Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Ajenkiel: Z Września możemy być dumni

Jarosław Zalesiński
Andrzej Ajenkiel
Andrzej Ajenkiel
Z prof. Andrzejem Ajnenkielem z Wyższej Szkoły Handlu i Prawa im. Ryszarda Łazarskiego rozmawia Jarosław Zalesiński.

Pod Wizną 700 żołnierzy z 6 działami i 2 rusznicami przez tydzień powstrzymywało dwie niemieckie dywizje piechoty, ponad 40 tys. żołnierzy, a w drugiej fazie paręset czołgów Guderiana. Sam Guderian tłumaczył to potem niemieckimi błędami. Miał rację?
Na bitwę pod Wizną złożyło się wiele czynników. Najważniejsze było to, że pod Wizną mieliśmy jeden z niewielu odcinków przygotowanych do obrony. Nie do końca, co prawda...

W bunkrach nie było wentylacji na przykład.
Niemniej, dzięki tym bunkrom żołnierze czuli, że są jakoś chronieni. To miało wielkie psychologiczne znaczenie. Poza tym schrony w Wiźnie były usytuowane na wzniesieniu, co ułatwiło obronę. A obrona była rzeczywiście bardzo twarda, co w wojnie 1939 roku było zjawiskiem nie najczęstszym.

Ale takich Termopil było kilka. Na południu kompania kapitana Tytusa Wikarskiego na wzgórzu 341 przez dwa dni wiązała całą dywizję. Czy mieliśmy tak dobre szkoły oficerskie, z których wychodzili tacy ludzie jak Wikarski, czy kapitan Raginis, dowódca pod Wizną?
Tak, mieliśmy dobrze wyszkolonych oficerów liniowych i dobre podchorążówki. Nasz żołnierz był odpowiednio przygotowany do walki w okopie, także do walki wręcz. Słabością wyszkolenia było niedostateczne przygotowanie do obrony przeciwlotniczej. Nie doceniano znaczenia lotnictwa nie tylko w szkoleniu, ale i w myśli wojskowej.

Generalne założenie strategiczne było następujące: musimy działać tak, żeby nasze wojsko nie zostało zniszczone przed oczekiwanym przystąpieniem do wojny sojuszników. Obrona samodzielna nie rokowała szans.

A o blitzkrigu zadecydowały właśnie wspólne działania samolotów i czołgów.
Pamiętajmy jednak, że wrzesień był pierwszym aktem wojny tego typu. W tamtym czasie analizowano przede wszystkim wojnę w Hiszpanii, która była jednak w znacznym stopniu wojną klasyczną, z frontami, działaniami piechoty, z mniejszą rolą broni pancernej. Lotnictwo wykonywało raczej naloty terrorystyczne, tak jak Legion Condor.

Wróćmy pod Wiznę. Inne jednostki zostały wycofane z linii obrony na polecenie marszałka Śmigłego-Rydza. Potem, co prawda, naczelny dowódca rozkaz anulował, ale było już za późno. Czy Wizna to nie tylko karta chwały kapitana Raginisa, który na koniec sam rozerwał się granatem w schronie, ale także dowód nieudolności Śmigłego-Rydza?
Bałbym się wyciągać aż tak daleko idące wnioski. To raczej przykład problemu, że współdziałanie jednostek, nawet na stosunkowo niskim szczeblu, nie zawsze się udawało. Istotnym problemem polskich wojsk była kiepska łączność, oparta głównie na sieci Poczty Polskiej, w mniejszym stopniu na bezpośredniej łączności kablowej między jednostkami. Możliwe, że marszałek pamiętał doświadczenia z wojny polsko-sowieckiej, w której mieliśmy bardzo dobre rozpoznanie dzięki możliwości rozszyfrowywania radiowej łączności Sowietów. To odgrywało w wojnie 1920 roku wielką rolę. Może więc marszałek, wiedząc, że rozszyfrowaliśmy Enigmę, liczył się z tym, chyba przesadnie, że i Niemcy mają możliwość rozszyfrowywania naszej łączności radiowej?
Często kontakt wyglądał po prostu tak, że oficer niższego szczebla jeździł do sztabu dywizji po rozkazy i odwrotnie.

Kończyło się to tak, jak pod Różanem, gdzie oficerowie biegali i szukali własnych oddziałów. Horror. Ale łączność łącznością, a czy nie zawiodła przede wszystkim doktryna obronna marszałka?
Bałbym się nazywać to, co zaproponował marszałek Edward Śmigły-Rydz, doktryną. Co najwyżej była to doktryna przystosowywania się do ograniczonych możliwości. Rozciągnięta granica z Niemcami sprawiała, że agresor mógł wybrać praktycznie dowolny kierunek inwazji, a my mogliśmy jedynie odpowiedzieć na nią obroną kordonową. Można oczywiście zadać pytanie, czy taka forma obrony była celowa. Generał Kutrzeba wyznawał inną koncepcję, tak zwanego tułowia strategicznego Polski, w głębi terytorium państwa. Ale przyjęcie tej koncepcji oznaczałoby pozostawienie obszarów wzdłuż granic zupełnie niebronionych.
Różnice między Kutrzebą a Rydzem dotyczyły też tego, czy należy się tylko bronić i wycofywać, czy atakować, tak jak to zrobił Kutrzeba w bitwie nad Bzurą, kiedy mu już na to marszałek pozwolił.
Koncepcja podjęcia walnej, rozstrzygającej bitwy była sprzeczna z generalnym założeniem strategicznym, które dałoby się sprowadzić do następującego stwierdzenia: musimy działać tak, żeby nasze wojsko nie zostało zniszczone przed oczekiwanym przystąpieniem do wojny sojuszników. Obrona samodzielna nie rokowała żadnych szans. Stąd konieczne było wycofywanie się wojsk na określone pozycje, z tym że tak zwany zawias południowy, czyli Armia "Kraków" i w jakimś stopniu "Łódź", miały być jednostkami wycofywanymi później.

Tylko że Armia "Kraków" otrzymała rozkaz odwrotu już 2 września. I wszystkie koncepcje Rydza wzięły w łeb.
Możliwe, że Śmigły-Rydz wydał decyzję rozpoczęcia ofensywy przez Kutrzebę jakieś dwa, trzy dni za późno. To możliwe. Tym bardziej było to wtedy być może uzasadnione, że Armia "Łódź" była już niemal rozbita, a jej dowódca, generał Rómmel, znalazł się, najbardziej eufemistycznie to nazywając, w znacznej odległości od walczących własnych oddziałów.

Jeszcze bardziej obciąża go chyba to, że nie udzielił potem wsparcia Kutrzebie. Czy to Kutrzeba i Bortnowski ratują honor polskich generałów we wrześniu 39 roku?
Ja bym tak nie powiedział. Bortnowski praktycznie podporządkował się Kutrzebie. A Rómmel mimo wszystko, gdy znalazł się w Warszawie i zaczął dowodzić jej obroną, zasługuje na pozytywną ocenę. Jakkolwiek pomocy Kutrzebie rzeczywiście nie udzielił. Tłumaczył się, że dostał od naczelnego wodza rozkaz działania na innym kierunku.

A jak się sprawdzili pozostali dowódcy armii?
Armia "Kraków" generała Szyllinga mimo wszystko pozostała zwartą jednostką prawie do połowy września. Może to, co powiem, będzie jakąś herezją, ale rzeczywiście generał Dąb-Biernacki dowodził Armią "Prusy" słabo. Kierował do akcji wszystko, co miał pod ręką, nie próbując stworzyć silniejszego taranu, którym mógłby przynajmniej próbować powstrzymać Niemców. Choć na jego usprawiedliwienie trzeba dodać, że niemiecki taran pancerny, który uderzył z tego kierunku, był najsilniejszy.

Da się coś powiedzieć na obronę generała Młota-Fijałkowskiego, który biernie czekał na dyrektywy marszałka?
Młot-Fijałkowski rzeczywiście nie dowodził najlepiej. Ale wtedy łączność między armiami była już bardzo ograniczona, a dysproporcja sił coraz bardziej dyktowała bieg zdarzeń. Pomijam już to, jak na morale dowództwa i wojska wpłynęło wkroczenie Sowietów 17 września. Przecież po inwazji Armia Czerwona stała się rodzajem odwodu armii niemieckiej.

17 września był przemilczany przez propagandę peerelowską, która za to powtarzała tezę o męstwie żołnierzy Września i nieudolności dowódców. Może to jednak teza prawdziwa?
Ja bym ją różnicował. Wspomniałem już o tym, jaką trudność sprawiał brak nowoczesnej łączności. Zastanawiam się, do kiedy faktycznie Śmigły-Rydz dowodził? Myślę, że po 10 czy 11 września jego możliwości dowodzenia były ograniczone. Wydawał rozkazy, ale były one realizowane bardzo ogólnie. Jego ostatnia wielka dyrektywa, z 17 września, przesuwania całej armii na przedmoście rumuńskie, była już tylko pobożnym życzeniem. Tak to, niestety, wyglądało. Zasadniczym błędem, w moim przekonaniu, było chyba jednak zbyt wczesne opuszczenie Warszawy. Możliwości dowodzenia w Brześciu były bardzo ograniczone. Z Warszawy można by było lepiej koordynować działania trzech armii, "Poznań", "Pomorze" i "Łódź", w jakimś stopniu także armii "Modlin". Stało się inaczej. A po drugie, nie wykorzystano możliwości przejęcia strategicznej inicjatywy, przynajmniej na krótko, tak jak to proponował Kutrzeba. Z Warszawy nie podjęto praktycznie żadnych działań, żeby pomóc walczącym nad Bzurą naszym oddziałom.

Sanacyjna władza uciekła ze stolicy - kolejna peerelowska teza.
Wie pan, łatwo jest mówić ex post, zapominając o rzeczy podstawowej - że niemiecka przewaga w powietrzu była straszliwa. To powodowało, że nasze możliwości manewrów były ograniczone. Żołnierz w nocy maszerował, w dzień musiał się bić. A kiedy miał spać? To było niezwykle trudne. Nie możemy poza tym mówić o Wrześniu w izolacji, w oderwaniu od tego, co działo się potem we Francji i innych krajach. W ciągu nawet nie dni, a godzin została rozbita Dania, stosunkowo krótko bronili się Holendrzy i Belgowie. Może jedynie obronę Norwegii, na północy zwłaszcza, trudno byłoby nazwać symboliczną. Przypomnijmy też sobie początki działań Niemców na terenie Rosji sowieckiej po czerwcu 1941 roku. Przeszkodą dla Wehrmachtu były ogrom terytorium i słabe drogi, a mimo tego w początkowej fazie mieli tak kolosalną przewagę. W ogóle też nie mówimy o naszych zawiedzionych we wrześniu nadziejach na ofensywę na Zachodzie. Myślę, że naczelny wódz około 10 września zorientował się już, że Francuzi do podjęcia działań się nie kwapią.

Czy w 1939 i 1940 roku swój honor obronili tylko Polacy i Finowie?
Opór Finlandii był jednak nieporównywalny z naszym. Sprzyjał im też klimat, a poza tym Finowie przygotowywali się do wojny z Rosją sowiecką przez cały okres międzywojenny. Zaś co do Polaków, uważam, że na tle pierwszej fazy wojny, czyli do 1941 roku, nasza kampania przeciwko Niemcom w 1939 roku może być w przedmiotem dumy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki