Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W niedzielę zakończył się I Festiwal Twórczości Wojciecha Młynarskiego

Marcin Mindykowski
Przemek Świderski
Wojciech Młynarski od lat twierdzi, że tkwi w niszy. Jak pojemna jest to nisza, udowodniła jednak pierwsza edycja festiwalu jego twórczości, która w weekend rozegrała się w sopockiej Zatoce Sztuki. Wszystkie punkty programu cieszyły się dużym zainteresowaniem widzów, a na finałowy koncert galowy zabrakło biletów. Spotkania z Wojciechem Młynarskim i jego dorobkiem staną się więc pewnie stałym elementem kulturalnego sopockiego kalendarza przełomu lata i jesieni.

Festiwal był jeszcze jednym dowodem na to, że Młynarski nie na wyrost nazywany jest mistrzem polskiej piosenki. Przypominając sobie jego twórczość - czy to za sprawą pokazów jego archiwalnych telewizyjnych recitali, czy na koncertach z jego tekstami, czy wreszcie obcując z samym Mistrzem - można było poczuć sentyment, ale i ukłucie zawodu, rozczarowanie współczesną ofertą literacką polskiej piosenki.

W twórczości Młynarskiego spotykają się niebywała wręcz inteligencja, trafiający w punkt zmysł socjologicznej obserwacji, polityczny pazur (choć łagodzony ezopowym językiem), elegancki (co nie znaczy, że zawsze obyczajowo poprawny) humor, błyskotliwość w konstruowaniu puent i metafor i wreszcie chwytający za serce liryzm - czasem równoważony szarym, przaśnym, "socrealistycznym" anturażem, czasem - ostentacyjnie tęskny, odwołujący się do wspomnień własnej młodości. Wszystko to - podane z perfekcją formalną, maestrią i finezją słowa - składa się na zgrabną, lekką, a przy tym prawdziwie mądrą całość, literacko-satyryczną kronikę ostatniego półwiecza.

Ale to także twórczość wymagająca - niezrozumiała bez ogólnohumanistycznej wiedzy czy podstawowej poliglotycznej ogłady. U jednych wywołująca więc fascynację i chęć samodoskonalenia się, u innych - zwłaszcza dziś, w dobie szybkiej, skrótowej komunikacji i demokratyzacji kultury - napotykająca na mur niezrozumienia czy może nawet odrzucenia. Jeśli dodamy do tego postawę samego Mistrza - sprawiającego dziś wrażenie osoby raczej wymagającej i surowej, a na pewno niezalecającej się do publiczności tanimi żartami czy kokieterią - można stwierdzić, że festiwal okazał się alternatywną propozycją kulturalno-estetyczną wobec tych dominujących.

Najmocniej było to chyba widać podczas panelu dyskusyjnego o stanie polskiej kultury - prowadzonego przez samego Mistrza, przy żywym udziale zebranej publiczności - który zamienił się w lament zatroskanych o polskie życie publiczne. W długiej kolejce winnych obecnego poziomu kultury ustawiono telewizję publiczną (która ślepo kierując się słupkami oglądalności, nie wypełnia swojej misji), szkołę (która obniża wymagania), wytwórnie płytowe (które tłamszą talent młodych wykonawców, odczuwających głód autorskiej wypowiedzi) i kabaret (który psuje gusta, epatując publiczność mało wyszukanym humorem). Paneliści balansowali między konstatowaniem dramatycznego upadku a nadzieją, że w internecie wytworzy się drugi obieg kultury, a zmęczenie dominującą, komercyjną i ogłupiającą ofertą przekroczy masę krytyczną i nastąpi kabaretowo-artystyczna rewolucja.

Podczas dyskusji, jak i na całym festiwalu, dominowali rówieśnicy bohatera imprezy lub osoby, które wychowały się na jego piosenkach i recitalach. Młodsi (choć już docenieni) doszli do głosu podczas sobotniego Konkursu Interpretacji Piosenki Wojciecha Młynarskiego. Rzadko decydowali się na wyjście poza tradycyjny, fortepianowy akompaniament - stawiali za to na ten mniej znany repertuar Mistrza. Pojawiły się więc m.in. jego przekłady Brela, ale też - za sprawą nadreprezentacji pań - piosenki pisane dla wokalistek: Haliny Kunickiej, Alicji Majewskiej czy grupy Bemibek. Grand Prix otrzymała Małgorzata Nakonieczna, a nagrodę publiczności - niewidoma wokalistka i pianistka Agata Zakrzewska.

Na największe przeboje Młynarskiego przyszedł czas w drugiej części koncertu galowego, w której wystąpili m.in. Joanna Trzepiecińska, Wiktor Zborowski, Kuba Badach i Jacek Bończyk. Koncert poprowadził sam Wojciech Młynarski, który wprowadzał publiczność w okoliczności powstania poszczególnych piosenek.

Festiwalowi przysłużyła się dobra pogoda, sąsiedztwo morza i kameralny, intymny, kawiarniany nastrój, jaki zapewnia Zatoka Sztuki (sam Mistrz nazwał imprezę "festiwalikiem"). Organizatorzy staną jednak pewnie teraz przed wyborem - czy pozostać przy formule nieco sentymentalnej, zasklepionej w przekonaniu, że "takich piosenek się już nie pisze", odrzucającej i w czambuł potępiającej współczesną rozrywkę, czy jednak bardziej otworzyć się na młodych, dać im pole do prezentacji własnej twórczości, doprowadzić do międzypokoleniowego dialogu, a w efekcie może trafić też do młodszej publiczności. W obu tych wymiarach festiwal może być wydarzeniem spełnionym. W pierwszym z nich już odniósł sukces. Pytanie, czy powalczy teraz o ten drugi - trudniejszy, ale może pozwalający nie tylko na rzeczywistość narzekać, ale też ją pozytywnie przekształcać.

Treści, za które warto zapłacić! REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI

Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki