Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zamek Malborkowi się zasłużył. Najpierw jednak zasługi zamkowi oddali mieszkańcy. Po wojnie pomogli w odczarowaniu wrogiego dziedzictwa

Anna Szade
Anna Szade
Zamek ocalał pomimo trudnych pierwszych powojennych lat i nadal stanowi główny punkt orientacyjny w krajobrazie miasta.
Zamek ocalał pomimo trudnych pierwszych powojennych lat i nadal stanowi główny punkt orientacyjny w krajobrazie miasta. Radosław Konczyński
Muzeum Zamkowe w Malborku właśnie uhonorowane zostało najwyższym miejskim tytułem: „Zasłużony dla Miasta Malborka”. Ten gest ze strony władz samorządowych znaczy coś więcej niż tylko deklaracja partnerskich relacji i współpracy na kolejne dekady. Nie zawsze tak było. Zaraz po II wojnie światowej redaktor „Dziennika Bałtyckiego” pisał o „olbrzymiej górze cegieł”, w której w średniowieczu „potężniało krzyżactwo i żelazną, drapieżną rękę wyciągało po ziemie okoliczne”.

Zamek w powojennym Malborku. „Pasztet” z „pokonanym potworem”

- Chwila jest naprawdę historyczna – przyznał dr hab. Janusz Trupinda, dyrektor Muzeum Zamkowego, przyjmując statuetkę inspirowaną ceglanym gotykiem, stanowiącą materialne potwierdzenie przyznania malborskiej instytucji tytułu „Zasłużony dla Miasta Malborka”.

Te słowa nie były tylko uprzejmością wobec radnych i burmistrza Malborka. Były skierowane do wszystkich mieszkańców Malborka. Bo to oni żyją obok pokrzyżackiej budowli i – prawdopodobnie – przez całe dekady w cieniu jej potęgi. Dyrektor-historyk rozumie to doskonale.

W 1945 r. do Malborka zjeżdża nowa społeczność. Stara opuszcza miasto, a pojawiają się nowi ludzie, którzy chcą, muszą urządzić tu sobie życie i dostają w spadku obiekt, który był bardzo silnie nacechowany antypolsko. My chyba nie jesteśmy w stanie sobie tego wyobrazić, co oni tutaj czuli, pokiereszowani wojną, w tym zrujnowanym krajobrazie – przyznaje Janusz Trupinda.

W pierwszych transportach, jakie dotarły do miasta, byli przede wszystkim osadnicy z Wołynia: okaleczeni, nieszczęśliwi, niepewni, często z jedną walizką, w której mieścił się cały dobytek.

- Każda z polskich rodzin miała w swojej bardzo niedawnej historii szkody wojenne i wszystkie okropieństwa, które się wydarzyły. Wszyscy znaleźli się tu, gdzie padały bardzo liczne i bardzo mocne słowa antypolskie, zarówno jeśli chodzi o czasy pruskie, jak i ze strony nazistów. I nagle mają coś takiego w rękach. Naturalnym odruchem było odpychanie zamku, bo był im wrogi. „To nie jest nasz zamek”, myśleli. Gdzieś tam zostały cmentarze, gdzieś tam zostały ich domostwa i nagle tutaj taki „pasztet” – mówi Janusz Trupinda.

Zamek faktycznie był wtedy zmielony, zdekonstruowany, ale choć Armia Czerwona podczas działań wojennych od stycznia do marca 1945 r. starała się zamienić go w miazgę, to – głównie w zbiorowej świadomości - pozostał jako wizerunek dumnej krzyżackiej siedziby.

„Imponująco i przytłaczająco wyrasta zamek nad brzegiem wolno płynącego Nogatu. W masie spiętrzonych murów i dachów, w tej olbrzymiej górze cegieł potężniało krzyżactwo i żelazną, drapieżną rękę wyciągało po ziemie okoliczne. A teraz pokonany potwór roni gruz tysiącem szerokich nieuleczalnych ran. Jednak zawaliły się mury pod gradem bomb i katusz, a w trawie podworca tkwi parę drewnianych tymczasowych krzyżyków nad grobami poległych tu przed upadkiem fortecy Niemców” – można przeczytać w „Dzienniku Bałtyckim” z 28 kwietnia 1946 r.

Jedna wielka ruina, na początku w ogóle niepilnowana

Mimo ogromu zniszczeń, mury kilkanaście miesięcy od zakończenia działań wojennych wciąż robiły wielkie wrażenie.

„Spod częściowo już uprzątniętych gruzów wyłaniają się kształty surowego, ale nierzadko pięknego gotyku. Wszystko jest „strasznie” wielkie i „strasznie” imponujące, ale straszyć naprawdę mogą tu już tylko upiory…” - pisze reporter „Dziennika Bałtyckiego” po wizycie w Malborku rok po wojnie.

W relacjach pierwszych mieszkańców wyłania się podobny obraz.

Zamek prawie wszyscy wspominają jako jedną wielką ruinę, na początku w ogóle niepilnowaną. Wokół stało dużo zniszczonych czołgów, dział pancernych, niektóre były potopione w Nogacie – opowiada Bogdan Krauze, współautor dwóch książek ze wspomnieniami, jakimi podzielili się najstarsi mieszkańcy Malborka, którzy docierali tu w latach 1945-1947.

Doskonale pamięta to Irena Ładyńska, która przyjechała do powojennego miasta jako mała dziewczynka.

- Od strony Nogatu zamek był w bardzo dobrym stanie. Nikt by nie przypuszczał, że z drugiej strony może być tak zniszczony. Mówiłam do córki: „W oczach to ja mam jeszcze tę ruinę, którą widziałam jako dziecko”. Chodziłam codziennie przy zamku do szkoły. Trzeba było omijać zepsute czołgi: jeden stał na drodze, drugi bliżej kościoła św. Jana - wspomina pani Irena. - Natomiast moja droga ze szkoły prowadziła przez zamek. Wszystko było pootwierane. Wchodziłyśmy z koleżankami na dziedziniec zamkowy. Cały był wyłożony różnymi książkami. Niektóre czasem zwracały uwagę, ale były po niemiecku, człowiek popatrzył i wyrzucił. A później szło się przez dziurę w murze do domu na obiad.

A może byt tak centralne muzeum zbrodni niemieckich w Polsce?

Przez pierwszych pięć powojennych lat zrujnowana warownia pozostawała w gestii Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Planowano otwarcie w niej filii stołecznej placówki. W tym celu rozpoczęto pierwsze prace zabezpieczające i porządkowe, rozminowano teren zamku i naprawiono bramy. Bardzo ważnym przedsięwzięciem było wówczas odtworzenie dużej części uszkodzonych dachów, co miało zabezpieczyć zabytek przed szkodliwymi działaniami atmosferycznymi do czasu planowanej odbudowy.

Z relacji reportera „DB” z 1946 r. wynika, że w tamtym czasie nie było za różowo.

Kustoszka skarży się, że dopilnować zamku nie można. Wszelkimi wyrwami wciskają się szabrownicy, rozbijają szafy i skrzynie, które bądź co bądź należałoby przechować, względnie zużytkować. Wojsko otrzymało obiekt przynoszący mu więcej kłopotu niż pożytku. Może po prostu trzeba by wszystko, co pozostało, wywieźć do jakichś bardziej zamkniętych muzeów, a ruiny zostawić samym sobie, niech niszczeją, jak zniszczeli ich prusaccy panowie i władcy – snuł rozważania dziennikarz w tekście „Na gruzach pruskiej buty”.

Zamek budził grozę, jednak ten samoistny rozpad nie był obowiązującym scenariuszem, choć pojawiały się też inne publicystyczne życzenia w ówczesnej prasie.

- Żałośnie dziś wyglądają nadwyrężone sowiecką artylerią i bombami lotniczymi mury symbolu krzyżackiej przemocy. Wojna nie oszczędziła Malborka i gniazdo Wielkich Mistrzów Zakonu ucierpiało bardzo. Ale odbudować zamek i restytuować go w całej okazałości nie tylko można, ale i trzeba. Mimo że repolonizacja Ziem Odzyskanych wymaga zburzenia wszystkich pomników władztwa germanów, zamek malborski należy traktować jako wyjątek. Bowiem żadna inna pamiątka niemieckiej przemocy na ziemiach Rzeczypospolitej nie nadaje się swoimi rozmiarami, charakterem i historyczną przeszłością do stworzenia zeń centralnego muzeum zbrodni niemieckich w Polsce tak, jak właśnie była siedziba krzyżacka w Malborku – można było przeczytać w lipcu 1946 r. w tekście „Co zrobić z zamkiem malborskim? Warownia krzyżacka sanktuarium polskiej martyrologii” opublikowanym na łamach „Dziennika Bałtyckiego”.

Wielu pierwszych mieszkańców Malborka nie było zwolennikami tej pełnej niechęci ideologii, po prostu angażowało się w „zabezpieczanie i ratowanie pamiątek historycznych, starych ksiąg, obrazów i mebli znajdujących się w zniszczonym zamku”, jak pisał Heliodor Ofierzyński w „Zarysie działalności i pracy ćwierćwiecza Koła Przewodników oddziału PTTK w Malborku”, wydanym w 1979 r.

Powinniśmy z tego czasu, od 1945 r. do dzisiaj, być dumni. Bardzo doceniam drogę, którą wszyscy przeszli w oswajaniu tego obcego, wręcz wrogiego, dziedzictwa. Przecież były stawiane pytania ze strony władzy centralnej, czy w ogóle jest sens odbudowywać ten zamek, czy jest sens inwestować potężne środki, by zamek znowu zajaśniał swoim, w dużej mierze przecież antypolskim blaskiem – przypomina Janusz Trupinda.

Bo część mieszkańców, mimo własnych wojennych doświadczeń i doznanego cierpienia, bez uprzedzeń angażowała się w ochronę pokrzyżackiej warowni, widząc w niej przede wszystkim cenną budowlę, którą należy zachować.

- To lokalna społeczność, lokalni aktywiści, nie powiem, że większość malborczyków, ale ci bardziej świadomi, to oni uratowali ten zamek. Podejmowali działania, które miały skłonić władze centralne do ocalenia tego skarbu. Oni czuli, że to jest skarb, który dostali w ręce i że to od nich zależy, jak do tego skarbu podejdą. To jest świadectwo ich dojrzałości, tak naprawdę wspaniałomyślności, wzniesienia się ponad krzywdy, których skali my, ja przynajmniej nie jestem w stanie nawet sobie wyobrazić – mówi dyrektor Muzeum Zamkowego.

Po wielkim pożarze rozmyślano o „Wawelu Północy”

Konsekwencją działań podejmowanych w latach 40. i 50 ubiegłego wieku była decyzja o utworzeniu placówki, która zaczęła działalność w 1961 r.

- Od tego czasu muzeum funkcjonuje, ale nie funkcjonuje na wyspie. Od samego początku działały stowarzyszenia: Towarzystwo Opieki nad Zamkiem czy Towarzystwo Miłośników Zamku i Ziemi Malborskiej z bardzo aktywnym Arkadiuszem Binnebeselem, naszym wicedyrektorem, a jednocześnie społecznikiem. Wszystko następowało w społecznej symbiozie – podkreśla Janusz Trupinda.

Wówczas dla niektórych było to jak pospolite ruszenie i historyczny obowiązek.

Muszę powiedzieć, że mimo całego systemu partyjno-rozdzielczego, jaki panował, była tutaj liczna grupa ludzi-indywidualistów: aptekarz, notariusz, nauczyciel, szef Powszechnej Spółdzielni Spożywców. Wszyscy byli zaangażowani – wspominał swego czasu śp. Arkadiusz Binnebesel, znany miłośnik kultury i historii, odznaczony tytułem „Zasłużony dla Miasta Malborka”, który był zaangażowany w odbudowę warowni.

CZYTAJ TEŻ: Muzeum Zamkowe w Malborku z tytułem "Zasłużony dla Miasta Malborka"

30 listopada 1950 r. zamek trafił pod skrzydła Ministerstwa Kultury i Sztuki, a jego administratorem stał się wojewódzki konserwator zabytków w Gdańsku. Przekazał on jednak opiekę nad zamkiem Polskiemu Towarzystwu Turystyczno-Krajoznawczemu Okręgu Gdańskiego, a ono z kolei oddziałowi PTTK w Malborku. Wydawało się, że budowla jest uratowana. I wtedy pojawił się groźny ogień.

W nocy z 7 na 8 września 1959 r. wybuchł pożar na zamku. Z okna swojego pokoju widziałem wielką łunę – opowiadał Arkadiusz Binnebesel.

W akcji, jak zapisano w „Kronice miasta Malborka”, brało udział 26 sekcji ogniowych i około 500 ludzi. Straty oszacowano na 4 mln zł. Panorama Malborka znów się zmieniła.

„Zza Nogatu z daleka już widać okopcone kikuty wysokich kominów i samotną szczytnicę północnego skrzydła — płaską i pionową, jakby niezwiązaną z całością masywu średniego zamku. Gdy podjeżdżamy pod sam zamek, przechodzimy przez niezniszczony, choć drewniany i kryty drewnianym dachem most, gdy znajdujemy się wreszcie na obszernym, dolnym dziedzińcu zamkowym — widzimy, że nie jest tak strasznie, jak się początkowo wydawało” – pisał „Dziennik Bałtycki” 10 września 1959 r.

Z relacji czytelnicy dowiedzieli się, że spaliły się wiązania, podtrzymujące strome dachy kryte dachówkami nad północnym i częścią zachodniego, nadnogackiego skrzydła Zamku Średniego. Zawaliło się też kilka stropów, co spowodowało zniszczenie urządzeń i pomieszczeń użytkowanych przez PTTK – sal noclegowych i biur. Ale sala rycerska, nad którą spłonął dach, była cała, „z całym sklepieniem, o dwóch tylko niewielkich otworach, przez które przeświecało słońce. Znajdująca się poza salą, bodaj najcenniejsza część średniego zamku, pałac wielkich mistrzów, jest nietknięty”.

Dziennikarz, który był tuż po pożarze na miejscu, rozmawiał ze Stefanem Dubyną, jednym z założycieli malborskiego oddziału PTTK i jednym z inicjatorów odbudowy zamku.

„Zastałem go wywołującego zdjęcia spalonych części zamku. Ogromnie boleje nad tym, co się stało. Uważa pożar za tragedię, o tyle boleśniejszą dla malborszczan, że wraz z częściami zamku spłonęła bezinteresowna praca ludzi, którzy wiele trudu włożyli w dzieło odbudowy zamku malborskiego” – pisał autor notatki z „Dziennika Bałtyckiego”.

Co ciekawe, wydarzeniem zainteresowały się także zachodnie rozgłośnie.

Trzy dni po pożarze Radio Wolna Europa zaczęła o tym mówić. Bardzo często i mocno. Całą sprawą zainteresowało się UNESCO oraz ONZ. Gdy udaliśmy się do komitetu centralnego partii, żeby dostać fundusze na budowę, to padło nawet takie zdanie: „K… mać, musimy coś zrobić, bo cały świat mówi na ten temat!” - relacjonował Arkadiusz Binnebesel.

Tak jak na początku, znów zamek ratowali zwyczajni ludzie.
- To była działalność wybitnie społeczna. Po pracy, popołudniami szliśmy odgruzowywać zamek. Co tydzień odbywały się narady i podczas jednej z nich padło takie zdanie: „W przyszłości będzie to Wawel Północy, będą tu przyjeżdżać tysiące turystów. Pamiętam, że pomyślałem wtedy: „Co ty gadasz, kto tu przyjedzie, kto to odbuduje…” - opowiadał Arkadiusz Binnebesel.

Zamek w Malborku z całą swoją historią to wspólny skarb

A jednak wszystko się udało. Już w pierwszym powojennym okresie turystów było ok. 38 tysięcy rocznie.

„Warto poznać zamek pokrzyżacki w Malborku, nie tyle ze względu na jego przeszłość jako gniazda krzyżactwa, bodajże ważniejsze jest to, w jak wielkiej mierze mury tego zamczyska wiążą się z historią naszego kraju. Warto poznać Malbork, gdzie gościli ongiś królowie polscy, wspominać te czasy, kiedy zasiadali tu polscy wojewodowie i starostowie” – zachęcał „Dziennik Bałtycki” wiosną 1947 r.

Teraz normą jest kilkaset tysięcy gości rocznie (przed pandemią koronawirusa Muzeum Zamkowe nie bez powodu marzyło o milionie) i wcale nie trzeba ich do wizyty szczególnie zachęcać. To obiekt uznany w 1997 r. za światowe dziedzictwo UNESCO.

Mnie się wydaje, że nie mamy w misji obsługi ruchu turystycznego, pompowania frekwencji. My opowiadamy historię tego zamku i dbamy o niego. Staramy się nie tylko nie pogarszać jego stanu, ale go polepszać, odbudowywać ze zniszczeń wojennych i mieszkańcy mogą obserwować, jaki to jest proces, który trwa i jeszcze długo będzie trwał – podkreśla Janusz Trupinda.

- Nagrodę „czytam” tak – kontynuuje dyrektor - że doszliśmy do pewnego etapu, w którym Rada Miasta doceniła to, co przez te ponad 60 lat pracownicy Muzeum Zamkowego zrobili i doceniła, co zrobili przed powstaniem muzeum ci ludzie świadomi, którzy się bardzo mocno zaangażowali. To jest bardzo ważny moment dla mnie osobiście i dla wielu pokoleń ludzi, którzy pracowali na rzecz zamku, czyli też na rzecz miasta Malborka.

Inicjatorem nadania najwyższych miejskich honorów muzealnej instytucji był Paweł Dziwosz, przewodniczący Rady Miasta.

Dziwię się, że nie zrobiono tego wcześniej, bo uważam, że muzeum ma ogromny wkład w rozwój miasta. Malbork nie byłby tak znany w Polsce i na świecie, gdyby nie zamek – słyszymy od Pawła Dziwosza.

Jak mówi dyrektor Trupinda, zamek to wspólny skarb.

- Mamy go wszyscy, nie tylko my, pracownicy, ale wszyscy malborczycy. I może też dlatego bardzo nieliczne są akty wandalizmu. Wszyscy, którzy wyjeżdżają i wspominają Malbork, mówią o zamku, widać to przecież w mediach społecznościowych. To dla nas sygnał, że ta praca ma sens i chcemy dalej uczestniczyć w życiu miasta. Chciałoby się powiedzieć: „Zamek jest wasz, zamek jest malborski”. Bardzo bym się cieszył, gdyby mieszkańcy, gdyby władze miasta, korzystały z tego skarbu, pomagały, wspierały te nasze działania, które są kontynuacją wysiłków pokoleń – podkreśla dyrektor Muzeum Zamkowego.

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki