Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ta tragedia bardzo mocno doświadczyła także Pomorze. Piętnaście lat temu runął dach hali w Katowicach. Zginęło 65 osób, w tym 7 z Pomorza

Szymon Szadurski
Szymon Szadurski
Karina Trojok, Agnieszka Łuczkowska
Mija dokładnie piętnaście lat od katastrofy budowlanej, która wstrząsnęła całą Polską. 28 stycznia 2006 roku pod gruzami zawalonej hali MTK w Katowicach zginęło 65 osób. 170 kolejnych zostało rannych. Pomorze stało się jednym z regionów najmocniej dotkniętych tą tragedią.

Zginęło niestety aż siedmiu mieszkańców naszego województwa. Wśród ofiar katastrofy znaleźli się Kazimierz Radtke z Żelistrzewa, Mieczysław Biesek z Czerska, Leszek Pałac z Łeby, Grzegorz Ogórek z Kleszczewa, Wiesław Jereczek i Witold Zaporowski z Pszczółek oraz Aleksander Lewandowski z Łęgowa. Ostatni z nich, najmłodszy, miał zaledwie 33 lata. Nagła i niespodziewana śmierć dosięgła ich podczas trwających w Katowicach targów gołębi pocztowych. Ciężko ranni zostali ponadto kolejni mieszkańcy Pomorza. Waldemar Ossowski z Trąbek Wielkich z połamanymi żebrami i miednicą spędził trzy tygodnie w szpitalu w Piekarach Śląskich. Do dziś się leczy. Do gliwickiego szpitala trafił Brunon Elendt z powiatu puckiego.

Nad wieloma innymi hodowcami gołębi pocztowych z Pomorza, uczestnikami targów w hali MTK, czuwała opatrzność. Jak mówią, cudem uniknęli śmierci, lub poważnych obrażeń.

- To była apokalipsa, prawdziwy horror - wspominają. - W tę pamiętną sobotę, kwadrans po godz. 17, rozpętało się piekło.

Jak ocenia Tadeusz Woźniak z Gdyni, uczestnik dramatycznych wydarzeń, w katowickich targach piętnaście lat temu udział brać mogło nawet kilkuset mieszkańców Pomorza. Tłumnie zjechali oni na Śląsk, w czym nie ma nic dziwnego, gdyż zwyczaj hodowania gołębi jest na Kaszubach mocno zakorzeniony.

- Krążąc po hali ciągle mijałem znajome twarze - wspomina Tadeusz Woźniak. - Jest zresztą niewykluczone, że to mnie właśnie uratowało. Krótko przed runięciem dachu postanowiłem z kolejnymi już, spotkanymi przyjaciółmi, wybrać się do baru. Znajdował się w przybudówce hali. Wtedy właśnie to się stało. Gdybym był w centralnej części hali, a nie na uboczu, mógłbym podzielić los kolegów, którzy zginęli.

Także inni hodowcy z Pomorza wyszli na zewnątrz krótko przed runięciem dachu.

- To prawdziwy cud, że udało mi się w porę opuścić halę – wspominał ten moment na łamach „Dziennika Bałtyckiego” Henryk Eron z Przyjaźni. - Zaledwie kilka minut przed dramatem zaproponowałem kolegom, aby pójść do hotelu i obejrzeć w telewizji relację ze skoków narciarskich. Kiedy byłem już na zewnątrz, usłyszałem zgrzyt łamanych blach i konstrukcji, potem wielki huk. Hala rozpadła się jak domek z kart. To było coś strasznego. Szybko wróciliśmy, aby pomóc uwięzionym. Błyskawicznie przybyli ratownicy i policja. Ludzie ratowali się jak mogli.

Tadeusz Woźniak jest zdania, że właśnie telewizyjna transmisja, wspominana przez Henryka Erona, uratowała tego tragicznego dnia życie wielu osobom. Dzięki sukcesom Adama Małysza skoki narciarskie stały się popularne. Mnóstwo uczestników targów postanowiło więc opuścić teren imprezy i obejrzeć konkurs. Tym bardziej, że odbywał się w Polsce, na Wielkiej Krokwi w Zakopanem.

- Dzięki temu w środku hali zamiast kilku tysięcy osób przebywało może kilkaset - mówi Tadeusz Woźniak.

- Kilka minut przed tragedią opuściłem halę z dziećmi, bo chcieliśmy koniecznie zobaczyć w telewizji skoki Małysza - opowiadał w „Dzienniku Bałtyckim” Joachim Konkel z Kartuz. - Kiedy tylko weszliśmy do pokoju, usłyszeliśmy wielki huk. Spojrzeliśmy przez okno i zobaczyliśmy walący się dach hali. Pobiegliśmy ratować ludzi. Dzwoniliśmy na telefony komórkowe i szukaliśmy znajomych. Co chwilę spadały jakieś elementy dachu. Było coraz niebezpieczniej...

Jednak mimo transmisji telewizyjnej, gdy dach zaczął się uginać i w końcu runął, wewnątrz obiektu znajdowało się sporo hodowców gołębi z Pomorza, Kaszub, a także ich rodziny. Spadająca konstrukcja zraniła m.in. Zenona Ellwarda z Pępowa i Zdzisława Gojtowskiego z Sierakowic. Na szczęście ostatecznie udało im się wydostać z rumowiska.

- Kiedy dach zaczął się rozpadać, kucnąłem przy jednym z filarów - wspominał ten moment na łamach „Dziennika Bałtyckiego” Zdzisław Gojtowski. - Spadający śnieg i lód uderzał mnie w plecy i głowę. Myślałem, że to koniec. Dopiero po chwili stwierdziłem, że jest już po wszystkim. Wstałem na chwiejnych nogach, spojrzałem w górę i zobaczyłem gwiazdy. Poczułem ból, nie wiedziałem co robić. Po chwili wydostałem się spod zwałów śniegu. Zanim opuściłem halę, pomogłem wydostać się spod blach jakiemuś mężczyźnie.

- Nikomu nie życzyłbym tego co przeżyłem - dodawał drżącym głosem Zenon Ellward z Pępowa. - Koło godz. 17 poszedłem do kolegów, do stoiska Pruszcza Gdańskiego. W jednej chwili usłyszeliśmy wielki huk i krzyk. Staliśmy w centrum hali. Szanse ucieczki były niewielkie. Rzuciłem się na posadzkę i w tym momencie poczułem potężne uderzenie. Kiedy się ocknąłem wszędzie było ciemno. Słychać było wołania o pomoc. Tam byli moi koledzy z Pruszcza i Olsztyna. Leżałem nieruchomo, nie było miejsca. Z trudem sięgnąłem po telefon. Zadzwoniłem do straży i na pogotowie, wzywając pomocy. Dodzwoniłem się też do żony. Pod rumowiskiem leżałem około 45 minut. Udało mi się kilka razy uderzyć w blachy, próbowałem też wołać. Ktoś to usłyszał. Dwie osoby, prawdopodobnie hodowcy gołębi, wyciągnęły mnie spod rumowiska. Dzięki nim żyję.

Ta tragedia bardzo mocno doświadczyła także Pomorze. Piętnaś...

Tadeusz Woźniak przypomina sobie złowrogą ciszę, gdy próbował dodzwonić się do kolegów, o których wiedział, że przebywali wewnątrz hali.

- To był naprawdę trudny moment - mówi. - Z niektórymi z nich widziałem się, rozmawiałem, żartowałem nie dalej, jak pół godziny wcześniej. Nie odbierali jednak telefonów. Okazało się, że nie żyją…

Jak wspominał potem Tadeusz Woźniak w jednym ze swoich reportaży, kto z Pomorza uczestniczył w tych tragicznych wydarzeniach i przeżył, zazwyczaj nie uważał się za przypadkowo ocalonego. Zygmunt Szymański z Redy, mistrz Polski z 2003 roku w lotach gołębi, nie miał szans uciec z miejsca katastrofy. Po poważnym wypadku samochodowym jest inwalidą z trudem poruszającym nogami. Kiedy rozległ się trzask łamiącego się dachu i wszyscy zaczęli uciekać, odruchowo poderwał się i… runął jak długi. Wyprowadził go na zewnątrz Piotr Rompca z Chwaszczyna, przyjaciel Szymańskiego.

- Usłyszałem krzyk Zygi, zawróciłem, capnąłem go za ramię i ciągnąłem - wspominał ten moment Piotr Rompca w reportażu Tadeusza Woźniaka.

- Mój Boże, jak strasznie krzyczeli uwięzieni ludzie - dodawał Leszek Tybuś z Gdyni. - Bałem się. Uciekałem, jak wszyscy. Chciałem pomóc komuś zakleszczonemu, szarpnąłem, ale nie dało rady. Puściłem go i wówczas ten człowiek zaskowyczał: - Nie zostawiaj mnie, nie zostawiaj mnie! Do końca życia nie zapomnę tego głosu. Przezwyciężyłem strach, zostałem z nim. Jakąś rurą próbowałem podważyć blachę i uwolnić jego nogi. Odszedłem, gdy ekipa ratownicza zajęła się profesjonalnie jego uwalnianiem.

Pierwszą, zidentyfikowaną ofiarą tragedii w Katowicach był Grzegorz Ogórek z Kleszczewa. Z godziny na godzinę pojawiać zaczęły się jednak kolejne, coraz bardziej tragiczne wieści na temat losów hodowców z Pomorza. Przerażone rodziny uczestników targów próbowały dodzwonić się do swoich bliskich, lub ich kolegów, aby ustalić, co się z nimi dzieje.

- Połączeń było tak wiele, że w ciągu godziny wyczerpała mi się bateria telefonu - wspomina Tadeusz Woźniak.

Już po tragedii, w pogrzebach ofiar katastrofy, brały udział na Pomorzu setki osób. Nad trumną Kazimierza Radtke przeleciało dwieście gołębi, pochodzących z hodowli jego przyjaciół z Żelistrzewa. Kto mógł, starał się wspierać rodziny ofiar. Pięknym gestem wykazali się członkowie zarządu starostwa puckiego, udostępniając bliskim Brunona Elendta służbowego busa, aby ułatwić im odwiedziny rannego, leżącego w szpitalu w Gliwicach. Jednak ból po zmarłych pozostał.

- Nic mi go nie zwróci - mówiła podczas pogrzebu wdowa po Kazimierzu Radtke.

Akcja ratownicza 28 stycznia 2006 roku w Katowicach była jedną z największych w historii Polski. Brały w niej udział m.in. 103 zastępy Państwowej Straży Pożarnej, 230 policjantów, grupy poszukiwawczo - ratownicze z psami, żandarmeria wojskowa, zespoły pogotowia ratunkowego, ratownicy z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego.

Od pierwszych chwil po zawaleniu się dachu hali trwała dramatyczna walka z czasem. Liczyła się dosłownie każda minuta. Poranione osoby, przygniecione tonami blachy, betonu, śniegu i lodu, wykrwawiały się. Umierały także na skutek przenikliwego mrozu. Wiele z nich nie miało na sobie kurtek, oddanych do szatni na terenie hali. Tymczasem termometry wskazywały temperaturę kilkunastu stopni Celsjusza poniżej zera.

Przewidywano także, że w każdej chwili runąć mogą kolejne elementy konstrukcji uszkodzonego dachu. Wszystko to powodowało, że ratownicy pracowali w ogromnym stresie.

Dopiero 14 lutego, w trakcie rozbiórki hali, wydobyto z rumowiska ostatnie zwłoki. Jeszcze trzy tygodnie po katastrofie z terenu zawalonego obiektu wylatywały kolejne gołębie.

Za przyczynę tragedii uznano ostatecznie przede wszystkim nadmiar śniegu, zalegający na dachu hali. Jak zeznawali potem pracownicy MTK, pokrywa śnieżna w dniu katastrofy mogła mieć nawet 1,5 metra grubości. W opinii biegłych do zawalenia się dachu przyczyniły się także m.in. błędy konstrukcyjne hali.

Proces karny w tej sprawie ciągnął się jednak latami. Dopiero w 2019 roku skazani zostali prawomocnymi wyrokami Bruce R., ówczesny prezes MTK, Ryszard Z., członek zarządu, Adam H., dyrektor techniczny i Grzegorz S., rzeczoznawca budowlany. Bezwzględną karę więzienia odsiadywał jednak tylko Jacek J., konstruktor hali. Mężczyzna ten zresztą, przytłoczony rozmiarami tragedii, chwilę po zawaleniu się obiektu próbował popełnić samobójstwo.

Sporo ponad dziesięć lat trwało także wywalczenie odszkodowań przez rodziny ofiar katastrofy. Najpierw pozwaną stroną były Międzynarodowe Targi Katowickie.

- Po pewnym czasie okazało się, że spółka ta nie jest w stanie zaspokoić żądań poszkodowanych z uwagi na trudności finansowe z jakimi spotkała się po katastrofie – mówi mecenas Adam Car z Sopotu, który reprezentował przed sądami liczne rodziny ofiar w ramach pozwu zbiorowego, łącznie 84 osoby. - Częściowe rozwiązanie sprawy nadeszło w 2008 roku, gdy Sąd Rejonowy w Chorzowie uznał, iż w zakresie roszczeń o odszkodowanie za katastrofę odpowiedzialny jest Skarb Państwa, gdyż to Skarb Państwa był właścicielem terenu, na którym doszło do zawalenia się pawilonu. Spółka MTK tylko ten teren dzierżawiła.

Mimo takiego orzeczenia, a następnie także wyroku w sprawie karnej, przedstawiciele Skarbu Państwa odmawiali rodzinom ofiar ugody. Porozumienie osiągnięto dopiero w 2019 roku.

- Zostały ustalone świadczenia na poziomie po 200 tysięcy złotych dla rodziców, małżonków oraz dzieci ofiar i po 50 tysięcy złotych dla rodzeństwa - mówi mecenas Adam Car. - Przy czym ugoda nie zamknęła drogi do dochodzenia wyższych roszczeń przed sądami w indywidualnych sprawach w sytuacji, gdy świadczenia przyznane ugodą okażą się zbyt niskie.

Dodaje on, że w sprawie tragedii w Katowicach można spodziewać się kolejnych pozwów.

- Uprawnionych do roszczeń było i jest znacznie więcej aniżeli 84 osoby - mówi mecenas Adam Car. - Aktualnie tworzymy drugą grupę. Jest już około 30 osób i przyjmujemy kolejne zgłoszenia. Uważam też, że nastąpi realizacja roszczeń osób, które zostały ranne i poszkodowane w wyniku tej katastrofy, bo one mają szanse na pozytywne rozstrzygnięcia. Tyle tylko, że ich dochodzenie musi odbywać się indywidualnie. Tu nie wchodzi w grę pozew zbiorowy.

Już przed godziną 23.00, po około pięciu godzinach akcji ratunkowej, wiadomo było, że pod zawalonym dachem nie ma już nikogo żywego. Żadna z ofiar nie straciła życia z powodu zamarznięcia

Katastrofa hali MTK: Pod zawalonym dachem hali zginęło 65 os...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Giganci zatruwają świat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki