Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Samobójstwa na Pomorzu: Gra z życiem nie ma reguł

Dorota Abramowicz
sxc.hu
Życie, jako takie, bywa bardziej niebezpieczne niż jazda samochodem. Media regularnie alarmują, że w wypadkach samochodowych każdego roku śmierć ponosi nieco ponad 4 tys. użytkowników dróg. Tymczasem drugie, nieco większe, miasteczko ginie z własnej ręki.

Według statystyk Komendy Głównej Policji, wskutek samobójstw umiera co roku od czterech do pięciu i pół tysiąca osób. Nieskuteczne próby samobójcze podejmuje, wedle tego źródła, około 1200 Polaków. Zdaniem lekarzy, te oficjalne dane są dramatycznie zaniżone. Tylko w Pomorskim Centrum Toksykologii rocznie ratuje się około tysiąca pacjentów - w tym coraz więcej osób młodych i dzieci - którzy próbowali się otruć. W całej Polsce liczba niedoszłych samobójców może sięgać każdego roku nawet 100 tysięcy. Wygląda to tak, jakby między styczniem a grudniem wszyscy mieszkańcy Słupska lub Jastrzębia Zdroju postanowili umrzeć.

Samobójstwa są tematem tabu. Dziennikarze o nich nie piszą, by nie spowodować efektu Wertera, czyli wywołania chęci naśladownictwa u potencjalnych straceńców. Politycy wolą kibicować bardziej medialnym akcjom typu "bądź ostrożny na drodze", by ukryć brak - zapowiadanego od dawna - ogólnopolskiego programu zapobiegania samobójstwom. Równocześnie oszczędzają na psychiatrii i toksykologii. Oszczędności są jednak pozorne.

Uratowani

W rosyjskiej ruletce gry z życiem nie ma reguł. Przystępują do niej dzieci, starcy i osoby w kwiecie wieku. Chorzy psychicznie (stanowią 14 proc. samobójców) i ci na pozór w pełni zrównoważeni. Absolwenci podstawówek i profesorowie uniwersytetów. Bezdomni i właściciele niemałych fortun.

Ewa ostatnie dwa lata spędziła w Niemczech. Ciężko pracowała fizycznie, by wspomóc rodzinę. Podczas jednego z krótkich pobytów w domu zauważyła, że mąż częściej zagląda do kieliszka. Pomyślała - wrócę, to go przypilnuję.
Szansa na okazyjny transport do Polski trafiła się na dwa dni przed Wigilią. Miała przyjechać później, ale postanowiła zrobić bliskim niespodziankę. W domu zastała pijanego męża z kochanką. Dowiedziała się, że zarobione przez nią pieniądze mąż wydał na alkohol i nową kobietę. Postanowiła się otruć. W ciężkim stanie przewieziona do Pomorskiego Centrum Toksykologii. Uratowana.

Piotr pije od końca podstawówki. Po kolei tracił szanse na lepsze życie, pieniądze, rodzinę i przyjaciół. Postanowił, jak mówi, "przerwać marne życie". Uratowany.

Szesnastoletnia Klaudia od kilku miesięcy nie mogła znaleźć wspólnego języka z matką. Jej koleżanki z klasy mogły wracać z imprezy o pierwszej w nocy, a matka znów postawiła szlaban - będziesz o godzinie 22 albo w ogóle nie idziesz. Próba samobójcza Klaudii była rodzajem szantażu emocjonalnego. Najpierw połknęła tabletki, potem napisała SMS do przyjaciółki, informując ją o swoim kroku. Przyjaciółka natychmiast powiadomiła matkę. Klaudię uratowano.

Edward po śmierci rodziców przejął opiekę nad niepełnosprawnym bratem. Jadąc do pracy, zawoził Darka do ośrodka, odbierał go, gdy wracał do domu. Nie udzielał się towarzysko, stracił szansę na znalezienie żony. Tymczasem trzeci z braci, Adam, robił karierę w stolicy. Solą w oku był dla Adama dom po rodzicach, zajmowany przez Edwarda i Darka. Nie można było go sprzedać, a Adam potrzebował pieniędzy. Wystąpił do sądu o odebranie Edwardowi prawa opieki nad bratem. Zamierzał umieścić Darka w placówce opiekuńczej, a potem podzielić spadek. Edward się załamał - decyzja sądu mogła podważyć sens wszystkiego, co do tej pory robił. Najpierw podał tabletki bratu, potem sam je połknął. W psychiatrii jego czyn zwany jest samobójstwem rozszerzonym. Braci uratowano.

Pani Celina utrzymuje się z niewielkiej emerytury. Od dawna z bólem w sercu patrzyła, jak córka Gosia ledwo wiąże koniec z końcem. Pewnego dnia Gosia poskarżyła się matce, że nie ma pieniędzy na czynsz. Pani Celina, nic nikomu nie mówiąc, wzięła w jednej z firm udzielających łatwych pożyczek 600 zł kredytu. Dała je Gosi. Kiedy firma zaczęła się dopytywać o zaległe spłaty, pani Celina postanowiła się zabić. Została uratowana.

Na około 1400 pacjentów, trafiających co roku do Pomorskiego Centrum Toksykologii, prawie tysiąc to uratowani po próbie odebrania sobie życia. Gdańscy toksykolodzy wyciągają z objęć śmierci aż 99,5 proc. takich chorych. To najlepszy wynik w Polsce i jeden z lepszych na świecie.

Kłopot z liczeniem

Pomorska policja na swoich stronach podaje, że w naszym województwie w ubiegłym roku zginęło śmiercią samobójczą 212 osób, z których zaledwie dwie zmarły po zażyciu środków nasennych. Nieskuteczne próby samobójcze podjęło 48 osób, sześć próbowało to zrobić, zażywając tabletki.

- Mówi pani, że prób otrucia się było więcej? - dziwi się rzecznik KWP kom. Maciej Stęplewski. - Takie informacje do nas nie dotarły.

Dlaczego szpitale nie zawiadamiają policji o takich przypadkach?

- Targnięcie się na życie nie jest przestępstwem - wyjaśnia dr Wojciech Waldman, wojewódzki konsultant w dziedzinie toksykologii klinicznej, kierujący Pomorskim Centrum Toksykologii. - A lekarz, zobowiązany do przestrzegania tajemnicy lekarskiej, nie ma prawa udostępniać danych wrażliwych pacjenta.

Poza policją, nikt nie zbiera informacji o próbach samobójczych. Można się więc tylko pokusić o szacunkowe dane. W opublikowanej w "Przeglądzie Lekarskim" pracy "Zagadnienia ostrych zatruć ksenobiotykami" [czyli większością trucizn i leków - red.] czytamy, że corocznie odnotowuje się w Polsce 90 tys. zatruć, z których co najmniej połowa to próby samobójcze.

- Mówimy tu tylko o "próbach miękkich" - przyjęciu leków, środków chemicznych - słyszę w PCT. - Do tego należy doliczyć "próby twarde" - skoki z wysokości, broń biała, broń, tory…

Jest też inna metoda obliczeń.

- Jeśli założymy, że jak mówią badania - skuteczne samobójstwa stanowią od 1 do 5 procent wszystkich prób, to łatwo policzyć, jaka jest skala problemu - tłumaczy dr Wojciech Waldman.

Liczę. Optymistyczny wynik to około 100 tysięcy. Pesymistyczny - prawie pół miliona.
Przesada?

- Obawiam się, że nie - mówi psychiatra dr Janusz Szeluga. - To, co się dzieje, to tragedia! Mamy, jako społeczeństwo, poważny problem, który może dotyczyć nawet 15 procent społeczeństwa. Są to ludzie, u których występuje osobowość chwiejna emocjonalnie typu borderline, o zaburzeniach na pograniczu psychozy i nerwicy. Niestety, w przypadku samobójstw odwrócenie niepokojących tendencji wzrostowych wymaga działań z pokolenia na pokolenie.

Wielu potencjalnych samobójców sygnalizuje wcześniej, że nosi się z takim zamiarem.

- Dawniej taki sygnał był ewenementem - przyznaje psycholog Krzysztof Sarzała, kierujący Centrum Interwencji Kryzysowej w Gdańsku. - Dziś słowa "chcę odebrać sobie życie" słyszymy bardzo często. Praktycznie nie ma dnia, by w CIK nie pojawiła się osoba sygnalizująca myśli samobójcze. Od dawna wiadomo, że zjawisko to narasta w czasach zmian - wtedy gdy coś się poprawia i wtedy gdy coś się pogarsza. Nie wiem, czy można obecną sytuację powiązać z obecnym światowym kryzysem, bo nie jest on tak duży jak w dawnych latach. Poza tym w porównaniu z sytuacją sprzed kilkunastu lat, w Polsce się jednak poprawiło i generalnie mamy lepszą sytuację materialną. Niewykluczone więc, że kluczem jest sama "zmiana". Nic już dziś nie jest takie samo jak 5, 10, 15 lat temu...

Człowiek w dobie zmian potrzebuje pomocy. Czasem długiej, specjalistycznej, czasem chwilowego wsparcia. Trzeba zdiagnozować depresję, przepisać leki albo załatwić rozmowę z terapeutą. Zdarza się, że CIK wzywa pogotowie do osoby sprawiającej wrażenie, że chce popełnić samobójstwo. Bywa i tak, że ratownicy... mają pretensje o "nieuzasadnione wezwanie".

Tylko kto podejmie odpowiedzialność za to, co może, choć nie musi, się wydarzyć?

- Rozumiem, że każde wezwanie karetki niesie koszty - przyznaje Krzysztof Sarzała. I dodaje, że wyjściem mogłoby być stworzenie systemu pomocy dla osób zagrożonych samobójstwem - takiej grupy szybkiego reagowania, w skład której wchodziliby pracownik socjalny, psycholog i psychiatra.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Tylko kto za to zapłaci?

Psychiatra? Za półtora miesiąca

Specjaliści twierdzą, że szczególną opieką należy otoczyć tych, którzy już próbowali uciec od życia. Bo to oni najczęściej wracają po kolejnej próbie do szpitala i wtedy ich leczenie bywa trudniejsze. Albo są skuteczniejsi i już nie wracają.
W Pomorskim Centrum Toksykologii uratowani rozmawiają z psychiatrą i psychologiem. W razie potrzeby trafiają na dalsze leczenie do Wojewódzkiego Szpitala Psychiatrycznego na gdańskim Srebrzysku.

- Przyjmujemy kilkaset takich osób rocznie - wyjaśnia dr Leszek Trojanowski. - W tym także na oddział młodzieżowy. Traktujemy to jako przyjęcia w stanie nagłym.

Niestety, podobnie jak toksykologia, tak i psychiatria nie jest oczkiem w głowie rządzących. Choć potrzebujących pomocy jest coraz więcej, nakłady na leczenie psychiatryczne nadal są za małe.

- Przekroczyliśmy kontrakt za ubiegły rok o 1,2 miliona złotych - rozkłada ręce dr Trojanowski. - Narodowy Fundusz Zdrowia nie chce nam oddać tych pieniędzy, chociaż aż 90 procent przyjętych "nadprogramowo" pacjentów stwarzało zagrożenie dla siebie, a często i dla innych. Codziennie mamy do czynienia z trudnym balansowaniem miedzy etyką lekarską a ekonomią. Przyjmę człowieka, który chciał się zabić - szpital straci pieniądze. Nie przyjmę - człowiek może stracić życie. To przyjmuję.
Koszt szpitalnego leczenia psychiatrycznego jednego niedoszłego samobójcy sięga kilku tysięcy złotych. Teoretycznie alternatywą dla droższego szpitala byłaby ambulatoryjna pomoc psychiatryczna. Niestety, tu także obowiązują limity.

- Trafił do nas ostatnio pacjent z ostrą psychozą, ewidentnie zagrażający sobie samemu - wspomina dyrektor szpitala na Srebrzysku. - Okazało się, że wcześniej szukał pomocy psychiatry, ale w poradni od pani w rejestracji usłyszał, że lekarz przyjmie go... za półtora miesiąca. Pozostaje więc wizyta prywatna, jednak wielu naszych chorych na nią nie stać.
Niektórzy szukają pomocy na własną rękę, np. w internecie. A tam trafiają na... strony z poradami, jak skutecznie się zabić.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Ile kosztuje śmierć

Samobójstwo to problem nie tylko ludzki, przekładający się na tragedie ofiar i ich bliskich, ale także społeczny i ekonomiczny. Nie znalazłam nigdzie obliczeń, ile corocznie państwo przeznacza na ratowanie ofiar prób samobójczych. Mogą być to jednak znaczące kwoty.

Bardzo kosztowne jest leczenie osób, które podejmują "twarde" próby samobójstwa - skaczą z okna, rzucają się pod pociąg. Wymagają leczenia tzw. urazów wielonarządowych, często w ciężkim stanie, nieprzytomne trafiają na oddziały intensywnej terapii. Jeden dzień leczenia na takim oddziale kosztuje 2 tys. zł. Niektórzy leżą tydzień, inni miesiąc lub dłużej. Jeśli zostaną uratowani, przechodzą długą rehabilitację. Wielu idzie na rentę.

Internetowe portale dla samobójców doradzają zażycie popularnego leku przeciwbólowego i przeciwgorączkowego, który niszczy nerki i wątrobę. Jeden zabieg przy zastosowaniu urządzenia zastępującego pracę wątroby kosztuje 10 tys. zł. Nierzadko należy przeprowadzić kilka zabiegów.

Czasem trzeba przeszczepić wątrobę. Koszt przeszczepu może sięgać 250 tys. - pół miliona złotych. Utrzymanie przeszczepu to kolejny wydatek rzędu około 50 tys. zł rocznie.

Śmierć obywatela też się nie opłaca. I to nie tylko dlatego że pozostają po nim np. żona, dzieci, którym potrzebna będzie pomoc materialna i psychologiczna. Ministerstwo Zdrowia od lat wylicza koszt samobójstwa dla budżetu państwa. Dane te są wykorzystywane podczas negocjacji z firmami produkującymi m.in. leki przeciwdepresyjne. Brutalnie mówiąc, chodzi o to, by dopłaty w formie refundacji do leków były niższe niż straty państwa z powodu nagłej śmierci obywatela.

Aleksandra Smolińska, naczelnik z Biura Prasy i Promocji Ministerstwa Zdrowia potwierdza, że przy obliczeniach "ceny śmierci" resort stosuje tzw. metodę utraconej produktywności. Nie jest ona zbyt precyzyjna, ale chyba najbardziej realna.

- Przyjęto w niej założenie, iż obywatel musi być aktywny zawodowo przez cały okres produkcyjny, a jednocześnie nie będzie generował kosztów budżetowych w postaci specjalistycznego leczenia, dofinansowania do mieszkania itp. - wyjaśnia Smolińska.

Taki obywatel przynosi podczas każdego dla budżetu roku zysk równy PKB na osobę. Przy założeniu, że średni wiek osoby odbierającej sobie życie wynosi 25 lat (tak wynika ze statystyk), możemy uznać, iż przez następnych 40 lat - dla mężczyzny i 35 lat - dla kobiety, nie będzie ona przysparzać państwu zysków.

Przed dwoma laty "Dziennik Gazeta Prawna" podał, że samobójcza śmierć obywatela oznacza dla budżetu stratę średnio ponad 597 tys. zł.

- Dziś, uwzględniając fakt, iż w ostatnich latach mieliśmy do czynienia ze stałym wzrostem PKB (a zatem również PKB per capita), przy praktycznie niezmiennej liczbie ludności, można przyjąć, iż podana w przytoczonym artykule wartość nie jest już aktualna i powinna zostać zwiększona w stopniu zbliżonym do tempa wzrostu PKB - słyszę w Ministerstwie Zdrowia, gdzie jeszcze trwa liczenie aktualnych kosztów pożegnania z życiem.

Profilaktyka byłaby tańsza

W Narodowym Programie Zdrowia Psychicznego z 2010 roku czytam, że w czerwcu 2011 roku miał być opracowany, a od lipca 2011 roku realizowany narodowy program zapobiegania samobójstwom. Mimo apeli psychiatrów programu nadal nie ma. Prof. Brunon Hołyst, kryminolog, prezes Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego, nazwał każde samobójstwo "porażką państwa". Mamy 100 tysięcy porażek. Rocznie.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki