- Udało się! - cieszy się Jan Faściszewski, najmłodszy z uczestników wyprawy. - Ponieważ środek zatoki się ruszał, szliśmy łukiem, kierując się na północ.
Oprócz Janka, który 17 marca, gdy wyruszali z Gdańska, kończył 23 lata, w wyprawie uczestniczyli: Krzysztof Paul, polarnik, alpinista i żeglarz, lat 76 oraz Krzysztof Dowgiałło, alpinista, polityk i architekt, lat 73. Dla niezorientowanych - autor słynnej "Ballady o Janku Wiśniewskim". Wszyscy spisali się na medal.
A przecież nie było łatwo. Pokonywali torosy, czyli nagromadzoną krę lodową, spiętrzoną przez wiatr i prądy morskie, wypatrywali rozrytych przez lodołamacze torów wodnych, po których pływają statki.
Najgorszy był początek. Padał deszcz ze śniegiem, termometr wskazywał 1 stopień powyżej zera, wszystko się topiło i kleiło. Śnieg przyczepiał się do nart i pulek, czyli transportowych sanek, silny wiatr wiał prosto w twarz, nie pozwalał zrobić kroku.
- Mieliśmy chwile zwątpienia - przyznaje Janek. - Nawet się zastanawialiśmy, czy kontynuować wyprawę.
Nie ukrywa, że i on, choć najmłodszy, porażki nie wykluczał. Zwłaszcza że trzeciego dnia stracił nartę.
- Stanąłem na dwóch krach tak niefortunnie, że prawa biegówka wpadła do wody i tak się wygięła, że musiałem potem posługiwać się tylko jedną - opowiada Janek. - Zamiast jechać - szedłem. Nawet nie mogłem ciągnąć pulek.
Próbował tę nartę ratować, okleił ją taśmą, ale ona pękała i pękała, aż w końcu się rozpadła na dobre. Pękła też lewa, bardziej obciążana.
Pogoda poprawiła się dopiero piątego dnia. Co prawda, nadal wiał wiatr, ale temperatura spadła do minus 10, a potem nawet minus 20 stopni C, pokrywa śnieżna stwardniała, zrobiła się jak skorupa.
Przedzierali się przez zmrożony pofałdowany śnieg i różne lodowe kompozycje. Te śnieżno-lodowe przeszkody mierzyły niekiedy ponad metr, trzeba się było sporo gimnastykować, żeby je w tych warunkach dać im radę. A przed wieczorem, ok. 18, znaleźć wśród nich miejsce na rozbicie namiotu. Oczywiście, że robili to na lodzie, na środku morza, walcząc z wiatrem, który splątywał linki, przeszkadzał i porywał karimaty.
- Ale w środku, w puchowych śpiworach, było ciepło - zapewnia Janek. - Dopiero rano, gdy wychodziliśmy na zewnątrz, marzliśmy. Palce u rąk i nóg mieliśmy zgrabiałe.
Jedną noc spędzili w rozpadającej się rybackiej chacie, śpiąc w trójkę na małej pryczy.
Przez te kilka dni, poza okolicami Oulu i Lulea, w ogóle nie spotykali ludzi. Totalna pustka, zero odniesienia, wielkie poczucie wolności. W pewnym momencie, gdy byli na środku zatoki, Krzysztof Paul rzekł: - Tak sobie zawsze wyobrażałem nieskończoność…
Gdy lecieli z Lulei do Sztokholmu samolotem, raz jeszcze oglądali zatokę. Widzieli popękany lód i wodę, ale trochę poniżej trasy, którą pokonali. Dobrze więc, że szli lekkim łukiem na północ, bo środek zatoki naprawdę był nie do przejścia.
- To było dopiero czwarte polskie przejście Zatoki Botnickiej - przypomina Krzysztof Paul. - Pierwszy pokonał ją, w latach 70., Stefan Matelewski z ekipą ze Szczecina, potem byli, w 1994, Wojciech Moskal i Wojciech Jazdon, w 1995 - Piotr Wieczorek z kolegami z Instytutu Oceanologii PAN w Sopocie. A teraz my.
Zatoka Botnicka jest częścią Morza Bałtyckiego. Jej wschodnie wybrzeże należy do Finlandii, zachodnie - do Szwecji. Zimą zawsze jest skuta lodem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl
- Straż Graniczna reaguje na publikację "Gazety Wyborczej". "Niebezpieczna narracja"
- Lista imion zakazanych w Polsce! Urzędnik nie pozwoli ci tak nazwać dziecka!
- Oświadczenie Orlenu ws. rzekomego braku paliwa. Koncern odpowiada na ataki
- Unia szykuje się do wielkiej reformy. „Najgorszy możliwy dla Polski scenariusz”