MKTG SR - pasek na kartach artykułów

W 1972 Fidel Castro odwiedził Pomorze

Gabriela Pewińska
Podczas wizyty na Pomorzu w 1972 roku El Comendante spał w łóżku de Gaulle'a, rozdawał cukierki dziatwie, ściskał dłonie partyjnych oficjeli i podobno również inne części ciała pięknych sopocianek. Niektórzy twierdzą, że odwiedził też nielegalne kasyno. Czy rzeczywiście? - zastanawiają się Gabriela Pewińska i Renata Moroz.

Fidel Castro nie żyje - czytaj więcej!

- Tę jedną, jedyną sopocką noc wielki Fidel spędził ponoć ...w łóżku Charlesa de Gaulle'a!
- Gdzie?
- W słynnym apartamencie Hitlera, w Hotelu Grand.
- Niemożliwe! Nawet de Gaulle, gdy gościł u nas w 1967 roku nie spał w tamtym łóżku!
- Jak to? Przecież zrobiono je specjalnie dla niego!
- Podobno nie zrobiono, a wypożyczono, z warszawskiego muzeum. Ale nawet na to wypożyczone, chyba najdłuższe w Polsce, de Gaulle nie zmieścił się. Nogi wystawały... Majtały po podłodze. W końcu miał ponad 2 metry wzrostu!
- Ale Castro się dopasował?
- Bez problemu, choć był bardzo wysoki...
- Ale czy on rzeczywiście spędził tę noc, w słynnym pokoju na pierwszym piętrze?
- Nie byłabym pewna, czy w ogóle spał. Bo tamtej nocy to on ponoć balował w Sopocie na całego...

***
Do snu w apartamencie królewskim na pierwszym piętrze utulić miały kubańskiego przywódcę miękkie poduchy, równo ułożone na ogromnym liczącym dwa metry długości, łożu. Jak głosi legenda Fidel Alejandro nie zmrużył na nim oka, bo czasu mu zabrakło na spanie. Na dodatek, w jakiś czas po jego wizycie w słynnym sopockim kurorcie, owo wielkie łóżko... zniknęło. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, gdzie się aktualnie znajduje. Czy przejął je jakiś fetyszysta, czy po prostu rozpadło się z powodu niemożności dalszego dźwigania ciał wielkich tego świata.

***
Jest piątek, 9 czerwca 1972. "Dziennik Bałtycki" pisze: "Przebywająca w Polsce kilkunastoosobowa delegacja partyjno-rządowa Republiki Kuby pod przewodnictwem I Sekretarza KC Komunistycznej Partii Kuby i premiera Rządu Rewolucyjnego Republiki - dr. Fidela Castro Ruz wczoraj o godzinie 13.30 przybyła na ziemię gdańską. Po powitaniu gości I sekretarz KW Tadeusz Bejm przedstawił Fidelowi Castro przedstawicieli władz wojewódzkich i miejskich Gdyni i Gdańska oraz członków korpusu konsularnego akredytowanych w Trójmieście. Następnie premier Republiki Kuby podszedł do studentów i stażystów kubańskich uczących się w uczelniach Trójmiasta wymieniając z nimi uściski dłoni oraz gorące słowa - powitania. Następnie przeszedł wzdłuż szpaleru licznie zgromadzonych stoczniowców, dokerów, marynarzy, żołnierzy i młodzieży. Dziesiątki rąk wyciągnęło się na powitanie gościa, budzącego w mieście powszechną sympatię i podziw."

***
- Byłem jednym z niewielu fotografów, którzy uwiecznili wizytę Kubańczyka w Gdańsku - mówi Leonard Szmaglik. - Nie musiałem mieć na to żadnych pozwoleń, akredytacji - jak to dziś jest wymagane, żadnych papierów. A przecież zawsze fotografowałem jako "wolny strzelec", nie reprezentowałem żadnej redakcji. Nikt mnie nie legitymował, nikt mnie nie odpychał, nikt nie pytał "a ten tu czego chce?!". To dziwne, ale wtedy o wiele łatwiej fotografowało się takich oficjeli... Nie pamiętam nawet ochroniarzy, którzy otaczali Castro. Musieli być niewidzialni... On był cały czas, dla nas, fotografów, "na patelni"...

***
"Dziennik Bałtycki: "Wzdłuż trasy udekorowanej flagami narodowymi Kuby i Polski zebrali się liczni mieszkańcy Wybrzeża wznosząc okrzyki: "Viva Cuba, viva Fidel"! Przed sopocką rezydencją delegacji kubańskiej powitał Fidela Castro przewodniczący prezydium MRN w Sopocie Bolesław Robakowski".

***
Mały Tomek dostał od ojca kapitana żeglugi wielkiej flagę. Kubańską! Dołączyła do innych, które tata przywoził mu z rejsów. Był 1972 rok, ale Tomek nie wyszedł z tą flagą na ulice jak inne dzieci z trójmiejskich podstawówek, po to by powitać kubańskiego przywódcę, bo miał dopiero pięć lat i przymus witania go nie obowiązywał. Fidela Castro zobaczył dopiero na zdjęciu w gazecie.
Castro kochał dzieci. Uwielbiał je rozpieszczać. I rozpieszczał rozdając cukierki "pobrane" wcześniej ze sklepów przy sopockim Monciaku.
- Brał je garściami, utykał po kieszeniach i podawał rozbawionym maluchom. Nie zwracał uwagi na to, że przy owych słodkościach widniała ...cena. Musieli ją za to dojrzeć jego - mówiąc współczesnym językiem - ochroniarze. Bo gdy El Comendante wychodził ze słodkim łupem ze sklepu, oni cichaczem wypłacali sklepikarzom należność - Wojciech Fułek, wiceprezydent Sopotu, znawca dziejów miasta i autor dziewięciu książek o kurorcie, wraca myślami do pamiętnej wizyty. On sam, był wówczas licealistą i - jak twierdzi, na spęd powitalny zagoniony przez szkołę nie został. Ale sceny sopockie z Fidelem pamięta dobrze, na tyle, że wraz z Romanem Stinzing-Wojnarowskim poświęcił im podrozdział w książce "Kurort w cieniu PRL-u. Sopot 1945-1989".

***
Po krótkim odpoczynku w kurorcie członkowie delegacji udali się do Stoczni Gdańskiej im. Lenina... "Wieczór Wybrzeża": "W czasie zwiedzania stoczni premier Fidel Castro zatrzymał się dłużej w hali produkcyjnej wydziału K - 1 i na pochylniach wydziału K-2. Zwiedzając halę produkcyjną Fidel Castro otrzymał wiązankę kwiatów od Stanisławy Wolnikowskiej. Pracownica tego wydziału zrzuciła mu wiązankę z okienka dźwigu suwnicowego. Wzruszony tym Fidel Castro zrewanżował się bukietem czerwonych róż i odręcznie napisanym podziękowaniem "Za tak piękny, niezapomniany gest..."

***
"Dzienni Bałtycki": Na zakończenie wizyty w stoczni Fidelowi Castro wręczono - błyskawicznie wykonane w miejscowym laboratorium - zdjęcia obrazujące jego pobyt w tym zakładzie. Po gorącym pożegnaniu ze stoczniowcami delegacja kubańska udała się na Główne Miasto w Gdańsku. Nieprzeliczone tłumy mieszkańców ustawionych po obu stronach ulicy Długiej, Długiego Targu wiwatowały na cześć legendarnego przywódcy kubańskiego. Z otwartych okien sypały się kwiaty. Fidel Castro ściskał dłonie wyciągnięte w jego stronę. Starsze panie, młodzi chłopcy, dziewczyny, dzieci - ludzie różnych pokoleń, różnych zawodów entuzjastycznie witali gościa. Przechodząc z jednej strony jezdni na drugą, wszędzie wymieniał uściski rąk i pozdrawiał zebranych nie szczędząc autografów".

***
Gdyby rodzice fotografa Andrzeja Gojke któregoś razu porządnie nie uprzątnęli piwnicy, pewnie miałby dziś w swoim archiwum zdjęcia Fidela Castro, jego portret, zrobiony, jak mówi, z bardzo bliska. W czerwcu 1972 roku Andrzej Gojke miał 14 lat. Wraz z licznie zgromadzoną szkolną delegacją przybył na Długi Targ wiwatować na cześć El Comendante. Kiedy przywódca kubański raźno przemierzając Długą był już bardzo blisko, Andrzej Gojke wycelował weń swój aparat fotograficzny Pentona.
- Castro zatrzymał się, spojrzał, po czym zapytał mnie o coś, co natychmiast przełożyła tłumaczka. Usłyszałem: Czy to jest dobry aparat fotograficzny? - wspomina. - Odpowiedziałem, że owszem i wtedy on uścisnął mi dłoń na przywitanie. Trochę mnie, przyznaję dziś, zamurowało. Pamiętam, że ktoś krzyknął z tyłu: Teraz to już długo ty tej ręki nie umyjesz! Kiedy delegacja ruszyła dalej, za fontannę Neptuna, ktoś pchnął mnie, bym poszedł z aparatem za nimi. No to ruszyłem i - o dziwo! - nikt mnie nie zatrzymał! Sfotografowałem go jeszcze jak siedział w samochodzie. Kawałek mojej głowy widać na jednym ze zdjęć Zbigniewa Kosycarza, który dokumentował wizytę kubańskiej delegacji.

***
Dziennik Bałtycki: "Po zwiedzeniu Głównego Miasta w Gdańsku premier Kuby wraz z towarzyszącymi mu osobami udał się do swojej rezydencji w Sopocie".

***
- Pod kolumnami Grandu były uściski, uśmiechy i półoficjalna kolacja w hotelowej restauracji. A potem... No właśnie, tu zaczyna się już inna o wiele ciekawsza historia - śmieje się Wojciech Fułek. - Tyle, że potwierdzenia na piśmie nie mam... Umówmy się więc, że to legenda. Po owej kolacji Fidel Castro charyzmatyczny, potężny mężczyzna, odziany w obowiązkowy mundur (spośród członków kubańskiej delegacji miał go tylko on) odwiedził słynny apartament na pierwszym piętrze. Nie zabawił w nim długo. O zmroku, incognito (ciekawe czy zdjął mundur, z którym nie miał w zwyczaju się rozstawać?) przeniknął do pobliskiego baru o nazwie Caro, ulokowanego w bocznym skrzydle Grand Hotelu. Tam już ponoć czekały nań piękne panie. Zatem, było wino, kobiety i śpiew. Na tym zwiedzanie kurortu jednak się nie zakończyło. Ponoć Fidel Castro zażyczył sobie odwiedzić mekkę artystów, ludzi wolnych, przynajmniej w sztuce. Mowa rzecz jasna o SPATIF-ie. Tam, jednak też nie zabawił długo. Bo już, jak głosi legenda, czekało na niego kasyno.

- Umiejscowione w jednej z willi w górnym Sopocie - precyzuje Wojciech Fułek. - Kasyno, jak każdy nielegalny interes w ówczesnej Polsce, było infiltrowane przez służby. Wiedziano kto, kiedy i za ile przegrał albo wygrał. Zapewne więc ten nocny wypad był z góry, ściśle przygotowany. Zachodzę tylko w głowę, czy rzeczywiście wszystkie owe miejsca El Comendante odwiedził. Toż to trzeba było być turem, by tyle wytrzymać. Ale, to był mężczyzna zaprawiony w boju... Mógł dać radę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki