Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomas Pacesas: Dyscyplina - to moja żelazna dewiza

Paweł Durkiewicz
Tomas Pacesas jest w Polsce od dziesięciu lat
Tomas Pacesas jest w Polsce od dziesięciu lat Przemek Świderski
Rozmowa z trenerem Asseco Prokomu Gdynia, Tomasem Pacesasem.

- Lubi Pan rozmawiać z dziennikarzami?

- Oczywiście.

- Pytam, bo kilkakrotnie narzekał Pan w tym sezonie, że media nie są dla was życzliwe.

- Generalnie rzadko czytuję prasę. Do swojej pracy zawsze podchodzę profesjonalnie i po prostu chciałbym, żeby media też to pokazywały. W 99 procentach przypadków po prostu oceniacie naszą grę, bez zadania nam choćby jednego pytania.

- Ale zgodzi się Pan, że podczas meczu kibice sportowi również szybko formułują oceny. My powinniśmy pisać ich językiem i brać pod uwagę ich emocje.

- To prawda, dlatego naszemu klubowi zależy na częstych spotkaniach i porozumiewaniu się z fanami. Dbamy o komunikację i staramy się tłumaczyć, o co w tym chodzi, co dzieje się w drużynie. To jest normalny porządek rzeczy. Jest prawda, którą widzi pan, i jest ta, którą widzimy my, trenerzy czy koszykarze. Wspólną prawdę trzeba przekazać ludziom: dzieje się tak, a nie inaczej, z takich, a nie innych powodów. Ja zawsze jestem chętny, by usiąść i pogadać o koszykówce, powymieniać spojrzenia. To powinno ułatwić wszystkim zrozumienie pewnych rzeczy, np. dlaczego Qyntel Woods po powrocie do Gdyni zagrał dotąd tylko jeden mecz.

- No właśnie, dlaczego?

- Na grę nie pozwalają mu plecy. Przed tym, jak podpisał z nami umowę, miał bardzo długi okres bezczynności. Jak sam przyznał, ostatni raz ćwiczył na poważnie w maju zeszłego roku u nas. Po powrocie do Polski bez odpowiedniego przygotowania zaczął od razu mocno trenować, zagrał w jednym meczu z PBG Basketem Poznań, po czym szybko się przeciążył i nabawił zapalenia mięśni. Teraz wraca do formy, ale nie chcemy go niepotrzebnie forsować, bo najważniejszy jest dla nas play-off. Liczymy jednak, że w rundzie zasadniczej zdąży rozegrać jeszcze przynajmniej dwa mecze. Do czasu najważniejszych spotkań na pewno odzyska optymalną dyspozycję i pokaże swój talent.

- 23 września tego roku minie 10 lat od Pana pierwszego meczu w polskiej lidze. Pamięta Pan swój debiut?

- Byłem w Legii Warszawa. A pierwszy mecz? Niech pomyślę... Graliśmy w Tarnowie?

- Pudło. W hali 100-lecia Sopotu z ówczesnym Prokomem Treflem.

- Rzeczywiście! Przegraliśmy chyba ośmioma punktami [w rzeczywistości Legia przegrała 85:94, a T. Pacesas zdobył 11 punktów - przyp. red.]. Teraz to pamiętam.

- Dwa lata potem był Pan już w Prokomie Treflu i spędził tam szmat czasu. Chyba pozostało dużo miłych wspomnień?

- Oczywiście. Do dzisiaj mam z tamtych czasów dużo przyjaciół, którzy przyjeżdżali na nasze mecze z całego Trójmiasta. Była dobra atmosfera, zwłaszcza jak zdobyliśmy pierwsze mistrzostwo w 2004 roku. Bardzo trudny play-off, zacięte półfinały z Anwilem, finał ze Śląskiem... Cały czas osiągaliśmy coraz lepsze wyniki i coraz więcej kibiców darzyło nas sympatią. Dobrze układała się współpraca z Urzędem Miejskim i prezydentem Jackiem Karnowskim.

- Co w takim razie sprawiło, że nagle lepiej było przenieść zespół do Gdyni?

- To pytanie raczej do prezesa czy właściciela klubu, ja nie znam szczegółów i wolę się nie wypowiadać z geopolitycznego punktu widzenia. Myślę, że mieliśmy bardzo trudną sytuację, bo nadszedł kryzys ekonomiczny i potrzebowaliśmy pomocy. Sopot nie chciał chyba w tamtym momencie zbyt mocno inwestować w koszykówkę. Już na początku 2009 roku z konieczności musieliśmy zagrać kilka meczów Euroligi w Gdyni, bo inne hale w Trójmieście nie spełniały wymogów, a nowy obiekt na granicy Gdańska i Sopotu nie był jeszcze otwarty. W sezonie 2009/2010 i tak musielibyśmy więc grać tutaj. Do tego władze Gdyni na czele z prezydentem Wojciechem Szczurkiem zachowały się bardzo fair. Ich pomoc i chęć współpracy była kluczowa. Jeśli chodzi o czysto sportowy aspekt sprawy, jest nam dobrze, bo mamy optymalnej wielkości halę, w której możemy grać wszystkie domowe mecze i nie musimy się martwić o zapełnienie trybun i dobrą atmosferę.

- A dlaczego po przeprowadzce tak dokucza Pan w wywiadach sąsiadom z Trefla Sopot?

- To nie tak. Ja nie jestem złośliwy, wypowiadam się o nich rzadko. Z tego co słyszę, w Treflu wciąż mają o coś pretensje do naszego klubu czy konkretnie do mnie. Nie jesteśmy winni, że im czegoś brakuje, mamy swoją drużynę, swoje miasto i skupiamy się na sobie. Oczywiście, w wielu zakątkach świata istnieją między drużynami zaognione rywalizacje, na mojej Litwie są na przykład Żalgiris Kowno i Lietuvos Rytas Wilno. Są wrogami, nienawidzą się nawzajem. Ale te kluby są na podobnym poziomie. W Sopocie wytykają nam, że nie weszliśmy do Top16? Niech osiągną to samo, wtedy będą mogli nas krytykować. Bez sensu jest przekomarzać się, u kogo jest lepsze słońce. Ja też jestem człowiekiem i odpowiadam tym samym tonem. Nie uważam, żebym wyrażał się obraźliwie. Mówiąc o sporcie można używać porównań do wszystkiego - samochodów, seksu, pogody, pociągów...

- Wasze rezultaty na arenie międzynarodowej w tym sezonie można porównać do bolesnego upadku z wysokiego konia.

- Sami mamy do siebie pretensje, że po zeszłorocznych sukcesach teraz przyszły wyniki takie, a nie inne. Ale nie ma takich zespołów, które co roku święcą same triumfy. Po roku, w którym doszliśmy do najlepszej ósemki Euroligi, musieliśmy na nowo ogarnąć sytuację. Odeszli Woods i Logan, a ludzie, którzy przyszli za nich, nie potrafili ich zastąpić. Wielu rzeczy nie widać gołym okiem i nie zawsze jest tak, że jak przychodzi do nas koszykarz z dobrym CV, to automatycznie będzie u nas dobrze funkcjonował. Robiliśmy dużo zmian, chcąc uratować sytuację, ale wyszło jak wyszło. Teraz musimy dobrze przygotować się do play-off, by uratować sezon i obronić mistrzostwo Polski. Skład już się ustabilizował i z czasem wyjdziemy na prostą.

- Obecny sezon jest chyba najtrudniejszym w Pana krótkiej karierze trenerskiej?

- Nie, najtrudniejszy był zdecydowanie mój pierwszy rok, gdy przejąłem zespół po odejściu Eugeniusza Kijewskiego. Nie miałem doświadczenia, minęło zaledwie kilka miesięcy, odkąd przestałem być czynnym zawodnikiem, a już musiałem sam poprowadzić drużynę w trudnej sytuacji. Mieliśmy ekipę pełną rutynowanych zawodników, którzy nie czuli zbyt wielkiego głodu gry i cały czas trzeba było ich mobilizować do walki. Mistrzostwo obroniliśmy po siedmiomeczowym finale z Turowem Zgorzelec, ciężko było też w półfinale z Polpakiem Świecie. To był dla mnie niesamowity sezon. A teraz? Jest ciężko pod tym względem, że podjęliśmy trudne wyzwanie. Udział w trzech rozgrywkach, mnóstwo meczów, duża rotacja graczy, budowa dwóch składów - to wszystko wymagało cierpliwości, ciężkiej i mozolnej pracy, bez gwarancji powodzenia.

- W październiku mówił Pan wręcz, że jesteście jak króliki doświadczalne. Eksperyment się zakończył, wynik nie jest zadowalający. Jakie wnioski na przyszłość wyciągniecie z niepowodzeń w Eurolidze i Lidze VTB?

- Gra przez cały sezon na trzech frontach jednocześnie to dla nas po prostu złe rozwiązanie. Nie da się przez rok zagrać tyle meczów. Po sezonie będziemy musieli się zastanowić, w jakim formacie powinniśmy grać, by zachować jakość gry.

- Niektórzy kibice narzekają, że po porażkach trener Pacesas zawsze winą obarcza jednego, dwóch graczy, nigdy zaś siebie samego.

- Zawsze powtarzam zawodnikom, że to nie jest ich lub moja wina. Działamy wspólnie i idziemy w jednym kierunku, a za efekt końcowy, czyli wyniki, odpowiedzialny jestem ja. Może pan zapytać się graczy, czy czują się obwiniani za porażki. Owszem, gdy człowiek o wzroście 215 centymetrów zbiera jedną piłkę w meczu, to zwracam mu uwagę. Jak powtarza się to kilka razy z rzędu, to musimy się pożegnać, bo nie spełnia naszych wymagań. Najważniejsza jest dla mnie dyscyplina, bez której nie da się nic wygrać. Gdy dochodzą do nas nowi koszykarze, to muszą się dostosować do naszej koncepcji działania. Jeśli nie chcą, to ja muszę podjąć odpowiednie kroki: rozmowy, kary czy zmiany kadrowe. Jak na wojnie - pięciu ludzi musi iść razem, współdziałać i wiedzieć, co robić. Tego od nich wymagam. A błędy? Wszyscy je popełniamy - i gracze, i trenerzy. Ja też nie jestem perfekcyjny i dobrze o tym wiem. Staram się wszystko analizować racjonalnie, także z pomocą znajomych ludzi koszykówki wokół naszego zespołu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki