Dla Jazz Jantar rozpoczęła się od tego momentu epoka stabilizacji (stałe miejsce koncertowe, silne zaplecze organizacyjne), a wkrótce także szybkiego rozwoju. Zakończony w minioną niedzielę Jazz Jantar 2015 był piętnastą edycją w „nowym” Żaku - w ciągu tych piętnastu lat Jazz Jantar z reaktywowanej lokalnej imprezy z tradycjami zmienił się w żelazną pozycję trójmiejskiego sezonu muzycznego i jeden z najważniejszych festiwali jazzowych w Polsce.
Jeśli spojrzy się na Jazz Jantar w ten sposób, nie zdziwi ani jego wielkość, różnorodność stylistycznych propozycji i bardzo wyśrubowany ich poziom.
Mieszanka firmowa
Prawie każdy festiwal poczytuje sobie za punkt honoru ściągnięcie na koncerty jak największej liczby słuchaczy. Taki efekt można osiągnąć zapraszając największe światowe gwiazdy bez oglądania się na ich obecną formę ani na jakość najnowszych produkcji. Wtedy jedynym problemem jest znalezienie możnego sponsora, który wziąłby na siebie ciężar sfinansowania wielkich nazwisk. Druga droga, i ją wybrał Jazz Jantar, polega na skonstruowaniu różnorodnego programu i wymieszaniu stylistyk i pokoleń występujących w poszczególne dni. Jest to model, który wymaga od organizatorów wiedzy, pracowitości, elastyczności i cierpliwości, ale pomaga wychować sobie wierną i dobrze przygotowaną publiczność, która przychodzi nie na nazwiska, tylko na festiwal. Przywiązuje do marki także wykonawców, którzy po udanym występie na wczesnym etapie kariery, będą wracać w przyszłości chętniej i na lepszych warunkach finansowych, już jako słynni artyści. Koronnym przykładem takiego wykonawcy jest pianista Vijay Iyer, ale słynnych przyjaciół Jazz Jantar jest więcej, choćby trębacz Nils Petter Molvaer, który w minionym piętnastoleciu grał na Jazz Jantar już czterokrotnie.
Jazz Jantar pełni też rolę inkubatora karier polskich jazzmanów. Jednym z najmocniejszych punktów tegorocznego programu był międzynarodowy kwintet saksofonisty Macieja Obary, który w poprzedniej dekadzie pojawiał się w Gdańsku jako nadzieja polskiego jazzu.
Koncerty już wymienionych, ale także Marca Ribota, Joshui Redmana, belgijskiego tria Too Noisy Fish (którego członkowie należą do występującego kiedyś na Jazz Jantar dużego składu The Flat Earth Society) i skandynawskiego kwintetu Atomic to były już ponowne wizyty w Gdańsku po kilkuletniej przerwie. Nie liczę już poszczególnych muzyków powracających w innych składach niż kiedyś, bo takich twarzy było w tym roku kilkanaście.
Miejmy nadzieję, że prędko do Gdańska wróci zjawiskowa wokalistka Cecile McLorin Salvant będąca największą sensacją JJ 2015.
Chwile zachwytu
Festiwal trwał 10 dni i składał się z 19 koncertów. Z tej liczby żaden nie był zdecydowanym niewypałem, za to co najmniej połowa to były występy znakomite w każdym, lub niemal w każdym, szczególe.
Świetne było otwierające festiwal Aaron Goldberg Trio. Jego członkowie - pianista Aaron Goldberg, kontrabasista Reuben Rogers i perkusista Leon Parker - zagrali program mainstreamowy, ale do tego stopnia skrzący się pomysłami i tak doskonale wykonany, że słuchało się go z wypiekami na twarzy. Wspomniana już Cecile MacLorin Salvant wniosła do klasycznej wokalistyki jazzowej całkowicie współczesną wrażliwość, co dało piorunujący efekt. Dwa projekty przywiózł brytyjski perkusista Seb Rochford - jego podstawowy zespół, Polar Bear, penetrował terytoria spokrewnionych z jazzem odmian eksperymentalnego rocka i muzyki elektronicznej, natomiast Sons of Kemet z dwiema perkusjami i dwuosobową sekcją dętą odnosił się do należącej do współczesnego brytyjskiego dziedzictwa kulturowego brzmień i rytmów z Antyli i Karaibów. Bardzo ciekawy program solowy przedstawiła wspomagająca się elektroniką młoda wokalistka z Norwegii Mari Kvien Brunvoll. Świetny był parodystyczny program Marc Ribot & The Young Philadelphians.
Znakomite propozycje czysto jazzowe o różnym stopniu nastawienia poszukiwawczego zostały wysunięte przez Too Noisy Fish, Obara Internation Quartet z udziałem Toma Arthursa, Atomic, Samuel Blaser Quartet i Mark Turner Quartet.
Ostatnim, i jedynym poza klubem Żak, był niedzielny koncert James Farm z saksofonistą Joshuą Redmanem w Sali Koncertowej Polskiej Filharmonii Bałtyckiej. Trzeba przyznać, że to godny finał bardzo udanego festiwalu. Elegancki, inteligentny i perfekcyjnie wykonany mainstream został w stu procentach doceniony przez wyrobioną trójmiejską publiczność. Redman przyznał, że na trasie z tym składem jeszcze nie grał bisu. I pierwszy raz przydarzył się nad Motławą. Nic dziwnego!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?