Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomek Wilmowski tym razem ratuje Alaskę, czyli coś dla lubiących podróżować refleksyjnie

Dariusz Szreter
Dariusz Szreter
Umowę na napisanie dziesiątego tomu serii przygód Tomka podpisałem w 2002 roku. Miałem gotowe pół powieści, gdy spadkobiercy Alfreda Szklarskiego wycofali zgodę. Teraz, po 19 latach „Tomek na Alasce” trafił wreszcie do czytelników - mówi Maciej Dudziak, pisarz i antropolog.

Jak zostaje się kontynuatorem dzieła legendarnego Alfreda Szklarskiego?

To proces żmudny i długotrwały, a z drugiej strony szybki i prosty. Ja, jak pewnie większość mojego pokolenia czytelniczego, a także pokolenia starszego, rozczytywałem się jako mały chłopak w przygodach Tomka Wilmowskiego. Zaprowadziło mnie to zresztą na studia etnologiczne i wybór ścieżki życiowej, jaką jest uprawianie antropologii kultury. Sporą część swojego życia spędziłem w Finlandii i kiedy pod koniec lat 90. wróciłem do kraju, z dużym opóźnieniem wpadła mi w ręce książka - dziewiąty tom przygód Tomka - którą na podstawie notatek i szkiców Szklarskiego stworzył Adam Zelga. Przeczytałem go rzecz jasna. A że wtedy miałem przerwę między studiami magisterskimi a pisaniem doktoratu, pomyślałem sobie, że może bym się pokusił o napisanie dalszego ciągu, czyli zapowiadanej przez Szklarskiego książki „Tomek na Alasce”.

Napisałem dwa rozdziały i wysłałem do wydawnictwa Muza, które miało prawa autorskie tej serii. Ku mojemu zaskoczeniu dostałem telefon z prośbą o kontakt. To był rok 2002. Niestety, współpraca utknęła w martwym punkcie. Umowa, którą podpisaliśmy wówczas, to jest w roku 2002, ani z winy mojej, ani wydawnictwa nie została nigdy skonsumowana. Ale też nie została rozwiązana.

Dopiero w ub. roku późną wiosną, po 18 latach, wszystkie elementy tej układanki zostały ponownie zebrane przez panią Małgorzatę Czarzasty i szczęśliwie można było rozpocząć pisanie.

Mówi pan enigmatycznie „ani z mojej winy, ani winy wydawnictwa”. W internecie można natrafić wprost na informację, że to spadkobiercy Szklarskiego nie chcieli wyrazić zgody na kontynuowanie cyklu.

To niezupełnie tak. Oni tę zgodę pierwotnie wyrazili, a potem się z niej wycofali. Nie potrafię powiedzieć dlaczego, bo to działo się poza mną. Rozmowy prowadziło wydawnictwo, bez mojego udziału. Ja w tym czasie zdążyłem napisać prawie połowę powieści. Niestety, kilka lat temu na skutek uszkodzenia twardego dysku komputera bezpowrotnie straciłem tamte pliki i kiedy sprawa powieści znów stała się aktualna, musiałem wszystko napisać od nowa.

Pierwsze siedem tomów przygód Tomka ukazywało się niemal rok po roku. Na kolejny ósmy musieliśmy czekać aż 20 lat. Skąd tak długa przerwa?

Nie jestem biografem Alfreda Szklarskiego, ale siłą rzeczy zainteresowałem się tym, czym się zajmował. I wydaje mi się, że ta przerwa wiązała się z intensywną pracą nad napisaną wraz z żoną, Krystyną Szklarską, trylogią „Złoto Gór Czarnych”. Już w powieściach o Tomku Wilmowskim Szklarski wykazywał szczególne zainteresowanie problematyką etnograficzną.

Jednak źródła, na których się opierał, były stosunkowo ubogie: roczniki „National Geographic”, encyklopedia, po części pewnie i publikacje naukowe. Dostępność zagranicznej literatury była wówczas w Polsce bardzo ograniczona.

Przed powstaniem „Złota Gór Czarnych” studia, jakie podjęli z żoną, były dużo solidniejsze. Trylogia roi się od opisów wiernie odtworzonych zwyczajów i wierzeń Indian Dakota oraz szczegółów ich walk z amerykańską kolonizacją.

Podobno były jakieś notatki Szklarskiego co do „Tomka na Alasce”.

Trudno mówić o klasycznych notatkach z zarysowanymi postaciami i szkicem fabuły. Oczywiście o tym, jacy są bohaterowie, wiadomo było z poprzednich części cyklu. Poza tym dysponowałem jakimiś wypowiedziami Szklarskiego z wywiadów, gdzie wspominał o tych planach. Do tego przeprowadziłem rodzaj kwerendy wśród osób, którym Alfred Szklarski opowiadał o zamyśle tej powieści. Ale to były jedynie bardzo luźne uwagi.

Czyli w gruncie rzeczy miał pan wolną rękę co do poprowadzenia fabuły. I dlatego postanowił pan wprowadzić do powieści, której akcja dzieje się przed I wojną światową, całkiem współczesny motyw rywalizacji rosyjsko-amerykańskiej?

Ten konflikt niezupełnie daje się sprowadzić do sporu amerykańsko-rosyjskiego. Wiadomo, że pod koniec wieku XIX pojawiały się różne koncepcje co do funkcjonowania terenów podbitych przez białego człowieka. I tak na przykład Teksas przez pewien czas dążył ku niezależności od Stanów Zjednoczonych. Ta idea pozostaje zresztą żywa po dziś dzień, podobna sytuacja dotyczy również kanadyjskiego Quebecu.

Dlatego można sobie wyobrazić, że na początku XX wieku, kiedy Alaska, nie tak dawno przecież zakupiona przez USA od Rosji, nie miała jeszcze nawet statusu odrębnego stanu, w głowie jakichś awanturników mógł się narodzić pomysł utworzenia tam „własnego” państwa.

A kwestia wprowadzenia do powieści elementów poprawności politycznej? Tomek, Sally i bosman Nowicki okazują się osobami niezwykle wyczulonymi na kwestie rasowe i równościowe. Złości ich wyzysk, niepokoi nadmierna eksploatacja złóż naturalnych. Ba, nawet zwracają uwagę, by na rdzennych mieszkańców dalekiej północy mówić „Inuici”, a nie „Eskimosi”, bo to drugie określenie jest obraźliwe.

W tamtym czasie nie były to tematy zupełnie obce. Kwestie praw kobiet, praw rdzennej ludności, nie wspominając już o walce o prawa robotników najemnych były znane, gorąco dyskutowane. Istniały masowe ruchy dążące do daleko idących zmian w tych sprawach.

Wydaje mi się, że Sally i Tomek, jako ludzie młodzi, dobrze wykształceni, mogli być tego wszystkiego świadomi i jednocześnie wspierać tych, których prawa były naruszane, którzy byli wyzyskiwani, poniżani. Szczególnie, że Tomek pochodził z Polski będącej wówczas pod zaborami.

Odmitologizował pan przy okazji firmę Carla Hagenbecka, dla której pracowali Smuga i ojciec Tomka. W oryginalnych powieściach Szklarskiego była ona sponsorem większości wypraw i wiązały się z nią raczej pozytywne konotacje. Bohaterowie książki na jej zlecenie prowadzili bezkrwawe łowy, pozyskując zwierzęta do ogrodu zoologicznego w Hamburgu, nie tylko ku uciesze publiczności, ale też poszerzeniu popularnej wiedzy o faunie innych części świata. Tu jawi się ona jako wyzyskująca i poniżająca Indian amerykańskich.

Nie tylko ich. Takie objazdowe „pokazy” z udziałem czy raczej wykorzystaniem przedstawicieli „egzotycznych ludów” były wówczas w Europie, a także w USA na porządku dziennym. Najbardziej znany był cyrk Buffalo Billa, awanturnika, który przechwalał się tym, że zabił milion bizonów. Do swoich pokazów angażował rdzennych Indian, m.in. Wodza Józefa z plemienia Nez Percé, któremu kazał nosić pióropusz, choć to plemię takiej ozdoby nie stosowało, i strzelać w powietrze ślepymi nabojami, bo tak publiczność wyobrażała sobie wygląd i zachowanie „dzikiego Indianina”. Takie traktowanie dotykało zresztą wszystkich, którzy w oczach współczesnych byli odmienni, a więc dziwni. W Polsce jeszcze w okresie międzywojennym obwoźne cyrki za pieniądze prezentowały różne kobiety z brodą, chłopców-lwów czy dwugłowe cielęta.

Podobnie jak Alfred Szklarski, zadbał pan o precyzję w oddaniu realnego wyglądu terenów, na jakich toczy się akcja powieści, oraz obyczajów ich mieszkańców. A jednak wbrew prawdzie historycznej kazał pan swoim bohaterom spotkać Stefana Jarosza, polskiego podróżnika i geografa, który faktycznie badał Alaskę, ale kilkanaście lat później, niż to wynika z powieści.

Tak, ale we wcześniejszych tomach Szklarski stosował identyczne zabiegi, stawiając na drodze Tomka i jego towarzyszy warte szerszego przypomnienia sylwetki polskich podróżników i badaczy, dopasowując do tego nieco chronologię. Mnie Stefan Jarosz wydał się właśnie taką postacią godną upamiętnienia w tej powieści.

Dla kogo pisał pan „Tomka na Alasce”: dla czytelników wychowanych na powieściach Szklarskiego, którzy dziś mają już po 50 i więcej lat, czy może dla młodego czytelnika, w wieku takim, w jakim był pan, kiedy pierwszy raz zetknął się z „Tomkami”?

Z całą pewnością „Tomek na Alasce” adresowany jest do wielu grup czytelniczych: do pokolenia 50+, jako swojego rodzaju podróż sentymentalna, ale też i refleksyjna, do nieco młodszego pokolenia 30+ i 40+, czyli mojego, dla których tylko wczesne dzieciństwo przypadło na agonalną fazę PRL, a podróżowanie po 1990 roku nie stanowiło już żadnej bariery.

„Tomek…” adresowany jest również do młodszego czytelnika, nie tyle w warstwie fabularnej, co szeroko rozumianej edukacyjnej. Nie tylko mam takie wrażenie, ale wręcz pewność, pracując na co dzień ze studentami, że edukacji wielokulturowej, ekologii kulturowej i wszystkiego, co łączy się z rozumieniem współczesnego i rozedrganego świata, można doświadczać poprzez lekturę „Tomka na Alasce”. Podsumowując: książka adresowana jest do tych, którzy chcą podróżować refleksyjnie.

Czy możemy się spodziewać dalszych części przygód Tomka pańskiego pióra?

Za wcześnie jest, by składać deklaracje. W przypadku zarówno „Tomka”, jak i innych tego typu kultowych serii, to nie jest łatwy proces. Niemniej w zakończeniu powieści otwarta jest furtka do dalszego ciągu. Poza tym nie zapominajmy o tym, że sam Szklarski wielokrotnie mówił o tym, że chciałby doprowadzić postać Tomka do wolnej Polski. Trzymajmy więc kciuki!

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki