Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ula oszczepniczka

Marta Ciechanowska
Na przełomie grudnia i stycznia Ula wznowiła normalne treningi
Na przełomie grudnia i stycznia Ula wznowiła normalne treningi Archiwum Urszuli Kuncewicz
Kiedy Ula Kuncewicz była dzieckiem, lekarz zabronił jej nie tylko uprawiania sportu, ale nawet szybszego wchodzenia po schodach. Gdyby ktoś wtedy powiedział, że w przyszłości zostanie brązową medalistką mistrzostw Europy w rzucie oszczepem, nie uwierzyłaby.

A czy wtedy, gdy 21 lipca 2007 r. stała na podium stadionu w holenderskim Hengelo, mogła przewidzieć, że za półtora roku jej kariera znów stanie pod znakiem zapytania, a ona, bez sportowego stypendium, będzie dorabiać na nocną zmianę w markecie?

Dyscyplina, którą wybrała, nie należy do łatwych. Na sukces w rzucie oszczepem składa się przede wszystkim dobra koordynacja wszystkich jego etapów - nabiegu, prawidłowego ułożenia ciała i wyrzutu. Trzeba też uważać, żeby nie spalić rzutu, choć zawsze jest druga szansa.
Ula Kuncewicz, 21 lat, tczewianka, obecnie studentka II roku Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku. Od kilku lat plasuje się w czołówce najlepszych polskich oszczepniczek. Rekord życiowy - 55 metrów. To wciąż dziewięć metrów mniej niż wynosi rekord Polski, ale Ula jest dopiero na początku swojej sportowej ścieżki.

Trener Hieronim Głogowski:
- Zawodnik nadaje się do sportu nie tylko dlatego, że ma talent. Talent nie wystarczy, potrzebna jest zawziętość w ciężkiej pracy. Moja podopieczna posiada wszystkie potrzebne cechy, by osiągnąć sukces. Ula to zawodniczka, która jest wytrwała, pracowita i uparcie dąży do celu. Przystosowuje się szybko do treningu i nie ma problemu z regeneracją potreningową i ze zmęczeniem.
Największy sukces?

Ula: - Fakt, że mogę trenować. Jako dziecko miałam problemy ze zdrowiem… Serce rozwijało się za wolno w stosunku do wieku. Lekarze zabronili mi wszystkiego, co wiąże się z wysiłkiem fizycznym, nawet szybkiego wchodzenia po schodach. Na szczęście spekulacje lekarzy się nie sprawdziły. Swój powrót do formy uważam za zwycięstwo. Zdrowie zaś za największą wartość.

Nabieg

Sportem zainteresowała się w gimnazjum.
- Próbowałam wszystkiego po trochu - wspomina. - Najczęściej startowałam w wieloboju. Szło mi naprawdę dobrze. Ostatecznie postawiłam na oszczep.
Profesjonalnie zaczęła trenować w wieku 16 lat pod opieką Jarosława Langowskiego w Samborze Tczew. W liceum nie było łatwo. Szkoła wymagała całkowitego zaangażowania. Pojawiały się więc problemy licznych nieobecności - ze względu na obozy przygotowawcze - i zaliczeń zaległego materiału. Poradziła sobie i dostała się na studia - wychowanie fizyczne na Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu. Z dniem przeprowadzki do Trójmiasta została zawodniczką SKLA Sopot.

Prawidłowe ułożenie ciała

Pierwszy rok nie okazał się łatwy. Ze względu na zbliżające się igrzyska olimpijskie zaczęto ostre przygotowania - ponad 200 dni obozowych.
Dwa tygodnie na obozie, pięć dni przerwy i następny obóz. Po powrocie do Gdańska ciągła nauka, zarwane noce. Ekspresowe zaliczanie ćwiczeń i egzaminów. Po czym kolejny wyjazd. Dom niby blisko - 40 km, lecz nawet na taki wyjazd brakowało czasu.

Aby utrzymać się na światowym poziomie, oprócz forsownego treningu potrzebne są pieniądze. Dzięki nim można zakupić specjalistyczny sprzęt treningowy i startowy, suplementy, witaminy, a także opłacać zgrupowania sportowe i opiekę fizjoterapeuty.
Uli przyznano roczne stypendium z Polskiego Związku Lekkiej Atletyki - 500 zł miesięcznie. AWFiS mogła jedynie zaproponować stypendia naukowe i sportowe (w wysokości 300 zł) od II roku. Klub oferował opłatę akademika i wyżywienia, co zapewniało dofinansowanie w minimalnym stopniu.

Wyrzut

Współpraca z trenerem Hieronimem Głogowskim zaowocowała sukcesem. Do licznych medali z mistrzostw Polski (począwszy od wieloboju, rzutu dyskiem, po oszczep) doszło osiągnięcie najwyższej dotychczas rangi - trzecie miejsce na Mistrzostwach Europy U-20 w Hengelo (Holandia) w 2007 r. Następnie, podczas odbywających się w Maroku mistrzostw świata juniorów, zajęła szóste miejsce, choć startowała z zapaleniem płuc.
- Zrozumiałam, że długie lata treningu miały sens - mówi Ula. - Mam brąz z mistrzostw Europy, a przecież jeszcze nie tak dawno moje predyspozycje i umiejętności nie były zbyt duże. Bez wiary trenera Jarosława Langowskiego i bez poświęcenia Hieronima Głogowskiego nie stałabym na podium.

Przekroczenie linii (spalony)

Kolejny sezon startowy okazał się pechowy. Odnowiła się kontuzja łokcia, z którą borykała się przez ostatnie trzy lata. Mimo dozowania cyklu treningowego, ból nasilił się tak, że trzeba było przerwać dalsze rzucanie. Diagnoza: obniżenie przyczepów zginaczy palców i transpozycja przedniego nerwu łokciowego. Jedyne wyjście: operacja.
Zabieg odbył się we wrześniu w Poznaniu.
Ula:
- Odczuwałam złość i smutek spowodowany bezradnością. Rozczarowanie, niemoc osiągnięcia celu, jednocześnie strach i nadzieja w to, że jeszcze nie koniec moich zmagań.
Dojazdy do Poznania na rehabilitację stały się żmudne, wymagające czasu (pogodzenia też z nauką), jak i pieniędzy. Oszczędności, odkładane w miarę możliwości, przydały się w czasie leczenia, bowiem zamknęły się źródła pomocy. W grudniu utraciła stypendium PZLA. Od nowego semestru przestaną też napływać pieniądze z uczelni, ze względu na brak aktualnego wyniku.
Sytuacja bez wyjścia? Nie dla Uli. Zaczęła działać na własną rękę. Wierzy, że przy pomocy trenera i wsparciu bliskich na pewno jej się uda, tylko jakim kosztem?

Drugie podejście

- Po operacji przez miesiąc nic nie robiłam, bo miałam gips. Po miesiącu zaczęłam się delikatnie ruszać, truchtać, żeby się nie zapuścić. Normalne, prawie normalne treningi rozpoczęłam na przełomie grudnia i stycznia.
Druga w nocy. Koniec nauki biochemii. Ula gasi światło. Budzik nastawiony na 6 rano, aby jeszcze powtórzyć materiał na kolokwium.

Po przebudzeniu szybki prysznic, śniadanie. Za dziesięć ósma - biegiem na zajęcia z koszykówki. Później godzina gimnastyki, chwila oddechu, a na koniec pływalnia. Czas rozplanowany tak, by bez problemu zdążyć na trening - około trzech godzin walki i przełamywania kolejnych barier.
Powrót do akademika około 20. Pora na posiłek, ciepłą herbatę i ponowne przejrzenie notatek z wykładów. Ale to nie koniec zajęć. Co drugi wieczór ok. 21.15 Ula szybkim krokiem rusza w stronę przystanku SKM. Dwa przystanki, jeszcze 10 minut pieszo i już jest w "swoim" supermarkecie.

Układanie towaru kończy się o 5 rano. O godzinie 6 jest w akademiku. Odsypianie trwa do 10-11, niekiedy kosztem wykładów.
- Jestem w kadrze Polski, obozy mam praktycznie co dwa tygodnie - podsumowuje Ula. - Mam nadzieję, że wszystko się unormuje. Stypendium sportowe miałam od września do grudnia, bo w grudniu skończyła się ważność mojej klasy sportowej, więc na razi mam tylko to naukowe.

Sytuacją zawodniczki zmartwiony jest też trener.
- Powinno się inwestować w młodych zawodników, ponieważ to na nich spadnie brzemię i obowiązek zastąpienia tych, którzy na razie są uważani za niezastąpionych. Szczególnie ważne jest, aby pomagać tym, którzy już coś osiągnęli, a odnieśli kontuzje podobnie jak Ula. Kontuzje są nieodłączną częścią sportu - były, są i będą. Uli przydałaby się odrobina wsparcia i pomocy na obecnym etapie powrotu do pełnej dyspozycji - mówi trener Hieronim Głogowski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki