Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Urok ojca Mateusza

Ryszarda Wojciechowska
Od lat jest jednym z najpopularniejszych polskich aktorów. Nie wywołuje skandali, nie bryluje w kolorowej prasie, ale ma za to klasę. To sprawia, że jest ulubieńcem wielu kobiet.

Był czas, kiedy chciały się u niego leczyć niemal wszystkie kobiety. Teraz pewnie chętnie by się u niego wyspowiadały. W kitlu lekarskim czy w sutannie, wabi jednako. Mimo 45 lat (kończy je 10 kwietnia) nadal się liczy w rankingach najpopularniejszych i ciągle najprzystojniejszych. Jeszcze niedawno na pytanie sondażowe CBOS, z kim przeciętna Polka chciałaby spędzić upojną noc, najwięcej ankieterek odpowiedziało, że właśnie z nim, z Arturem Żmijewskim.

Kiedyś chirurg, teraz ksiądz detektyw
To aktor przede wszystkim serialowy. Mimo że był filmowym rotmistrzem w "Katyniu" Andrzeja Wajdy i zepsutym cynicznym handlarzem broni w "Psach" czy romantycznym Adamem w "Nigdy w życiu", to i tak największą popularność przyniósł mu serialowy chirurg Jakub Burski w "Na dobre i na złe" oraz detektyw w sutannie w "Ojcu Mateuszu".
Ujmująco grzeczny, miły i jeszcze przystojny - wzdychały kobiety przed kilkoma laty na Festiwalu "Dwa Teatry" w Sopocie. I jakież było ich zdziwienie, chwilowe, rzecz jasna, kiedy aktor się przyznał do tego, że ważył kiedyś... sto kilogramów.
Jak to się stało? - dopytywały się wielbicielki.
- Sam nie wiem - odpowiadał im Artur Żmijewski. - Kładłem się spać po sutej kolacji. Rano wstawałem. Patrzyłem w lustro i nic nie widziałem. Dopiero kiedy musiałem kupić spodnie o trzy numery większe, uświadomiłem sobie, że jestem zbyt gruby.

Podczas tamtego spotkania bez mrugnięcia okiem podzielił się też z fankami własną dietą. Wcale nie hollywoodzką, a swojską spod znaku NŻT, czyli "nie żryj tyle".
- Byłem dobry dla siebie, bo zrezygnowałem ze śniadań, a nie z kolacji. Ograniczyłem się do białego mięsa i ryb. No i w dwa lata straciłem 23 kilogramy - opowiadał słuchającym w zachwycie kobietom.
Wygląd jednak, jak mówi, nie spędza mu snu z powiek. Nie czuł żadnej magii ani granicy po przekroczeniu czterdziestki.
- Jedyne, co mnie wtedy spotkało, to pierwsze w życiu kanałowe leczenie zęba. I tylko tyle się zmieniło - tłumaczy ze śmiechem.

Aktorem został za drugim podejściem, bo się... spóźnił
Aż trudno uwierzyć, że ten aktor teatralny, filmowy i przede wszystkim serialowy za pierwszym razem nie zdał do szkoły aktorskiej. Z tym że nie chodziło tu o talent czy raczej o jego brak. Ale nie dostał się, ponieważ... źle obliczył sobie czas. Był ostatni na liście egzaminacyjnej. Wyliczył sobie, że skoro egzamin zaczyna się o godz. 9, a na jednego kandydata przypada 15 minut, to on, jako ostatni na liście, wejdzie o konkretnej godzinie. Wyliczenia były genialne.

Wszystko się zgadzało. Poza jednym - egzamin się rozpoczął godzinę wcześniej. Kiedy przyszedł na ostatnią chwilę, żeby nie czekać pod drzwiami i nie przeżywać, było już po wszystkim. To go nauczyło, żeby się nigdzie nie spóźniać. I sam nie lubi spóźnialskich. Za drugim razem już się nie spóźnił. I zdał. Wtedy też zobaczył, w jakim miejscu się znalazł. Jak wspomina, jego koledzy z prawa (wcześniej myślał o studiowaniu tego kierunku) mieli w tygodniu 18 godzin zajęć, a przyszli aktorzy - 65. Przyjeżdżało się rano do szkoły, a wyjeżdżało późnym wieczorem.

Artur Żmijewski pamięta, że też, jak wielu aktorów, przez pewien czas nie mógł się oswoić z własnym widokiem na ekranie.
- Mnie również się wydawało, że wyglądam inaczej prywatnie. Że ten w lustrze to zupełnie ktoś inny niż ten, którego widzę na tej szklanej szybie. Z tym że ja teraz już potrafię na siebie patrzeć. Kiedy reżyserowałem kilka odcinków "Na dobre i na złe", musiałem też oglądać siebie podczas montażu. Więc się chyba po tych 20 latach przyzwyczaiłem. Nie mam z tym kłopotu. Powiem więcej - jestem z sobą zaprzyjaźniony. Lubię siebie takiego, jakim jestem. I niczego w sobie nie zamierzam zmieniać. Życie to doskonale robi za mnie. zmienia mnie z dnia na dzień. Nie ma więc powodu, żebym ja w to ingerował - tłumaczy.

Od romantycznych bohaterów do roli bandyty
Zawsze się stara swojego bohatera zostawiać w okolicy wycieraczki własnego domu. Żeby nie psuć tego, co jest w rodzinie. Nie zdarza mu się, żeby choć przez moment w kuchni czy salonie był bohaterem, którego grał tego dnia na planie filmowym, serialowym czy w teatrze. No, może z jednym wyjątkiem - przypomina sobie.
Po roli Wolfa w pierwszej i drugiej części "Psów", reżyserowanych przez Władysława Pasikowskiego, pozostało mu to, że zaczął prywatnie kląć jak szewc. Oczywiście z przeklinaniem było jak z rolą - starał się je zostawić gdzieś w okolicach domowej wycieraczki.
"Psy", jak przyznaje, zmieniły sporo w jego zawodowym życiu. Wcześniej grywał głównie romantycznych bohaterów. I mógł zostać w tej szufladzie z napisem "na wieki wieków amant", gdyby Pasikowski nie zrobił z niego Wolfa - handlarza bronią.

Na pytanie, czy aktorstwo to zawód zależny, czy nie, Żmijewski odpowiada: - Jeżeli zależny, to tylko od drugiego człowieka. Aktorem nie jest się w próżni. Tę naukę wyniosłem ze szkoły aktorskiej. Opiekunem mojego roku był Andrzej Łapicki, który nam powtarzał: - Przed lustrem w łazience każdy jest genialny. Ale rola zaczyna funkcjonować dopiero w zderzeniu z widzem i własnym partnerem na scenie. Aktorstwo zaś jest niezależnym zawodem o tyle, że możemy sobie wybierać te bardziej nas interesujące role.
W życiu prywatnym aktora, można powiedzieć, że jest... nuda, przynajmniej dla kolorowej prasy. Żadnych skandali. Ta sama żona Paulina od zawsze i troje dzieci. Wydaje się więc kryształowy albo srebrny, jak to jabłko, które Żmijewscy dostali w nagrodę od kobiecego miesięcznika dla Pary Roku.
- Ja nie jestem srebrny ani złoty. W naszym małżeństwie były momenty, kiedy się kłóciliśmy. Ale to nieuniknione, podobnie jak kłótnia na planie filmowym. Chodzi o to, żeby dać sobie upust, żeby się nie okłamywać. Nie trzymać w sobie zadry. Wyjaśnić wszystko prosto w oczy. Bo to najlepszy sposób na oczyszczenie sytuacji - radził w wywiadzie przed paroma laty.

Wie, że w jego przypadku zachowanie anonimowości jest niemożliwe. To cena, którą trzeba za zawodową popularność zapłacić. Przyznaje, że aktor jest nieszczęśliwy dwa razy. Najpierw kiedy jest nieznany i chciałby, żeby wszyscy wiedzieli, kim jest, i po raz drugi jest nieszczęśliwy, kiedy jest już rozpoznawalny. Wtedy chciałby się zapaść pod ziemię. On zawsze stara się nie przesadzać, zachować równowagę.
Czego nie wolno robić aktorowi tak popularnemu i tak nagradzanemu?
- Tego, czego nie wolno zrobić każdemu człowiekowi, który wchodzi na coraz wyższe stopnie swoich umiejętności zawodowych. Po prostu, nie wolno spadać w dół. Tylko w dalszym ciągu trzeba się piąć wyżej i wyżej.
No cóż, można mu tego życzyć...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki