Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Setki obcych ludzi zareagowały na wieść o zaginięciu w Gdańsku starszej pani cierpiącej na demencję. Przyjeżdżali z dalekich miejscowości

Dorota Abramowicz
Dorota Abramowicz
Sprawa wydawała się na pozór beznadziejna. W ubiegły piątek 8.12.2021 o godzinie 12 na rynku na Przymorzu oddaliła się od męża 80-letnia pani Lidia, cierpiąca na demencję starczą. Pierwszym cudem było odnalezienie pani Lidii następnego dnia rano w miarę dobrym stanie, po spędzeniu nocy poza domem. Drugim cudem jest bezinteresowna reakcja setek obcych ludzi, którzy szukali starszej pani całymi grupami, rodzinami, w pojedynkę, autami, hulajnogami elektrycznymi, pieszo przez całą noc. Niektórzy z nich przyjeżdżali do Gdańska z odległych miejscowości, by pomóc nieznajomej kobiecie i jej rodzinie.

Justyna Bujanowska, wnuczka pani Lidii popłakała się dwa razy. Pierwszy raz, gdy zobaczyła spotkanie dziadków po odnalezieniu pani Lidii. I drugi, kiedy następnego dnia miała wreszcie czas na przeczytanie wszystkich wpisów zamieszczonych pod postem o zaginięciu osiemdziesięciolatki z Gdańska.

Był piątek, 8 stycznia. W południe pan Ireneusz z panią Lidią wybrali się na Zielony Rynek na gdańskim Przymorzu. Kiedy on płacił za zakupy, ona nagle zniknęła. Szczupła, niewyglądająca na swój wiek kobieta o niebieskich oczach, ubrana w czarny płaszcz, szarą czapkę, z fioletowym wózkiem na zakupy.

- Dziadek od razu nie zadzwonił do nas, próbował znaleźć ją na własną rękę - wspomina Justyna. - Dopiero po dwóch godzinach, gdy nie mógł jej znaleźć, zawiadomił rodzinę. Zjechaliśmy się wszyscy, powiadomiliśmy policję.

Przeszukanie okolicznych ulic i klatek schodowych nic nie dało. Pani Lidia zapadła się jak kamień w wodę. Obawy narastały. Temperatura w Gdańsku wynosiła 1 stopień, w nocy miała spaść do zera.

Starsza, zagubiona kobieta w zbyt lekkim płaszczu mogła zamarznąć w jakimś zaułku. Nie spodziewali się, że pani Lidia może wsiąść do autobusu i opuścić Przymorze. Jest na takim etapie, że boi się ludzi. Myśleli raczej, że kryje się na jakiejś klatce schodowej. Postanowili tam rozwiesić ogłoszenia.

- Wreszcie o godzinie 17 stwierdziłam, że sami nie damy rady - mówi wnuczka. - W końcu ludzie chodzą po Gdańsku, może zauważyli starszą kobietę z wózkiem? Wrzuciłam posta o zaginięciu babci. Wiedziałam, że po wrzuceniu informacji o zaginięciu babci na Facebooka będzie jakiś odzew. W końcu mamy rodzinę, znajomych. Ale to, co się wydarzyło, było dla wszystkich szokiem.

Zaginieni na Pomorzu. Tych osób do tej pory nie udało się ic...

Jesteśmy z Wejherowa, zaraz ruszamy

Zaraz po wstawieniu posta odebrała telefon na Messengera. Dzwonił nieznany mężczyzna, że zbiera już grupę w Wejherowie i za godzinę wszyscy wyjeżdżają, by pomagać w poszukiwaniach. Od tego momentu ruszyła lawina wiadomości, telefonów. Największe poruszenie zaczęło się około 18.

- Jeździliśmy bardzo wolno samochodem - opowiada Justyna. - Zauważyłam na ulicach wiele innych, podobnie wolno poruszających się aut. Jechały jedno za drugim. Usłyszałam nawet, że policja zatrzymała jednych z państwa, pytając, dlaczego tak wolno jadą. Odpowiedzieli, że szukają babci z ogłoszenia.

Pojawiły się ekipy z innych miast, nie tylko z Gdańska. Oprócz 20-osobowej grupy z Wejherowa przyjechało z piętnaście osób z Kościerzyny, zjawiały się pojedyncze osoby z okolicznych miejscowości. Niektórzy pokonywali nawet 100, 200 kilometrów, by wziąć udział w poszukiwaniach starszej pani. Szukali całymi grupami, rodzinami, w pojedynkę, autami, hulajnogami elektrycznymi, pieszo. Wykorzystywano drony prywatne i policyjne.

- W trakcie poszukiwań moja starsza córka i kuzynka sprawdzały wiadomości na Facebooku - relacjonuje wnuczka. - Tych wiadomości było mnóstwo, wręcz lawina. Część osób informowała, że ruszają na poszukiwania, inni wysyłali słowa otuchy, pisząc, że modlą się za nas. Nawet ktoś poprosił o modlitwę w Radio Maryja. Zadzwoniła do nas pani z fundacji poszukującej osób zaginionych, która słysząc o stanie zdrowia babci poradziła, by nie koncentrować się na ciemnych klatkach schodowych, ale szukać jej tam, gdzie jest jasno. Bo jeśli się boi, nie pójdzie tam, gdzie ciemno. Reszta przesyłała sygnały.
Policja sprawdzała każde zgłoszenie, które do nas trafiało.

Idę do dzieci, rano wracam

Mimo nadejścia nocy poszukiwania nie ustawały. Rodzina co jakiś czas natykała się na kolejne grupy poszukujące babci. Przed pierwszą w nocy podjechali pod Park Reagana w Gdańsku. Było zimno, ciemno. Nagle zobaczyli, jak z parku wychodzi małżeństwo z latarkami w dłoniach. Co ludzie ci robią nocą w parku? - pytali zdziwieni. A oni też szukali pani Lidii.
O godzinie 3.30 zatrzymali się przy jednym z przystanków i zapytali stojących tam ludzi, czy nie widzieli starszej kobiety z wózkiem. - Nie widzieliśmy, my również bierzemy udział w poszukiwaniach - usłyszeli.

O godzinie 4 rano do Justyny napisała pewna pani, że bardzo przeprasza, ale musi już przerwać poszukiwania i wrócić do domu, gdzie zostawiła córeczkę z synkiem. Ale zadeklarowała od razu, że rankiem znów powróci do poszukiwań. I tak zrobiła.
Pół godziny po północy Justyna znalazła wśród setek postów wiadomość od nieznanej kobiety od pani, która pisała, że widziała babcię w Nowym Porcie.

Psy mają siódmy zmysł

Rano w sobotę panią Lidię zobaczyła mieszkanka nowego Portu, która wyszła na spacer z psem w okolicach pętli tramwajowej przy Władysława IV. Starsza pani była już bez wózka. Była też cała brudna, pokrywała ją warstwa błota. Tylko twarz miała czystą.

Pies obwąchał staruszkę, ona go pogłaskała. Właścicielka po powrocie do domu zaintrygowana zerknęła do internetu. Znalazła tam komunikat o poszukiwaniach. Ktoś wcześniej zrobił zdjęcie komunikatów rozwieszanych na przystankach i klatkach schodowych i wrzucił je na jednego z portali informacyjnych. Był tam numer córki pani Lidii, która poprosiła, by telefonująca wróciła do spotkanej na ulicy staruszki. Niestety, ulica już była pusta.

I wtedy stało się coś niesamowitego - pies, pogłaskany kilkanaście minut wcześniej przez zagubioną kobietę, zerwał się ze smyczy i ruszył jej tropem. Po chwili doprowadził do oddalającej się pani Lidii!

- Właścicielka psa powiedziała nam później, że nie spodziewała się tego po małym, domowym czworonogu - mówi Justyna. - A pies, kiedy znalazł babcię, już nie chciał od niej odejść. Obwąchiwał ją, pilnował. Psy chyba mają siódmy zmysł...

Chęć przeżycia

Równocześnie z policjantami w Nowym Porcie pojawiły się wnuczki zaginionej. Od razu zauważyły zmiany w zachowaniu starszej pani.

- Od ponad roku babcia nie mówi poza krótkimi słowami: tak, nie, dobrze - opowiada wnuczka. - Nie poznaje ludzi poza dziadkiem, swoją siostrą i moją mamą. Kiedy jednak nas zobaczyła, na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. W karetce zaczęła składać zdania, których nie używała już od roku. Mówiła, że Ireczka - czyli dziadka - nie ma, że go wszędzie szukała. Poznawała osoby na zdjęciu, przytulała telefon. Dowiedzieliśmy się także, skąd na jej całym ciele pojawiło się błoto. W pewnym momencie znalazła się przy placu budowy w Nowym Porcie. Było ciemno, chłodno, więc zaczęła brać w garście błoto i okładać nim całe ciało, by było cieplej.

Ratownik powiedział im, że gdyby babcia nie obłożyła się błotem, najpewniej by nie przeżyła. Pozwoliło ono na pewną izolację od zimna i utrzymanie temperatury.

- Babcia jest jak dziecko - mówią bliscy. - Nie wie, że musi zjeść, iść do toalety, a jednak chęć przeżycia była tak silna, że instynktownie zrobiła to, co ją uratowało.

Szczęście

Pani Lidia wyszła po dobie ze szpitala. Ma obecnie lekką chrypkę, poza tym wszystko jest w porządku. Z lekka się odblokowała, mówi tyle, ile nie mówiła od dawna.

W domu czekał na nią mąż. On ma 87 lat, ona 80. Są ze sobą ponad 55 lat.

- Takiej miłości, jaka jest między babcią a dziadkiem życzę każdemu - mówi wzruszona Justyna. - Bardzo są ze sobą związani. Kiedy się spotkali, nikt z nas nie mógł opanować łez.

Niebieski wózeczek na drugi dzień też się odnalazł. Napisała do rodziny pewna pani, że go znalazła, przechowała i jest do odebrania.

Dopiero po znalezieniu babci Justyna miała wreszcie czas na przeczytanie wszystkich wiadomości.

- Czytałam i płakałam - mówi. - Jestem szczęśliwa, że ludzie, którzy bezinteresownie gotowi poświęcić swój czas nieznanej osobie, są w wśród nas. Napiszcie o nich proszę. Podziękujcie.

A obcy ludzie po znalezieniu pani Lidii piszą dalej. Pytają, czy nie pomóc starszemu małżeństwu w zakupach. I że będzie im przyjemnie, jeśli podrzucą domowej roboty konfitury.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści (5) - oszustwo na kartę NFZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki