Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sylwetki pomorskich biznesmenów: Gerard Grosz, wiecznie młody prezes z Kociewia

Sebastian Dadaczyński
Gerard Grosz z sukcesami zajmuje się biznesem już kilkadziesiąt lat
Gerard Grosz z sukcesami zajmuje się biznesem już kilkadziesiąt lat Sebastian Dadaczyński
Ponad pół wieku kieruje Gminną Spółdzielnią "Samopomoc Chłopska" - najpierw w Liniewie, później w Skarszewach. Stawia nie tylko na lokalne wyroby, pieczywo czy kiełbasy. Idąc z duchem czasu, wynajmuje lokale handlowo-usługowe, a ostatnio otworzył hotel w centrum miasteczka. Mowa o prezesie Gerardzie Groszu. Mający 72 lata, ciągle jest pełny sił i niczym młody rozwija firmę. Odwiedził go nasz dziennikarz, Sebastian Dadaczyński.

Nasz bohater urodził się 27 października 1941 roku w Kościerzynie. Studia na Wydziale Prawa i Administracji ukończył na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W Skarszewach mieszka od 1966 roku i to z tym miastem związał się na długie lata...

- Moje plany życiowe były zupełnie inne, dokładnie związane ze sportem. Uprawiałem lekkoatletykę - wspomina Gerard Grosz. - Zawsze marzyłem, by zostać sportowcem, trenerem, nauczycielem wychowania fizycznego. Niestety założenia te przekreśliła kontuzja - zerwanie więzadeł w kolanie. W ślad za tym musiałem zrezygnować z zajęć na Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie.

Nasz rozmówca pracę rozpoczął jako stażysta w Wojewódzkiej Radzie Narodowej w Gdańsku. Trafił do wydziału rolnictwa. Było to zajęcie zgodne z jego wykształceniem, gdyż ukończył Technikum Rolnicze w Bolesławowie koło Skarszew. Przepracował tak półtora roku, ale w dalszym ciągu marzył o powrocie do sportu.

- Przeszkodą była praca terenowa, która uniemożliwiała systematyczne treningi, więc władze Ludowych Zespołów Sportowych robiły wszystko, aby zapewnić mi pracę na miejscu - wyjaśnia Gerard Grosz. - Tak zaproponowano mi stanowisko wiceprezesa Gminnej Spółdzielni "Samopomoc Chłopska" w Liniewie niedaleko Kościerzyny. Szybko się okazało, że zawiodłem te władze, bo na tyle polubiłem swą pracę, że oddałem się jej bez reszty.

Młody wiceprezes bardzo szybko zaczął odnosić sukcesy gospodarcze. Zrobiło się o nim głośno nie tylko w powiecie, ale i województwie. Przykład? Kiedy na Węgrzech panowała ogromna bieda, a rząd zwrócił się do władz polskiej spółdzielczości o pomoc, Grosz zimą wyeksportował ponad 1000 ton ziemniaków. Tymczasem całe województwo uzbierało ich ponad 300 ton.

Poza pracą przedsiębiorcę stawiającego pierwsze kroki w branży pasjonowała racjonalizacja produkcji. - Jako pierwszy w ówczesnym województwie gdańskim zmechanizowałem pracę w magazynie zbożowym, a także udoskonaliłem rozładunek wagonów z towarami sypkimi - cieszy się.

Z tego tytułu otrzymał odznaki: Zasłużony Racjonalizator Produkcji, Zasłużony Pracownik Handlu i Usług, a także Zasłużony Pracownik Rolnictwa.

Po czterech latach pracy w Liniewie w 1966 roku Groszowi zaproponowano pracę na tym samym stanowisku, tyle że w znacznie większej spółdzielni - w Skarszewach koło Starogardu Gd. - Trafiłem tu na dobrą atmosferę, chęć działania całego zarządu, a szczególnie ówczesnego prezesa Mieczysława Kierszki - wspomina Grosz. - W tym czasie odnosiliśmy spore sukcesy w konkursie krajowego i wojewódzkiego mistrza gospodarności. W tamtym okresie mistrzem gospodarności w Polsce była również nasza gmina, którą kierował naczelnik Józef Handke.

W 1974 roku Gerard Grosz został prezesem Gminnej Spółdzielni "Samopomoc Chłopska" w Skarszewach. Wtedy zatrudniała ona ponad 360 osób (dziś 50) i praktycznie była monopolistą w zakresie handlu. Własna produkcja spożywcza, piekarnia, masarnia, wytwórnia wód gazowanych, wytwórnia galaretek pektynowych, rozmieszalnia pasz.

- Prowadziliśmy też dwie bazy artykułów do produkcji rolnej, w Skarszewach i Pogódkach. Zaopatrywaliśmy rolników między innymi w nawozy, środki ochrony roślin, pasze, materiały budowlane, podstawowe maszyny i narzędzia rolnicze. Skupowaliśmy zboża, ziemniaki, warzywa, żywiec, drób, jaja, złom, makulaturę, a nawet wełnę - śmieje się prezes. - W ramach tej działalności wymyśliłem niecodzienne rozwiązanie. Zaoferowaliśmy rolnikom kompleksową usługę. Polegała ona na tym, że zainteresowany składał na umowie z nami dosłownie jeden podpis, a później spółdzielnia gwarantowała środki do produkcji. Z kolei Spółdzielnia Kółek Rolniczych dawała transport, a Bank Spółdzielczy kredyt. Ówczesne władze wojewódzkie się tym zachwyciły, ale zapomniały o jednym - braku środków do produkcji rolnej i z tej przyczyny musieliśmy zrezygnować z prowadzenia tej działalności - mówi.

Mimo wszystko prezes Grosz się nie poddawał, prowadząc inną działalność - społeczno-kulturalną, kilka ośrodków nowoczesnej gospodyni, kluby rolnicze, a w ramach tego różne kursy gotowania, szycia i szereg innych przedsięwzięć, które przydawały się szczególnie młodym kobietom na wsi. - Wspieraliśmy też inicjatywy gminne, chociażby słynne skarszewskie sobótki - dodaje.

Zapytany przez nas, jak podsumowałby czasy PRL, odpowiada: - Można dziś obiektywnie ocenić, że wtedy panowała powszechna szarość, brak wszystkiego oraz mniej lub bardziej udawana akceptacja dla I sekretarzy PZPR - odpowiada. - Z drugiej strony było jednak w ludziach więcej ciepła, wzajemnej życzliwości, ale i potrafiliśmy prowadzić życie towarzyskie. Mam tu nam myśli częste zabawy, wycieczki, spotkania w kawiarniach. Myślę, że w ten sposób rekompensowaliśmy sobie tę szarość i biedę. Z kolei życie gospodarcze nie znało takich pojęć, jak promocja, marketing. Były to czasy bardzo ciężkiej, często niedocenianej pracy. Jako prezesi spółdzielni byliśmy przez władze obarczani za braki w zaopatrzeniu, bo wiele towarów objętych było przydziałami, pamiętamy przecież sprzedaż na kartki. Niestety na wysokość tych przydziałów nie mieliśmy żadnego wpływu. Wszystko ustalały władze administracji rządowej.

Czas szybko płynął, doszło do transformacji ustrojowej, choć jak mówi nasz rozmówca, niektóre sprawy dotyczące spółdzielczości wprowadzone już w nowym systemie bolą go do dzisiaj.

- Uważam, że niesłusznie kojarzono spółdzielnie, a szczególnie GS Samopomoc Chłopską, z wszelkim złem występującym w PRL - dodaje. - Media bardzo często, jako synonim niedobrego, przywoływały prezesów gminnych spółdzielni. Boleśnie odczuliśmy też uchwalenie przez Sejm tzw. specustawy, wprowadzenie drakońskich odsetek od kredytu bankowego, w wyniku czego spółdzielnie utraciły znaczną część swojego majątku, a tym samym potencjału. Co więcej, część spółdzielni uległa likwidacji, a sporo z nich proces ten czeka. Na szczęście, na tym tle nasza spółdzielnia radzi sobie bardzo dobrze, zajmując odpowiednią pozycję na rynku regionalnym. Doceniło to wiele różnych organizacji. Otrzymaliśmy od nich nagrody i wyróżnienia. Chciałbym przywołać choćby tytuł Pomorski Pracodawca Roku 2011 w kategorii małych firm i drugie miejsce w konkursie pod nazwą Pomorska Nagroda Jakości organizowanym w 2010 roku przez Naczelną Organizację Techniczną (znany NOT). Kilkakrotnie zwyciężaliśmy w konkursie organizowanym przez Konwent Starostów Województwa Pomorskiego, otrzymując statuetki HIT, w tym najwyższą, z trzema gwiazdami.

Pomimo iż dziś skarszewska spółdzielnia nie jest już monopolistą, a działalność jej została ograniczona, Grosz jest przekonany, że obrał dobry kierunek. Zrezygnował z prowadzenia nierentownych działalności, pozostawiając m.in. zakłady produkcyjne (piekarnię, masarnię, a od niedawna przejętą też spółkę produkującą słodycze - krówki).

Postawił też na wynajmowanie lokali handlowo-usługowych, stosując przy tym, jak mówi, bardzo umiarkowaną odpłatność. - Przez szereg lat dopłacaliśmy do tej działalności, inwestując w obiekty. Dziś mamy 15 budynków handlowo-usługowych, część została odnowiona, inne postawione na nowo. Wisienkami na torcie są: budynek w Rynku, ogródek kamienny, sale kawiarniane, obiekt administracji, a ostatnio hotel o uroczej nazwie Gościniec nad Wietcisą.

A jak prezes GS SCh widzi przyszłość firmy? - Czekamy na nową ustawę o spółdzielczości. Jeśli nie będzie przychylności i wsparcia władz, spółdzielczość może czekać jeszcze trudniejszy okres, czego bym sobie nie życzył - podkreśla.

Prywatnie Gerard Grosz jest szczęśliwym mężem (małżonka Astryda), ojcem (dzieci Barbara i Maciej) oraz dziadkiem (wnuki Fryderyk i Jaś).

Naszym Czytelnikom zgodził się opowiedzieć, co trzeba robić, by tyle lat rządzić jedną firmą. - Nie ma recepty. Trzeba mieć po prostu dobre zdrowie - mówi z uśmiechem. - Niemniej trzeba wymagać od siebie, by wymagać od innych, dbać i wynagradzać ludzi, doceniać ich pracę, ale też nie tolerować rzeczy nagannych. Kluczem do sukcesu są nie tylko głowa i ręce. Chyba najważniejsze jest serce. Jeśli oddamy je pracy, którą kochamy, nasza działalność będzie przynosiła nam radość i owoce.

Dodajmy, że Gerard Grosz posiada Złoty Krzyż Zasługi i Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Zdobył tytuł menedżera nadany przez Krajową Radę Spółdzielczą oraz Oskara Polskiej Spółdzielczości. Jest Zasłużonym Obywatelem Gminy Skarszewy, które jak mówi, bardzo kocha i do których zaprasza na przepyszne ciasta, oczywiście z jego spółdzielni...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki