Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie codzienne w Miastku przed półwieczem. Jak mieszkańcy radzili sobie w PRL (zdjęcia)

Konrad Remelski
Miastko 50 lat temu
Miastko 50 lat temu Jan Maziejuk
Kontynuujemy cykl publikacji „50 lat minęło”, w którym przedstawiamy zdjęcia Jana Maziejuka, który od 1956 do 1972 roku mieszkał na ziemi miasteckiej, w tym ostatnie 10 lat w Miastku.

Dziś przedstawiamy zdjęcia, których tematyka była szczególnie bliska Janowi Maziejukowi, czyli te przedstawiające życie codzienne mieszkańców z ich problemami, troskami, a także sukcesami. Autor pokazuje paradoksy życia w komunie. Jedno ze zdjęć z roku 1971 szczególnie nie spodobało się ówczesnym partyjnym notablom i przyniosło mu jednocześnie splendor i kłopoty.

- Sfotografowałem mężczyznę ciągnącego na małym ręcznym wózku złom i makulaturę. Tło stanowiła plansza, jakich wiele było na ulicach, z hasłem „Socjalizm przyszłością narodu” - opowiada. - Na wystawie fotografii prasowej w Koszalinie zdjęcie wyróżniono i otrzymałem nagrodę. Następnego dnia wezwano mnie na dywanik do I sekretarza PZPR w powiecie. Zapytano mnie, dlaczego kwestionuję dorobek PRL. Zdjęcie zdjęto z pokonkursowej wystawy.

Jak wyglądało życie codzienne Miastka na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia? Na pewno w porównaniu do czasów obecnych wówczas było biedne i siermiężnie, ale za to wesołe. Nie na darmo przecież Polskę nazywano wówczas najweselszym barakiem w obozie socjalistycznym. Fabryka Rękawiczek i Odzieży Skórzanej zasypywała mieszkańców nowymi kurtkami, zapraszano mieszkańców na koncerty „Ludziom dobrej roboty”.

- W tym czasie mieszkałem i do dzisiaj mieszkam w Łodzierzy. Kiedy jako młody nauczyciel wybierałem się do Miastka, jawiło mi się ono jako miasto smutne i szare. Z biegiem czasu, kiedy zacząłem poznawać klimat tego miasteczka, nabrałem innego obrazu - wspomina Zbigniew Batko, wówczas kierownik internatu szkoły rolniczej. Pamięta kolejki do kawiarni Marysieńka i restauracji Stylowa, gdzie dwa razy w tygodniu - w środy i soboty - odbywały się dancingi, a w inne dni z szafy grającej płynęła muzyka z piosenkami Kasi Sobczyk, Piotra Szczepanika i Niebiesko-Czarnych. - Kiedy już udało się wejść do środka i zająć stolik, to przy jednej kawie siedziało się kilka godzin, prosząc kelnerki o dolewki - śmieje się nasz rozmówca.

Przed pójściem na dancing szło się do fryzjera - panów Oborskiego lub Sierakowskiego. Panie robiły się na bóstwo (strasznie modne były wówczas koki i włosy tapirowane), a panów golono-strzyżono.
Klienci miasteckich lokali gastronomicznych raczyli się wówczas jarzębiakiem, pliską, wiśniówką, klubową, cytrynówką, ratafią i miasteckim „szampanem” Bursztyn, a także winem marki Wino. Palili przy tym sporty, giewonty, damskie i płaskie oraz mentolowe. - W Stylowej i Marysieńce było tyle dymu, że można było siekierę powiesić. Normalna wędzarnia - śmieje się Z. Batko. Na nieco zmęczonych klientów tych lokali czekały taksówki. Główny postój był przy ul. Koszalińskiej, gdzie poza kilkunastoma starymi warszawami czekały na gości już nowe czarne wołgi.

Mieszkańcy o mniej zasobnych portfelach odwiedzali popularne bary, szczególnie pierwszego dnia miesiąca, czyli w dzień wypłaty, a także piętnastego, kiedy zakłady pracy wypłacały zaliczki. Tłumnie odwiedzano wtedy bary - Popularny przy ul. Długiej, Akwarium w środku miasta, bar Pod Bocianem na ul. Koszalińskiej, U Kaśki przy dworcu, a także bufet na samym dworcu, gdzie sprzedawano piwo połczyńskie w wąskich butelkach.

- I tak się życie toczyło - szkoła, praca, czas wolny, zakupy, rozrywka. Wolnych sobót wtedy jeszcze nie było. Człowiek z utęsknieniem czekał wówczas na sobotnie popołudnie, bo wtedy zaczynał się dopiero weekend - mówi Ryszard Mieczkowski, miastecki przedsiębiorca i do niedawna radny powiatowy.

Na pewno wówczas mieszkańcy Miastka byli bardziej zintegrowani niż obecnie, bo - co jest pewnym paradoksem - mieli się gdzie spotykać. Nie siedzieli w domu przy plazmie, a na telewizję szli do świetlic przyzakładowych lub domu kultury. - Najbardziej oblegana była świetlica PSS-u, mieszcząca się w nieistniejącym już dziś budynku przy ul. Armii wtedy Czerwonej, obecnie Krajowej. Z kolei przy ulicy Wybickiego znajdował się jedyny wówczas sklep radiowo-telewizyjny, w którym można było kupić na raty neptuna, alladyna czy radziecki kolorowy rubin. Wiele osób nie było na to stać, więc gromadzili się przed witryną sklepową, by obejrzeć telewizję. Program zaczynał się o szesnastej, ale niestety o siedemnastej sklepowy wyłączał telewizor i zamykał sklep - objaśnia Kazimierz Kowalewski, później dyrektor gimnazjum. Wówczas biegło się do świetlic, by obejrzeć „Zorro”, „Bonanzę” lub „Doktora Kildera”.

W końcu lat sześćdziesiątych Miastko było miastem piekarń, także tych małych, prywatnych. Któż dziś pamięta piekarnię pana Pyrzyńskiego, później Wilkowskiego? Czy też tę w części młyna, do której przed jednymi i drugimi świętami „pielgrzymowali” mieszkańcy z blachami i foremkami pełnymi ciasta, a potem świeżutkie, pachnące odbierali wypieczone od piekarzy? Swoje piekarnie miały PSS i GS. - Pamiętam, jak rano rozwożono świeże pieczywo do sklepów wozem zaprzężonym w dwa konie. Wóz z budą wyglądał jak ten Drzymały - opowiada Ryszard Mieczkowski. - Już z daleka roznosił się zapach świeżych bułeczek i chleba.
Koniec lat sześćdziesiątych to w Miastku olbrzymie ożywienie w tzw. mieszkalnictwie. Powstawały nowe bloki, a zakłady pracy wykupywały w nich mieszkania dla swoich pracowników, a przede wszystkim dla kadry kierowniczej. W ratuszu, który mieścił się wówczas w części obecnej siedziby komisariatu policji (obecny ratusz zajmowało starostwo powiatowe), działała komisja mieszkaniowa, zajmująca się przydziałem nowych mieszkań rodzinom, które mieszkały w trudnych warunkach, a posiadały książeczki mieszkaniowe z pełnym wkładem. Jak grzyby po deszczu powstawały też sklepy różnej branży. Gminna Spółdzielnia otwierała swe placówki handlowe przede wszystkim na wsi, a także w samym Miastku. Potentatem handlowym była jednak PSS Spójnia Społem. Pierwsze Delikatesy powstały w nowym bloku przy ulicy Koszalińskiej. Swój sklep branżowy miała też Spółdzielnia Ogrodniczo-Pszczelarska. Popularny był także sklep metalowy pana Bartczaka (na zapleczu biblioteki) czy hurtownia budowlana KBK przy ul. Kazimierza Wielkiego. Agrykolę miał WZGS. W Postępie na parterze był duży sklep ogólnospożywczy, a na piętrze sprzedawano ubrania i materiały. Klienci często odwiedzali też mały kiosk przy Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej z wyrobami prosto z produkcji. Miastecka OSM należała do wiodących zakładów tej branży w regionie, mając jeszcze swe zakłady w Zieliniu i Głodowie. Prawdziwym hitem sprzedaży były wówczas twarde sery podwędzane.

Pisząc o końcu lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, nie sposób nie wspomnieć o najmłodszym pokoleniu mieszkańców Miastka. Maluchy codziennie pod opieką mamy czy taty wędrowały do przedszkola lub do żłobka. Uczniowie chodzili do dwóch podstawówek, a starsi do szkoły zawodowej, technikum mechanicznego i liceum ogólnokształcącego oraz szkoły rolniczej w Łodzierzy. Sporo uczniów dojeżdżało pociągiem lub autobusem do Miastka z terenu. Na dworcu PKP istniała nawet świetlica dla dojeżdżających uczniów. Po szkole młodzi uprawiali sport - na stadionie przy ul. Koszalińskiej (ten na Słupskiej był wtedy w remoncie), a także w salach gimnastycznych. Najbardziej popularną dziedziną sportu była piłka nożna. - Graliśmy w nią wszędzie - na stadionie, na boisku, na łące, na podwórkach - wylicza Zbigniew Batko. - Popularne były też boks i lekkoatletyka w szkołach. Miastko miało także silny zespół siatkarzy oraz tenisa stołowego. - Ech, ta nasza młodość - westchnie pewnie po tylu latach niejeden starszy dziś obywatel Miastka. Młodzi czytelnicy z kolei pewnie nie zrozumieją, jak można było wówczas żyć bez telefonu komórkowego, z telewizorem tylko w witrynie sklepowej, bez audiobooka i muzyki techno. Świadkowie tamtych czasów wspomną je z rozrzewnieniem, bo przecież wtedy byli o 50 lat młodsi. Piszący te słowa wraz z Janem Maziejukiem wiele by dali, by choć na chwilę cofnąć się w czasie. Pospacerować ulicami dawnego Miastka, zajrzeć do domu kultury, biblioteki czy świetlicy zakładowej, w piekarni u pana Wilkowskiego kupić świeże pieczywo, w sklepie przyzakładowym FRiOS-u przymierzyć kurtkę, obejrzeć „Bonanzę” w witrynie sklepowej, uraczyć się potem słynnym miasteckim bursztynem i zakończyć dzień na dancingu w Stylowej lub Marysieńce. A rano niech nas zawiezie czarna wołga z powrotem w przyszłość...

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Życie codzienne w Miastku przed półwieczem. Jak mieszkańcy radzili sobie w PRL (zdjęcia) - Głos Pomorza

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki