści powstały dawno temu. Leżały w szufladzie. I oto pewnego lipcowego dnia, pierwszego dnia urlopu, przeczytałem sobie fragment wydobyty z tej szuflady i nagle, nie wiedzieć czemu, opowieść wybuchła. Zaczęła się gwałtownie rozwijać. Przez cały urlop pisałem jak szalony, a po powrocie do pracy wciąż pisałem, tyle że wczesnymi porankami i późnymi wieczorami. Pierwszą wersję „Lotnicha” przygotowałem w osiem miesięcy. To mój prywatny rekord świata. Poprzednie powieści pisałem znacznie dłużej. Naprawdę nie mogłem oderwać się od tej pracy, to znaczy od bycia z Marysią, Ewką i Filozofem, i tymi wszystkimi ludźmi, których oni spotykają na szlaku. Po prostu zwariowałem. Tak, przyznam się panu, że czasem, kiedy pojawiały mi się w głowie, a potem na papierze szczególnie emocjonujące sytuacje albo zdania, przeżywałem głębokie wzruszenia. Łzawienie przy pisaniu jest podobno charakterystyczne dla grafomanów. No więc, tak, najwyraźniej, jest we mnie coś z grafomana.

Każdy pisarz na pewno chce, żeby jego dzieło trafiło do jak największej liczby czytelników. Ale może ma pan też inne nadzieje z tym związane? Na przykład, żeby czytający... po prostu czuł się dobrze? Muszę przyznać, że ja czuję się dobrze, czytając „Lotnicho”.

Znów trafia pan w sedno. Wiadomo, że autor marzy o tym, aby jego utwór trafił do ludzi, czyli mówiąc Mickiewiczem, żeby dzieło trafiło pod strzechy. A jednak moim mocniejszym marzeniem – może mi pan wierzyć – jest to, aby „Lotnicho” mogło dobrze służyć ludziom, aby dawało im chwile śmiechu i wzruszeń, czyli żeby czytelnikowi dobrze się wędrowało z bohaterami tej zwariowanej opowieści. To może skandal, co powiem, ale marzę o tym, żeby lektura tej opowieści mogła pomagać ludziom nawet w dniach i nocach ich choroby albo wtedy, kiedy czują się bardzo samotni.

Co jakiś czas, właściwie przy każdej okazji, przypominam, że czytali pana aktorzy z grupy Mumio, ale może to panu zaczyna przeszkadzać, bo to rodzaj szufladkowania? Na zasadzie: „Patrzcie, to ten aktor, on kiedyś zagrał taką tam rolę...”? Czy wręcz przeciwnie, chętnie pan wspomina tę współpracę?

Nie, absolutnie mi to nie przeszkadza. Współpraca z aktorami z grupy Mumio była i jest dla mnie radością i zaszczytem. Uwielbiam ich twórczość. Ich aktorskie interpretacje moich trzech kolejnych powieści na antenie radiowej Trójki pozostają dla mnie pięknym wspomnieniem. Cudowna przyjaźń i współpraca z Mumio zaczęła się od tego, że Jacek Borusiński przypadkiem kupił książkę „Sny dla dorosłych i dla dzieci”. Teksty w tej dziwnej książce są mojego autorstwa, a obrazy wyszły spod pędzla Mariusz Stawarskiego – znakomitego malarza z Malborka. Jakimś cudem Jadzia, Jacek i Darek zachwycili się „Snami…”. Darek nawet stwierdził, że istnieje głębokie powinowactwo wyobraźni między panami z Malborka a trójką aktorów i twórców ze Śląska. Mniej więcej w tym samym czasie natrafiłem na ich nagrania telewizyjne i oszalałem z zachwytu. A potem nastąpiła wymiana maili, spotkania twarzą w twarz i współpraca.

Jeszcze inna znana postać, czyli Filip Łobodziński (znany z filmów młodzieżowych w czasach PRL, obecnie dziennikarz, tłumacz – dop.), który komplementował niedawną pańską powieść dla dzieci „Las pełen przygód” w „Tygodniku Powszechnym”? Czy znacie się panowie, kontaktujecie? Czy jednak ta jego recenzja była dla pana zupełną niespodzianką?

Recenzja Filipa Łobodzińskiego była dla mnie ogromną i nadzwyczaj przyjemną niespodzianką, choć, owszem, znamy się od jakiegoś czasu. Zaczęło się od tego, że Filip nadzwyczajnie polubił moje „Samo-loty” i pięknie o nich pisał w „Newsweeku” i innych miejscach. Potem z wielką życzliwością mówił o „Stroicielu lasu” i „Kinie krótkich filmów” w telewizyjnym magazynie „Xięgarnia”. I mniej więcej właśnie w owym czasie zaczęliśmy się kontaktować mailowo. Doszło też do naszych dwóch, przemiłych spotkań. To drugie zdarzyło się dosłownie przed chwilą, bo w miniony wtorek podczas warszawskiej promocji „Lotnicha”. Zdumiewa mnie życzliwość tego znakomitego znawcy literatury, pisarza i tłumacza okazywana mojej pisaninie.

No i jeszcze bardzo znane, ale miejsce tym razem: zamek. Czy go panu brakuje? Czy jednak las jakoś rekompensuje ten brak kilkugodzinnego przebywania w murach?

Przyznam, że po przejściu na emeryturę w lutym 2023 r. wpadłem w taki wir rozmaitych wydarzeń rodzinnych i pisarskich, że nie zdążyłem jeszcze zatęsknić do zamku. Być może w końcu mocno zatęsknię, ale chyba dopiero za jakiś czas, bo teraz znów zrobiło się intensywnie ze względu na start „Lotnicha”. To, że nie wyję do księżyca, patrząc na zdjęcia zamku, nie znaczy, że nie noszę go w sercu. Tak, on jest głęboko we mnie, co – jak ufam – dość wyraźnie widać także na kartach mojej nowej powieści.

Na koniec „sakramentalne” pytanie: co dalej? Jaki pomysł na kolejną powieść?
W moim wieku planowanie długofalowe ociera się o śmieszność. Mogę tylko mówić o marzeniu. Marzę, abym miał czas i siły na napisanie do końca tego, nad czym teraz pracuję, czyli opowieści o młodym człowieku, który szuka twardych, ostatecznych dowodów na istnienie bądź nieistnienie Boga.

Dziękuję za rozmowę.

O autorze
Marek Stokowski, z pochodzenia warszawiak i absolwent Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Przez 40 lat (do lutego 2023 r.) pracował w Muzeum Zamkowym w Malborku jako kustosz. Przez 30 lat mieszkaniec Malborka, a od 10 lat mieszka w lasach nad dolną Wisłą w powiecie kwidzyńskim.
Autor m.in. trylogii „Samo-loty” (2005), „Stroiciel lasu” (2010) oraz „Kino krótkich filmów” (2014), czytanej w radiowej Trójce przez aktorów grupy Mumio; cyklu humoresek pt. „Zbyszek leży na leżąco” czytanego w Trójce przez aktora Zbigniewa Zamachowskiego; tomiku poezji „Dzień nad ciemną rzeką” (1996), zbioru humoresek „Sny dla dorosłych i dla dzieci” (1998), powieści historycznej „Błazen” (2004), powieści dla dzieci „Las pełen przygód” (2023).
„Lotnicho” (Wydawnictwa Lira) można już kupić w księgarniach stacjonarnych oraz internetowych (także w formie e-booka).

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Lady Pank: rocznica debiutanckiej płyty

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki