Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stan wojenny - wspomnienia. Wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. Działacze Solidarności wspominają

Agnieszka Kamińska
Agnieszka Kamińska
Joanna Urbaniec/Polskapress
Andrzej Kowalczys, Krzysztof Wyszkowski, Roman Kuzimski i Jerzy Borowczak wspominają 13 grudnia 1981 r.

Wprowadzenie stanu wojennego

Niepewność, rozgoryczenie, smutek – takie uczucia 40 lat temu towarzyszyły osobom, które stan wojenny przeżyły na własnej skórze. Działacze ruchu solidarnościowego wspominają kordony funkcjonariuszy na ulicach, ukrywanie się, aresztowania, wreszcie broń gotową do strzału. Mówią, że zima była wyjątkowo śnieżna. Szkoda, że bohaterowie tamtego czasu są dziś po przeciwnych stronach politycznej barykady. Ale może lepiej mówmy co łączy, a nie co dzieli.

Stan wojenny - wspomnienia

Jerzy Borowczak, poseł Koalicji Obywatelskiej

W 1981 r. byłem wiceprzewodniczącym Solidarności w Stoczni Gdańskiej. Tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego uczestniczyłem w komisji krajowej związku w Sali BHP. Komisja zakończyła się około 22.00 i poszedłem do domu. Wynajmowałem wtedy kwaterę stoczniową na Morenie, a moim sąsiadem był kolega - Ludwik Prądzyński. Nawet nie zdążyłem się rozebrać, gdy usłyszałem odgłosy na schodach, jakieś walenie, ciężkie kroki. Pomyślałem: zaczęło się, idą po mnie...

Wpadli najpierw do pokoju Ludka Prądzyńskiego i od razu go skuli, a ja wyskoczyłem przez okno z pierwszego piętra. Uciekłem. Chciałem jeszcze uprzedzić innych kolegów mieszkających na Morenie, m.in. Zbyszka Lisa. Wjechałem windą na piętro, na którym mieszkał, i zobaczyłem, że pod jego drzwiami stoi milicjant. Udałem, że idę do innego mieszkania, a potem szybko się stamtąd wyniosłem.
Poszedłem na dworzec i widziałem, jak z hotelu Monopol wyprowadzają działaczy Solidarności. Zastanawiałem się, co robić, gdzie iść, przecież mieszkania wszystkich moich kolegów nie były bezpieczne. Na dworcu spotkałem Zbyszka Bujaka i Zbyszka Janasa. Jeden z nich znał dziewczynę w Brzeźnie i pojechaliśmy do niej. Umówiliśmy się, że rano spotkamy się w Bazylice Mariackiej, ale ostatecznie Zbyszek Bujak postanowił przebijać się do Warszawy.
Poszliśmy więc na teren Stoczni Gdańskiej i tam uczestniczyliśmy w strajku. Bałem się wracać do mieszkania, ukrywałem się. 21 grudnia poprosiłem koleżanki, żeby mi przyniosły z mojego mieszkania czyste ubrania, bo przecież chodziłem ciągle w tych samych ciuchach. One stwierdziły, że służby mają taki burdel w papierach, że nawet nie wiedzą, czy już mnie złapały czy nie, i że nie powinienem się bać iść do mieszkania. Poszedłem. I to był błąd.
Dom był obstawiony, znów chciałem wyskoczyć przez okno, ale na dole stał funkcjonariusz z bronią i krzyczał: no skacz skur...nu. Złapali mnie i zawieźli do aresztu śledczego w Gdańsku, potem byłem we więzieniu w Starogardzie Gd., następnie w zakładzie karnym w Iławie.
Ja i inni zatrzymani działacze byliśmy traktowani jak pospolici przestępcy. Wypuścili mnie na wiosnę. Dziś zastanawiam się, czy gdyby nie było stanu wojennego, to czy w tamtym okresie doszłoby do okrągłego stołu, takiego jak w 89 r.
Gdyby doszło, to może dziś mielibyśmy inną Polskę, wiele reform można byłoby wprowadzić szybciej, nie zmarnowalibyśmy entuzjazmu ludzi. Martwią mnie dzisiejsze podziały. Bywa, że podczas uroczystości w Sali BHP, przedstawiciele władzy mówią, że tu, na tej sali, siedzą najważniejsi ludzie Solidarności, dzięki którym mamy dziś wolną Polskę. Problem w tym, że na te uroczystości wielu działaczy się nie zaprasza.

Krzysztof Wyszkowski, członek kolegium IPN, doradca wojewody pomorskiego

Po zakończeniu posiedzenia komisji krajowej Solidarności pojechałem taksówką do Sopotu, do Grand Hotelu. Miałem tam przenocować, a o świcie wracać do Warszawy, do pracy w „Tygodniku Solidarność”.
Poszedłem jeszcze na kawę i kieliszek wódki. I ktoś nagle powiedział, że ZOMO otacza hotel. Podszedłem do okna i zobaczyłem uzbrojonych w długą broń ZOMO-wców. Nawet pomachałem funkcjonariuszowi, który się we mnie wpatrywał. A ten odwzajemnił gest. Potem już przyszła esbecja i zakuli mnie i innych działaczy w kajdanki.
Przywieźli nas do koszarów, a podczas przesłuchania, funkcjonariusz zapytał mnie, co sądzę o tej sytuacji. Wydawało mi się, że to jest niemożliwe, aby po 80. roku władza zdecydowała się cofnąć Polskę aż tak bardzo w przeszłość. Uważałem, że komuniści nie zdobędą się na zamach na Polskę.
Powiedziałem funkcjonariuszowi, że władza popełniła samobójstwo, bo teraz Solidarność nie musi się ani kryć, ani ograniczać w swoich żądaniach dotyczących wolności, demokracji i niepodległości. Po tych słowach już mi nawet nie zaproponowano podpisania lojalki. Po mnie przesłuchiwany był Tadeusz Mazowiecki, on też odmówił podpisu.
Przewieźli nas do obozu w Strzebielinku, pod Wejherowem. Pamiętam, że byliśmy bardzo lekko ubrani, a zima była sroga i śnieżna. Wszystko w tym obozie było prymitywne, nieprzygotowane, dali nam jakieś cienkie kocyki. Siedzieliśmy w szesnastu mężczyzn w małym pomieszczeniu, w którym potwornie marzliśmy. Gdy nas wyprowadzono na spacerniak, to chodziliśmy w śnieżnych tunelach…
Kolację wigilijną jedliśmy na blaszanych talerzach. Staraliśmy się jakoś nie podupaść na duchu, dlatego rano śpiewaliśmy modlitwy i cały obóz w tym uczestniczył. Pamiętam, że któregoś dnia udało nam się wybić zamek w drzwiach celi, wyskoczyłem na korytarz i stłukłem szybki w judaszach w drzwiach do sąsiednich cel. Dzięki temu mieliśmy kontakt głosowy z innymi osadzonymi.
Myślałem, że po świętach, po nowym roku komuniści pękną, że będą prowadzone jakieś rozmowy. Ale na to się nie zanosiło. Myślałem więc o ucieczce. Kilka miesięcy później zacząłem symulować chorobę, współwięźniowie narobili rabanu, krzyczeli, że mam atak. Karetka zawiozła mnie do szpitala w Wejherowie. A tam przyjaciele dostarczyli mi fałszywe dokumenty, przewieźli przez las do Tczewa, i stamtąd pociągiem pojechałem już do Warszawy. Miałem tam przygotowany lokal i tak zacząłem się ukrywać.
Dziś nie mam wątpliwości, że Jaruzelski i Kiszczak to byli rzezimieszki walczący z Polakami. Oni zatrzymali Polskę w rozwoju, to byli ludzie nienormalni. Z nimi nie należało rozmawiać, ale ich wyeliminować z życia publicznego. Co się we mnie zmieniło? Jestem dziś bardziej radykalny niż kiedyś.

Andrzej Kowalczys, gdański radny z Koalicji Obywatelskiej

W tamtym czasie pracowałem w zarządzie regionu Solidarności. Pamiętam, że 13 grudnia nad ranem obudzili mnie moi koledzy. Przyszli do mojego domu i poinformowali o ogłoszeniu stanu wojennego. To było dla mnie zaskoczenie. Sądziłem, że raczej możliwe jest ogłoszenie stanu wyjątkowego.
Nie zapomnę tego ogromnego poczucia porażki, złości, wręcz wściekłości na całą tą sytuację. Prysł cień wiary, że Jaruzelski i Kiszczak jednak będą próbowali porozumieć się z narodem. Stało się coś przeciwnego - zaczęli realizować swój komunistyczny scenariusz.
W niedzielny poranek, 13 grudnia, tak jak wielu gdańszczan, udałem się pod siedzibę Solidarności. Następnie poszedłem pod Bramę nr 2, dostałem się na teren stoczni i tam przebywałem. Była z nami garstka stoczniowców i studentów, a także przyjaciele z opozycji. Ten i kolejne dni były dla mnie wręcz bolesne.
Próbowaliśmy z chłopakami budować coś na kształt konspiracji, zbieraliśmy dane o osobach aresztowanych, internowanych, wsłuchiwaliśmy się w Radio Wolna Europa. Udawało nam się redagować ulotki, drukować je i kolportować.
Myśląc o tamtym czasie wspominam zdarzenie, do którego doszło kilka dni po ogłoszeniu stanu wojennego. Pod stocznią stały czołgi. Razem z moim przyjacielem Wojtkiem Lewandowskim, okleiliśmy kilka czołgów plakatami Solidarności. Udało nam się te plakaty przykleić na wieżyczkach pięciu czołgów. Przy szóstym, dowódca czołgu wycelował w nas broń i kazał się wynosić. Wtedy nie czułem strachu, przyklejanie tych plakatów było impulsem, miałem silną potrzebę, żeby coś zrobić. To nie wynikało z poczucia triumfu, ale klęski.
Pamiętam też, że żołnierze z Placu Solidarności zbratali się z tłumem, a nawet jedli grochówkę w Sali BHP. Ale 16 grudnia, w rocznicę masakry grudniowej z 1970 r., wymieniono obsadę wojskową, bo ta poprzednia nie nadawała się do realizacji komunistycznych celów.
Jaki wpływ na moje życie i na nasz kraj miał stan wojenny? Późniejsze wydarzenia doprowadziły do upadku komunizmu i tego, że ostatecznie jesteśmy częścią zachodniego świata. Klęska, którą wtedy czuliśmy, przekształciła się w zwycięstwo. Z tego musimy być dumni i ten fakt traktować jak święto wszystkich Polaków. Podkreślam – wszystkich.

Roman Kuzimski, zastępca przewodniczącego Zarządu Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność”.

W nocy, z 12 na 13 grudnia, wracałem do Gdyni pociągiem ze Szczecina. Jadąc, zauważyłem jakieś ruchy wojska i dużą liczbę mundurowych. Nie zdawałem sobie sprawy, że ogłoszono stan wojenny. Mieszkałem wtedy na gdyńskim Obłużu, bliżej dworca mieszkał mój brat i właśnie do niego się udałem.
Dopiero przed południem włączyliśmy telewizor i zrozumieliśmy, co się stało. Nie poszedłem już do swojego domu, ale wybrałem się do centrum Gdyni, do kościoła ojców redemptorystów i u nich spędziłem pierwszy dzień stanu wojennego, który był dla mnie bardzo trudny.
Nie wiedziałem, czy jestem na liście służb, czy mnie szukają, czy nie. Pamiętam, że atmosfera była absolutnie przygnębiająca.
Do ojców przychodziło wiele osób, szukało informacji, ale przede wszystkim wsparcia. Potem dowiedziałem się, że do mojego mieszkania na Obłużu jednak przychodzili jacyś panowie, pukali, szukali mnie...Byłem wtedy pracownikiem stoczni Nauta i wiceprzewodniczącym komitetu strajkowego.
Następnego dnia stanu wojennego poszedłem na teren stoczni i rozpoczęliśmy tam strajk.
Nastroje były trochę lepsze, bo dochodziło do nas więcej informacji, byliśmy w grupie i się wspieraliśmy. Pamiętam, że próbowaliśmy przygotować plan działania na najbliższe dni, rozmawialiśmy o tym, co robić w razie aresztowań. Byliśmy przygotowani na to, że mogą nas zatrzymać. Mieliśmy przecież w głowie Grudzień ‘70. Wiedziałem, że komuniści są zdolni do najgorszego.
Przez megafon nadawano, że mamy opuścić stocznię i że ten nasz opór nie ma sensu. Dochodziły do nas sprzeczne informacje, nie wiedzieliśmy, jak wyglądała sytuacja w innych zakładach. Strajkujący wreszcie zdecydowali, że razem opuszczą stocznię. Mieliśmy wyjść przed bramę.
Ja jednak wyszedłem inną drogą, przez port. Potem ukrywałem się na Kaszubach u gospodarzy. Zmieniałem miejsce pobytu, gdy zauważyłem podejrzliwość sąsiadów. Za pomocą powielacza zrobionego z wyżymaczki od pralki frani, drukowałem ulotki. Na szczęście udało mi się ustrzec przed zatrzymaniem. To był trudny czas, nie miałem środków do życia, ale tego czasu nie żałuję. To wszystko utrwaliło we mnie przekonanie, że moim życiem jest Solidarność.
Jedyne czego żałuję to może tego, że za mało uwagi poświęciliśmy młodzieży. Młodym nasze wartości często kojarzą się z jakimiś odległymi dziejami. Tymczasem, 21 postulatów ma wymiar uniwersalny.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki