Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stelina: Układ gdański nie istnieje. Doszło do przekroczenia zasad

Joanna Miziołek
Grzegorz Mehring/Polskapresse Dziennik Bałtycki
- W dzisiejszych czasach politycy sami zabiegają o popularność, lubią się otaczać innymi. Niestety skuteczność polityka zależy od tego, jak się on prezentuje, jak wygląda, czy da się lubić, czy jest "fajny", ilu ludziom podał rękę. Gdybyśmy odcięli polityka od jego zaplecza, to nie miałby żadnych szans w wyborach - ocenia Jakub Stelina, dziekan wydziału prawa UG, w rozmowie z Joanną Miziołek

Czy istnieje układ gdański?
Układ to bardzo mocne słowo, z reguły mające pejoratywny wydźwięk. Powstaje pytanie, czym jest układ? Wydaje się, że należałoby pod tym pojęciem rozumieć grupę powiązanych ze sobą osób, złączonych interesami czy relacjami towarzyskimi, wzajemnie się wspierających. Oczywiście pewne powiązania powstają w sposób naturalny, ludzie nawiązują i kultywują znajomości choćby ze szkoły czy ze studiów. Oczywiście zawsze istnieje pokusa, by w jakiś sposób wykorzystać te powiązania, zwłaszcza jeśli w skład grupy wchodzą ludzie wpływowi. Z pewnością w każdym społeczeństwie tego typu układy występują. Ja jako prawnik muszę jednak z całą mocą podkreślić, że do stwierdzenia układu trzeba mieć pewną i udokumentowaną wiedzę na ten temat. Natomiast niewątpliwie z obserwacji życia publicznego można wyprowadzić wniosek, że mamy do czynienia z nieprawidłowościami, z pewnymi niezbyt fortunnymi zachowaniami i wypowiedziami. Nieprawidłowości tych nie można bagatelizować, jednak jako prawnik ostrożnie szafowałbym stwierdzeniem, że jest "układ", bo używając tego słowa, można bardzo łatwo kogoś pomówić i skrzywdzić i w ten sposób narazić się na zarzuty np. pomówienia. Osoby dotknięte taką wypowiedzią mogłyby domagać się ujawnienia wiedzy na ten temat albo wycofania się ze swoich słów. Zresztą warto uświadomić sobie, że wszelkie uogólnienia mogą bardzo zaszkodzić. Kiedy ktoś na przykład mówi: "Wszyscy sędziowie biorą", to jest to oczywista nieprawda. Bo nawet w krajach o wysokim stopniu skorumpowania znajdą się przecież tacy, którzy nie biorą.

Janusz Palikot poszedł krok dalej i wymienił ludzi z układu po nazwiskach. Mówił o Tomaszu Arabskim, Sławomirze Nowaku, Agnieszce Pomaskiej. Zaraz za to przeprosił.
To tylko potwierdza moje słowa. Zresztą wszystko zależy od tego, jak zdefiniujemy układ. Układu nie tworzą przecież ludzie powiązani ze sobą towarzysko lub po prostu tacy, którzy się znają albo przyjaźnią. Natomiast problem pojawia się wówczas, kiedy zostaną przekroczone pewne granice zwykłej życzliwości i odstępstwa od elementarnych standardów uczciwości. Tylko wtedy można się pokusić o stwierdzenie, że mamy do czynienia z "układem".

Z pewnością w każdym społeczeństwie występują tego typu układy

Mówi Pan, że relacji towarzyskich nie należy od razu łączyć z układem. Ale kiedy na meczu premier Tusk przybija piątkę sędziemu Milewskiemu, to nie wygląda to dobrze.
Oczywiście tego typu niefortunne zachowania mogą być rozmaicie interpretowane. Zresztą jest to nauczka dla ludzi ze świecznika. Im wyżej się jest w hierarchii publicznej, tym bardziej trzeba uważać na krąg znajomych. Ten, kto pnie się coraz wyżej, ma coraz liczniejszy krąg znajomych i przyjaciół. A im ma się więcej przyjaciół, to wiadomo, że zdecydowana większość z nich to przyjaciele koniunkturalni. Bo ilu można mieć prawdziwych przyjaciół? Może kilku. Trzeba jednak stwierdzić, że w dzisiejszych czasach politycy sami zabiegają o popularność, lubią się otaczać innymi. Niestety skuteczność polityka zależy w mniejszym stopniu od jego merytorycznego przygotowania i osobistych przymiotów, a bardziej od tego, jak się on prezentuje, jak wygląda, czy da się lubić, czy jest "fajny", ilu ludziom podał rękę. Gdybyśmy odcięli polityka od jego zaplecza, to nie miałby żadnych szans w wyborach.
A jak Pan patrzy na ostatnie proponowane przez rząd reformy dotyczące między innymi prawników. Pytam o deregulację.
Generalnie kierunek zmian jest słuszny. Im mniej ograniczeń, tym lepiej dla społeczeństwa. Tylko oczywiście jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Nie da się wszystkiego zderegulować, gdyż są pewne obszary, w których powinny być ograniczenia. Pytanie tylko gdzie. Bo jeśli zaczniemy wszystko deregulować, to może się okazać, że wpadliśmy w ciemny zaułek. Musimy przecież zważać na bezpieczeństwo publiczne czy interes społeczny, a więc czynniki uzasadniające pewne ograniczenia. Wyobraźmy sobie, że całkowicie zderegulujemy np. zawód notariusza. Idea jest słuszna o tyle, że w takim razie otworzymy ten zawód dla młodych absolwentów prawa. Tylko z drugiej strony należy pamiętać o tym, że notariusz jest zawodem zaufania publicznego. Państwo daje za niego gwarancję. Aby ktoś mógł wykonywać zawód notariusza, musi być nieskazitelnie uczciwy. Deregulujmy więc, ale mądrze.

A kto najbardziej protestuje przeciw deregulacji?
To może się wydać śmieszne, ale chyba największymi przeciwnikami deregulacji są przewodnicy turystyczni. To jest grupa osób dość dobrze zorganizowana, która na różnych spotkaniach, na przykład z Gowinem, buntuje się najgłośniej. Właściwie po tej reformie każdy będzie mógł oprowadzać wycieczki. Deregulacja to ograniczenie władztwa pewnej grupy nad wykonywaniem tego zawodu.

Studenci są jednak na pewno zadowoleni z proponowanych zmian.
Najczęściej jest tak, że studenci cieszą się i są za tym, aby te zawody otwierać. Natomiast jeżeli ktoś już zacznie wykonywać dany zawód, to potem entuzjazm dla otwierania się zawodu jest mniejszy. Deregulacja jest sposobem na to, żeby np. wydziały prawa nie produkowały bezrobotnych. Należy sobie zdawać sprawę także z minusów deregulacji. Pojawiają się bowiem głosy, których nie można chyba całkowicie lekceważyć, że jeśli każdy absolwent prawa będzie mógł udzielać pomocy prawnej, to z kolei nagle się okaże, że jakość usług spadnie.

A jak uczelnie radzą sobie z kryzysem?
Od kilku lat obserwujemy skutki niżu demograficznego. Jest coraz mniej kandydatów na studia. My jesteśmy uczelnią publiczną, co oznacza, że mamy dwie grupy studentów, tych stacjonarnych, którzy nie płacą za studia, i niestacjonarnych, a więc tych, którzy za studia płacą. System finansowania jest tak skonstruowany, że pieniądze, które państwo przeznacza na wyższe uczelnie, nie wystarczają na ich funkcjonowanie. Ledwo starczają na pensje pracowników. Uczelnie publiczne mogą właściwie funkcjonować dzięki studentom niestacjonarnym płacącym za studia. Staramy się ograniczać zgubne skutki niżu demograficznego, przede wszystkim stale poprawiamy jakość kształcenia, a także wzbogacamy naszą ofertę. Ostatnio na przykład otworzyliśmy trzyletnie studia magisterskie, po których absolwent innych kierunków może uzyskać status magistra prawa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Stelina: Układ gdański nie istnieje. Doszło do przekroczenia zasad - Portal i.pl

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki