Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Arabski: Prezes PiS nie ma wrogów. Jego wrogiem są jego emocje

Ryszarda Wojciechowska
Tomasz Arabski
Tomasz Arabski fot. Tomasz Bołt
- Jarosław Kaczyński nie ma wrogów. On ma raczej o nich wyobrażenie, które wynika z tego, jak postrzega świat. Jego wrogiem są jego emocje - mówi Tomasz Arabski, szef kancelarii premiera, w rozmowie z Ryszardą Wojciechowską.

Nie ma Pan żalu do premiera o to, że zrobił z Pana publicznie krezusa?
Hm, krezusa? Chyba na kredyt. Pewnie chodzi Pani o porównanie, którym premier się posłużył na spotkaniu z regionalnymi działaczami Platformy Obywatelskiej w Białymstoku?

Dokładnie o słowa: "Nasi wyborcy nam tego nie wybaczą. Dlaczego emerytka, właścicielka 25-metrowej kawalerki, ma płacić za odpady tyle co mój minister Tomasz Arabski, który mieszka z żoną i czwórką dzieci w 200-metrowej willi".

Rzeczywiście, przed wyjazdem do Białegostoku rozmawialiśmy o problemie opłat za śmieci. Mówiliśmy, że niektóre gminy podejmują decyzje o najwygodniejszym dla siebie sposobie naliczania opłat za wywóz śmieci, czyli od gospodarstwa domowego. A to nie zawsze jest sprawiedliwe, bo dlaczego emerytka, starsze osoby mieszkające w bloku miałyby płacić dokładnie tyle za wywóz śmieci, ile płacę ja?

Ale Pan chroni swoją prywatność i rodzinę. A tu premier mówi o żonie i dzieciach.
Jestem osobą publiczną i trochę mojej prywatności do mediów wycieka. Czasem w nich występuję. A jak już mówimy o moim domu, to jest to pół bliźniaka, choć rzeczywiście duże "pół", ale w trakcie dużego remontu.

Ale krąży plotka o pewnej Pana prywacie związanej z tym domem. Przy ulicy ministra pojawiła się zatoczka, która ma spowalniać ruch samochodowy, a jest tylko utrapieniem.
Bo jest utrapieniem, również dla mnie. Ta historia to mój prawdziwy, towarzyski koszmar. Plotka, którą musiałem długo odkręcać.

Widać nieskutecznie, bo nadal żyje i ma się dobrze.
Mieszkam w Oliwie. To spokojna dzielnica, a moja ulica jeszcze spokojniejsza. Pewnego dnia pojawiła się na niej jakaś absurdalna zatoczko-mijanka. Efekt mamy taki, że po pierwsze, samochody jeżdżą tak samo szybko, jak jeździły, tylko na tej mijance wykonują slalom. Po drugie, ktoś co chwilę niszczy znaki, które stoją na samym środku tej mijanki. Po trzecie wreszcie, ludzie mają problem z parkowaniem samochodów pod swoimi domami, bo ta mijanka ma wysoki krawężnik. No, a puenta jest taka...

...że to minister sobie załatwił?
Od sprzedawczyni w sklepiku osiedlowym usłyszałem: - Wie pan, ja nie twierdzę, że ta mijanka to zły pomysł, ale niech pan lepiej porozmawia z sąsiadami. Oni wszyscy myślą, że to pan im zafundował. Musiałem tę historię odkręcać w najbliższym kręgu sąsiedzkim. Potem okazało się, że za tym pomysłem stoi jedna z sąsiadek.

Lata Pan z premierem do Gdańska? Pytam, bo media informowały, że premier traktuje embraery jak prywatną taksówkę na trasie Warszawa - Trójmiasto. Nawet sprzyjający rządowi publicyści pisali, że boli ich ta rozrzutność i jak ona się ma do taniego państwa, które premier postulował?
Przede wszystkim musi mieć pani dużo miejsca w gazecie, żebym mógł powiedzieć, jak ta prawda wygląda.

Jak wygląda, czytałam w "Newsweeku". Zdarzały się weekendy, że premier w celach prywatnych "wylatał" równowartość nowego mercedesa.
Niestety, premier od dawna bardzo rzadko korzysta z tego samolotu. I często podróżuje innymi środkami komunikacji na trasie Warszawa - Gdańsk. Jestem zresztą zwolennikiem tego, żeby pan premier jednak korzystał ze specjalnego transportu powietrznego. Oględnie powiem, bo obowiązują mnie tutaj pewne ograniczenia - z punktu widzenia bezpieczeństwa i logistyki naprawdę lepiej byłoby, żeby mój szef częściej korzystał z samolotów rządowych niż z rejsowych bądź z samochodu.

Ale prywatnie premier też ma latać za nasze?
Premier nie jest szefem rządu od poniedziałku do piątku, tylko jest konstytucyjnym organem państwa przez cały czas - 24 godziny, siedem dni w tygodniu.

Na czytelniku musi robić wrażenie informacja, że premier w ciągu 12 miesięcy wylatał milion trzysta tysięcy złotych.
W ten sposób łatwo wpaść w pułapkę liczb. Wiem, jak wyglądają koszty funkcjonowania administracji dużych i średnich państw w Europie. I powiem tylko tyle, że jesteśmy jednym z najtańszych rządów, począwszy od wynagrodzeń, a skończywszy na kosztach utrzymania urzędów.

Pan niechętnie rozmawia o katastrofie smoleńskiej.
Skąd takie wrażenie? Nie mam kłopotu z tym, żeby mówić o katastrofie. To był tragiczny wypadek. A ci, którzy opowiadają, że to był zamach, doskonale wiedzą, że zamachu nie było.

O trotylu na samolocie dowiedział się pan z łamów "Rzeczpospolitej" czy od rzecznika rządu Pawła Grasia, który wiedział o tym jeszcze przed publikacją?

Za łatwo niektórzy atakują ministra Grasia. On nigdy, także w tej sprawie, nie ingerował w treść jakiejkolwiek dziennikarskiej publikacji. A jeśli chodzi o trotyl - do dzisiaj nie wiem, czy on jest, czy był, czy będzie na samolocie. Co chwilę czytam te enuncjacje i widzę emocje, jakie się wokół nich pojawiają. Mam do nich dystans. Przypominam sobie wcześniejszą historię z samolotem, dość kłopotliwą dla mnie. O pięć godzin musieliśmy opóźnić wylot zagraniczny premiera do Indii i Wietnamu. Samolot był wyczarterowany i psy Biura Ochrony Rządu przy dwóch fotelach wykazały duży niepokój. Mogło to oznaczać obecność materiałów wybuchowych. Potwierdzały to spektrometry. Fotele wymontowano.

I co się okazało?
Fotele zostały gruntownie przebadane i prześwietlone. Okazało, się, że ten samolot był wcześniej wynajmowany do transportu zagranicznych żołnierzy. To żadna paralela do Tu-154. Tylko mówię, że mam już dystans do tego typu informacji o trotylu.

Pan może mieć dystans, ale rośnie liczba tych, którzy zaczynają się zastanawiać - a może jednak ten zamach był? Trotyl coraz bardziej chwieje Polską.

Moim zdaniem, wzrost tych wątpliwości jest wprost proporcjonalny do liczby niedorzeczności, które są wypowiadane przez ludzi związanych z komisją Antoniego Macierewicza. Mamy oświadczenia, które mają niewiele wspólnego z prawdą, ale są "szokujące". Media je potem wielokrotnie powtarzają. Nie mam jednak o to żalu do mediów.

Ale jeśli druga strona nie ma nic do powiedzenia, to przebija się narracja jednej strony.
Nie ma drugiej strony. Są tylko fakty mówiące o tym, że do katastrofy doszło z bardzo jasnych i czytelnych przyczyn. I te przyczyny znajdują się w materiałach komisji Jerzego Millera. Pani mówi - druga strona. Nie ma drugiej strony.

A Jarosław Kaczyński, a PiS?
Tak, to jest strona, która powtarza, że był zamach, i wskazuje na nas jako na tych, którzy w większym lub mniejszym stopniu mieli się przyczynić do zabicia prezydenta i osób mu towarzyszących. My symetrycznie bylibyśmy drugą stroną, twierdząc: - Nie, to oni doprowadzili do tego zamachu. Ale powtarzam - żadnego zamachu nie było. Oni pozostają w świecie, który nie istnieje. Zbudowali go sobie i chcą w nim budować własną pozycję.

Dla Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza Pan jest wrogiem numer 2, po Donaldzie Tusku.
Jarosław Kaczyński nie ma wrogów. On ma raczej o nich wyobrażenie, które wynika z tego, jak postrzega świat. Jego wrogiem są jego emocje. Ostatnio przeczytałem, co na temat tak zwanego zamachu powiedział człowiek, który w żaden sposób nie może mi być bliski. Myślę o panu Marcinie Dubienieckim. On stwierdził, że dziś nie byłby już taki pewny, czy PiS chodzi o wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej, czy o to, żeby ona była jak najdłużej wyjaśniana. Bo, jak dalej mówił, dziś grono ludzi wokół PiS, którzy się angażują w wyjaśnianie katastrofy, z pewnością nie chce już tego robić, ale wizja braku znalezienia się na liście wyborczej w przyszłych wyborach nie pozwala im przestać. Powiedział więc coś, co jest oczywistą oczywistością.

Ale jednak z tamtej strony słychać, że jak dojdą do władzy, to was rozliczą. Pan się nie boi?
Nie. Pytanie zawiera nielogiczną tezę. Bo jak można rozliczać za zamach, którego nie było? Po drugie, nie mogę się bać, bo nie mam strachliwej natury. Ja takie rzeczy, najzwyczajniej w świecie, ignoruję, wydają mi się surrealistyczne.

Pan w sprawie smoleńskiej nie ma sobie nic do zarzucenia?
Czasem zarzucam sobie zbyt dużą powściągliwość wobec ludzi, którzy potrafią najgorsze kłamstwa i podłości wypowiadać wobec polskiego państwa i rządu oraz poszczególnych ludzi, którzy starali się tak, jak umieli, pracować, by pomóc rodzinom ofiar w bardzo trudnych chwilach. Nie mogę pojąć, jak gładko wypowiadanie podłości przychodzi tym, na ogół trzeciorzędnym politykom, którzy w godzinie próby zajadali ciepłe obiady w smoleńskim hotelu. Przypomniał o tym niedawno jeden z byłych liderów PiS, europoseł Migalski.

Ostatnio została odświeżona strona internetowa rządu. Można przeczytać między innymi takie ciekawostki, że minister kultury Bogdan Zdrojewski potrafi prowadzić lokomotywę. Może powinien się zamienić z ministrem transportu Sławomirem Nowakiem.
Minister Zdrojewski ma uprawnienia do prowadzenia lokomotywy, tylko nie wiem, czy one są jeszcze aktualne. Trenował także boks. Czy z tego powodu będziemy spekulować, że ma być ministrem sportu?

Czy tak trenował boks jak pan judo, że dał się w trzy sekundy położyć na macie Pawłowi Nastuli?
Akurat Paweł Nastula przygotowywał się do mistrzostw Europy w Gdańsku. I cieszę się, że mogłem być jednym z jego sparingpartnerów. Moja rola była oczywista. Miałem mu pomagać trenować, a nie udowadniać, że jestem w stanie zrobić mu krzywdę. I tak bym nie potrafił. Ja zresztą w ogóle staram się nie robić nikomu krzywdy.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki