Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żywioł, nastrój, jazz czysty i nie tylko. Gdyńskie święto jazzowych dam nie zawiodło

Tomasz Chudzyński
Show w wykonaniu The Manhattan Transfer
Show w wykonaniu The Manhattan Transfer Krzysztof Mystkowski
Tegoroczny Ladies’ Jazz Festival w Gdyni wypełniły świetne koncerty i tylko pozostaje żałować, że gdyński tydzień jazzowych czarów zakończył się tak szybko. Ale najlepsze dzieła mają to do siebie, że wywołują poczucie niedosytu. Festiwalowiczów pocieszy jednak informacja o pierwszym wykonawcy, który przyjedzie do Gdyni na przyszłoroczny Ladies Jazz.

Stacey Kent jest pierwszą, oficjalnie ogłoszoną artystką, która wystąpi w przyszłym roku na Ladies’ Jazz Festival. Gwiazda wyjdzie na scenę w Gdyni dokładnie 19 lipca 2024 r.

- Już myślimy, jak państwa zaskoczyć, kogo sprowadzić i kim oczarować w przyszłym roku. Dlaczego akurat Stacey Kent? Bo była z nami na pierwszym festiwalu, została zostawiła po sobie wiele wspomnień i warto do tego nawiązać. Także dlatego, że jest świetna i miło będzie ugościć ją po latach i sprawdzić na żywo, jak brzmi dzisiaj – mówi Maciej Farski, współorganizator Ladies’ Jazz Festival.

Scena opanowana

I w tegorocznej odsłonie gdyńskiego święta jazzu nie zabrakło powrotu. 15 lat temu w Gdyni wystąpiła Lizz Wright. W tym roku otwierała festiwalowy cykl.

- To było duże przeżycie, i to na samym otwarciu. Przeuroczy początek festiwalu. Bo Lizz nadal ma aksamitny głos, może po latach nieco niższy, ale dziś, kilkanaście lat później, to świadoma kobieta, prowadząca swoją wytwórnię, pomagająca innym artystom. I to słychać w jej śpiewie. Wielką przyjemnością było wysłuchać utworu „Old man”, teraz, po latach, z pełną, świadomą interpretacją każdej nuty, każdego słowa – mówi Maciej Farski.

Za to pierwszy raz, co mogłoby się wydawać nieco dziwne, na Ladies’ Jazz Festival w Gdyni wystąpiła Anna Maria Jopek. Debiut, ale potrójny, bo „AMJ”, z towarzyszącą jej grupką portugalsko-kubańskich występowała trzy dni z rzędu. A koncerty wyjątkowe – kameralne, w niewielkiej sali.

- Cały skład ćwiczył przed gdyńskim koncertami online – każdy w swoim domu, wykorzystując internetowe komunikatory. Tymczasem brzmiało to, jakby znali się od zawsze i zagrali wspólnie na żywo z tysiąc razy – mówi Maciej Farski. - Koncerty były cudowne, obejrzałem wszystkie trzy i każdy był znakomity. Anna Maria Jopek jest w rewelacyjnej formie, jej muzycy to liga światowa. Na koncertach były rewelacyjne wersje „Miłość ci wszystko wybaczy”, „Zielono mi” Andrzeja Dąbrowskiego, wyjątkowo brzmiące piosenki włoskie sprzed epoki rock and rolla, a to jak zinterpretowali standard „My heart belongs to daddy”, słynny m.in. z występu Marilyn Monroe przed prezydentem Kennedym, wywołało ciarki… Gdyby ktoś miał okazję obejrzeć ten skład na żywo, w dodatku w wydaniu kameralnym, w klimatycznych salach, to po prostu musi na taki koncert pójść.

Ktoś rozczarowany?

Refleksja oczywista w czasie pofestiwalowych rozmów pojawia się niemal natychmiast: kto z artystów był najlepszy? Przy takim jednak programie, jaki miał tegoroczny Ladies’ Jazz, uzyskanie sensownych wniosków tego typu to nie lada sztuka.

- Nie potrafiłbym chyba wybrać – mówi współorganizator gdyńskiej imprezy. - Bo po Lizz Wright i Annie Marii Jopek była zaraz Nancy Vieira, artystka może nie do końca w jazzowej konwencji, ale ze swoją pełną rytmu muzyką do tańca, w Gdyni, latem, nad morzem, z portugalskim klimatem z duszą Wysp Zielonego Przylądka kupiła publiczność bez dwóch zdań. Ale potem jeszcze była Ewa Bem ze swoimi „beatlami” (interpretacja kawałków „The Beatles”), z wiązanką przebojów. Ludzie bawili się świetnie, nie chcieli jej puścić ze sceny.

Inna z wielkich dam polskiego jazzu, świętująca 50-lecie działalności, Krystyna Prońko, też była w Gdyni. Na scenę weszła bez wielkiej orkiestry, jedynie z towarzyszeniem saksofonisty i pianisty. I był to znakomity występ. A jego podsumowanie stanowił „Psalm stojących w kolejce”, zaprezentowany niemal wyłącznie na wokal… Jak to zabrzmiało...

Energia 80 latków i coś zupełnie innego niż płyta

Maciej Farski śmieje się, że chyba tylko trzykrotnie na festiwalu mającym w nazwie słowo „damy” nie udało się do tego „przewodniego motywu” nawiązać. Jedną z takich postaci była Beth Hart i nie dlatego, że brakuje jej kobiecości, a raczej dlatego, że jest emanacją dzikiej, rockowej, zwierzęcej energii. Innym takim przypadkiem był koncert męskiej części grupy „The Manhattan Transfer” – tym sprzed kilku lat (kiedy żył jeszcze jeden z wokalistów Tim Hauser) i tym tegorocznym. Ale to tylko gra z nazwą festiwalu. Bo liczy się to, co płynie ze sceny.

„The Manhattan Transfer” podobnie jak Krystyna Prońko, obchodzą 50-lecie scenicznej aktywności. I to ostatnie słowo, w przypadku nowojorczyków, należy brać dosłownie.

- Ci ludzie mają około siedemdziesiątki, a swoją energią potrafiliby obdzielić z pięćdziesięciu różnych wykonawców. I w Gdyni zobaczyliśmy prawdziwych, nowojorskich artystów. Jeśli jest koncert, to musi się dziać. Dziać niemal wszystko, bo ludzie muszą się bawić, mieć frajdę, a nie dostać tylko piosenki. Zatem jest choreografia, są stroje, cały plan prawdziwego show. A na scenie żywioł, gesty, doskonali, czujący każdy takt muzycy… Koncert był rewelacyjny, przyznaję to ja, który nie ma ani jednej płyty tego zespołu. Bo płyty „The Manhattan Transfer” są, w moim odczuciu, niekompletnym „odpowiednikiem” tego, co członkowie tego ansamblu robią na scenie – podkreśla Maciej Farski.

I show nowojorczyków byłby znakomitym akcentem kończącym gdyńskie święto kobiecego jazzu, gdyby nie jego wejherowski suplement. W miejscowej Filharmonii Kaszubskiej czekali jeszcze Silje Nergaard i Espen Berg, norwescy reprezentanci skandynawskiej „odmiany” jazzu.

- Wydawałoby się, że już wszystko było, że zaczęło się trzęsieniem ziemi i potem były huragan i tsunami. Ale w Wejherowie wszyscy dowiedzieli się czym jest kameralność w prawdziwym stylu, gdzie na scenie były tylko fortepian Espena i krzesełko, by Silje mogła sobie na nim usiąść. I trudno pojąć, że na tak obsadzonej scenie coś się działo. Proszę mi wierzyć, że taki skład potrafi pomieścić bardzo wiele dźwięków. Każda pieśń była okraszona opowieścią o jej powstaniu, o tym, o czym opowiada. Słuchaliśmy ciepłego, wręcz dziewczęcego głosu i cudownej gry Espena – mówi Farski. - I był to finisz tegorocznego festiwalu. I szkoda, że się skończył. Ale słyszałem, że każde dzieło, które pozostawia poczucie pewnego niedosytu, jest najlepsze.

Energia zwrotna

I jeszcze parę słów o tych, którzy są na festiwalu najważniejsi – publiczności. - Nikt nie robi festiwalu dla siebie, artyści również nie występują dla siebie. I podobnie jak w przypadku gdańskiego Siesta Festival również i Ladies Jazz doczekał się swojej wiernej publiczności.

Ta nie zawiodła, wypełniając niemal każdego dnia koncertowe sale. I doskonale się bawiła- jak na wspomnianym koncercie Ewy Bem, czy na „The Manhattan Transfer”, gdy odśpiewali jednej z wokalistek Janis Siegel obchodzącej wtedy urodziny gromkie „Sto lat…” - tłumaczy Maciej Farski.

Kolejny przykład – kameralne sety Anny Marii Jopek.

- Na każdym z tych koncertów widziałem wiele, tych samych twarzy. Fani Anny Marii Jopek po prostu kupili bilety na każdy z jej trzech występów. To coś znaczy, biorąc pod uwagę choćby fakt, że ostatnia płyta artystki ukazała się ponad 10 lat temu – mówi współorganizator gdyńskiego Ladies’ Jazz Festival.

Będą nowe damy jazzu

Na osobną opowieść zasługują wokalistki walczące o festiwalowe Grand Prix. W tym roku były cztery zmagające się o nagrodę młode artystki: Zuza Baum, Julia Kuzyka, występujące wspólnie Ola Chaładaj i Anna Jopek (to nie pomyłka) oraz Jagoda „Goda” Wojciechowska.

- Można nie zgodzić być może z decyzją jury w sprawie przyznania nagród, ale jedno o uczestniczkach trzeba powiedzieć. To są w pełni świadome artystki, kompleksowo dbające nie tylko o swój warsztat muzyczny, ale i wizerunek sceniczny, świadome roli mediów społecznościowych, promocji – mówi Farski. - Poziom muzyczny był oczywiście świetny i należy zakładać, że każda z wokalistek będzie się nadal rozwijać. I czuję, że festiwal i konkurs zaczęły wzajemnie na siebie wpływać. Grand Prix zaczął pracować na rzecz festiwalu, na czym o co, gdy startowaliśmy z imprezą niemal dwie dekady temu, właśnie nam chodziło.

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki