Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żołnierz spod Monte Cassino spoczywa w Sopocie. Przypominamy rozmowę z uczestnikiem jednej z najbardziej zaciętych bitew II wojny światowej

Radosław Konczyński
Radosław Konczyński
18 maja przypada kolejna, już 79 rocznica zdobycia Monte Cassino. Mieszkaniec Malborka - Marek Dziedzic - przypomniał nam o artykule, który w „Dzienniku Bałtyckim” ukazał się w 25 rocznicę bitwy. Jego bohaterem był Pomorzanin Stanisław Zagrodzki.

Sierżant Stanisław Zagrodzki - żołnierz spod Monte Cassino

Malborczyk Marek Dziedzic do dziś jest w posiadaniu „Dziennika Bałtyckiego” z 18 maja 1969 roku. To było niedzielne wydanie. Na jednej ze stron można znaleźć rozmowę zatytułowaną „Wtedy kwitły czerwone maki...”.

Artykuł ukazał się w czasach głębokiej komuny, kiedy przemilczano pamięć naszych żołnierzy walczących na Zachodzie pod dowództwem gen. Władysława Andersa, kiedy śpiewanie piosenki „Czerwone maki na Monte Cassino” kończyło się aresztowaniem i więzieniem. Sierżant Stanisław Zagrodzki był wujkiem mojej żony. Jest pochowany na Cmentarzu Komunalnym w Sopocie - wyjaśnia Marek Dziedzic.

Autorką była M. Wrześniewska. Dziennikarka przypomniała, że 25 lat wcześniej „żołnierze Korpusu Polskiego wchodzącego w skład 9 Armii Brytyjskiej zatknęli biało-czerwony sztandar na gruzach klasztoru Monte Cassino”. Przekazała czytelnikom, że „jednym z setek Polaków, którzy po przejściu długiego szlaku bojowego znaleźli się we Włoszech i wzięli udział w bitwie, był Stanisław Zagrodzki, nasz wieloletni kolega, pracownik wydawnictwa prasowego najpierw w Gdyni, potem w Gdańsku”.

Czerwone maki na Monte Cassino? Tylko na początku

54 lata po wydrukowaniu rozmowy w niedzielnym wydaniu „Dziennika Bałtyckiego” publikujemy go w całości poniżej.

W tamtym czasie otrzymaliście rozkaz zdobycia za wszelką cenę wzgórza Monte Cassino. A tą ceną było życie. Jak to się stało, że to, co było nierealne dla poprzedników, dla was stało się faktem?

Myślę, że dopomogło nam towarzyszące przez cały czas przekonanie, że musimy Niemców zwyciężyć. Pomimo ofiar, które przyniosła każda minuta. Kiedy razem z moją kompanią dowodzoną przez kpt. Czesława Bednarczyka, a wchodzącą w skład 14 Batalionu Strzelców ppłk. Ludwika Ziobrowskiego (zginął w późniejszych walkach we Włoszech) i należącą do 5 Kresowej Dywizji Piechoty, otrzymaliśmy rozkaz zluzowania jednostek angielskich, które usiłowały bez powodzenia przełamać największe umocnienie tzw. Linii Gustawa, jakim było Monte Cassino, nie widzieliśmy w tym nic nadzwyczajnego.

Pierwszy rozkaz nakazywał rozpoznanie terenu, co trwało cały miesiąc. Pamiętam, że swoje imieniny (8 maja) obchodziłem w okopie. Koledzy z najbliższych kryjówek przekrzykiwali świst pocisków, życzyli mi szczęścia. Wielu z nich zginęło potem w walce. Pierwszy atak na górę zarządzono nocą 11 maja. Ogień moździerzy i artylerii był tak wielki, że wokół zrobiło się jasno, jak w słoneczny dzień. Natarcie udało się. Poległo mnóstwo żołnierzy, a wśród nich wielu sanitariuszy. Ta noc próby sił rozwścieczyła Niemców, którzy spotęgowali ogień. To z kolei wywoływało w nas nienawiść, wzmagało chęc dotarcia do źródła śmierci i położenia kresu tej masakrze. Świt przynosił coraz więcej zabitych, a do rannych często nie można było w ogóle dotrzeć.

Czy w ciągu tych dni zamilkł choć raz ogień nieprzyjaciela?

Kilka razy, kiedy nad klasztorem pojawiał się któryś z „kubusiów”. Były to samoloty zwiadowcze, wykrywające gniazda ogniowe. Niemcy, żeby nie ujawniać się, przestawali strzelać.

A jak w tej sytuacji zaopatrywano żołnierz w żywność?

Nocą przywożono ją na mułach, które pod Monte Cassino ginęły równie licznie jak ludzie. Był to prowiant wyłącznie suchy. Ale o jedzeniu nie myśleliśmy, trawiło nas za to straszne pragnienie, a wody często nie można było dowieźć...

Czy odczuwał pan strach?

Pewnie, ale jakoś tego nie było widać. Podkreślali to towarzysze broni, którz w chwilach załamania szukali w moim okopie schronienia. Dlatego mój „dołek” , który mógł pomieścić co najwyżej dwie osoby, służył przeważnie pięciu żołnierzom.

Panie Stanisławie, a legendarne maki... Czy istotnie było ich tam dużo?

Z początku tak. Ale w trakcie działań znikła cała zieleń, łącznie z krzewami, które często wykorzystywaliśmy jak osłonę. Pod koniec widać było tylko kamienie i leżące ludzkie zwłoki, które na wskutek spiekoty bardzo szybko się rozkładały. Unoszący się wokół odór zatykał żywym oddech. Zwykle tam, gdzie są ciała zabitych, pojawiają się kruki i sępy. Ale pod Monte Cassino nie było żadnego ptactwa. Wyginęło albo uciekło.

Z ziemi włoskiej, na której pan walczył jeszcze po zdobyciu Monte Casino, powrócił pan z Krzyżem Walecznych...
No tak, otrzymałem również Krzyż Zasługi z Mieczami, Gwiazdę Italii i Gwiazdę za Wojnę 1939-1945 oraz brytyjski The War Medal 1939-45.”

Rozmawiała: M. Wrześniewska

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki