MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rodzina Lampkowskich - oruńska dynastia fryzjerów

Jacek Sieński
Przemyslaw Swiderski
Historię można pisać na różne sposoby. Rodzina Lampkowskich zrobiła to, sięgając po... grzebień i nożyczki. Ich zakład przy Trakcie Świętego Wojciecha należy do najstarszych w Gdańsku.

Zakład fryzjerski Gerarda Lampkowskiego należy do najstarszych w Gdańsku. Działa nieprzerwanie od 1945 r. i to w tym samym miejscu na Oruni - przy dzisiejszym Trakcie Świętego Wojciecha 24. Dłuższym okresem działalności, ale po wojnie przerwanej, może się pochwalić jedynie zakład rodziny Szarmachów, otworzony w 1926 r. przy tej samej ulicy pod numerem 89.

Kociewskie korzenie

- Moi rodzice, Jan i Helena Lampkowscy, byli mistrzami fryzjerstwa - opowiada Gerard Lampkowski. - Do 1945 roku mieszkali oni w Semlinie na Kociewiu, leżącym pomiędzy Skarszewami a Starogardem Gdańskim. Ojciec wyuczył się zawodu fryzjera w Starogardzie Gdańskim. Ponieważ angażował się w sprawy narodowe i groziły mu represje niemieckie, po wybuchu wojny musiał uciekać z Kociewia. Wyjechał do Konina. Tam przetrwał okres okupacji, pracując 4 lata jako murarz u męża siostry, będącego majstrem murarskim. Do Gdańska przyjechał już w maju 1945 roku, do swojej ciotki, przedwojennej gdańszczanki mieszkającej przy ulicy Małomiejskiej na Oruni. Chciał zorientować się w możliwościach otworzenia własnej firmy fryzjerskiej.

Przy dzisiejszej ulicy Trakt Świętego Wojciecha 24 znajdował się zakład po fryzjerze Niemcu, który trafił do obozu przejściowego w Maćkowych i stał się ofiarą tyfusu. Ten opuszczony lokal przydzielono ojcu. Sam zakład, otworzony przez ojca pod koniec maja, zajmował jedno pomieszczenie. Przylegało do niego mieszkanie złożone z dwóch pokoi i kuchni, w którym mieszkaliśmy do 1947 roku. Potem przeprowadziliśmy się do domku przy ul. Głuchej, wyremontowanego przez ojca. Rodzice przekazali wówczas jeden pokój z kuchnią do kwaterunku, a drugi pokój włączyli do zakładu, jako dział damski prowadzony przez moją matkę.

Na przekór wszystkiemu

W okresie PRL władze dążyły do ograniczenia i wyeliminowania z rynku prywatnego sektora gospodarki, m.in. rzemiosła. Zakłady rzemieślnicze nieustannie kontrolowano i często doprowadzano do ich likwidacji poprzez nadmierne, dodatkowe obciążenia podatkowe lub konfiskatę mienia. Stąd rzemieślnicy cenniejszych rzeczy nie przechowywali w mieszkaniach, aby uniknąć ich utraty. Władza ludowa preferowała wtedy tzw. gospodarkę uspołecznioną - przedsiębiorstwa państwowe i spółdzielnie. W pierwszych latach po wojnie, poza zakładem Jana Lampkowskiego, na Oruni działały jeszcze dwa - przy ul. Podmiejskiej i przy Trakcie św. Wojciecha 89. Ten drugi prowadził Franciszek Szarmach, przedwojenny gdańszczanin, któremu udało się przetrwać czas wojny. Wkrótce po niej władze zabrały mu ten lokal. Przez jakiś czas Franciszek Szarmach pracował u Jana Lampkowskiego.

- W 1949 roku do zakładu ojca wkroczyli w pewien piątek funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa i oświadczyli, że rekwirują trzy fotele fryzjerskie - wspomina Gerard Lampkowski. - Były to profesjonalne, solidne siedziska, pokryte dermą, a więc łatwe do utrzymania w czystości. Ubowcy przełożyli termin wywiezienia foteli na sobotę wieczorem, będącą dniem, gdy zakład obsługiwał najwięcej klientów i do godziny 22. Ojciec zdążył jeszcze zamówić nowe fotele u znajomego stolarza i były one gotowe po niedzieli. Natomiast nasze trafiły do punktu spółdzielni fryzjerskiej na gdańskim Dworcu Głównym PKP. W pierwszych latach powojennych działało mniej zakładów, ale pracowało w nich więcej fryzjerów i fryzjerek. Ojciec zatrudniał w dziale męskim czeladnika i ucznia, a matka w dziale damskim - czeladniczkę i dwie uczennice. Zakłady były czynne od poniedziałku do piątku w godzinach od 8 do 19, a w sobotę od 8 do 21. W rzeczywistości praca kończyła się o godzinę później, bowiem należało obsłużyć wszystkich klientów, którzy zdążyli wejść do godziny zamknięcia.

Rewolucyjni Beatlesi

W latach 40. i 50. ubiegłego stulecia przed zakładem Lampkowskich ustawiały się kolejki, a dział damski, ze względu na czasochłonność wykonywania fryzur trwałych, przyjmował dziennie tylko określoną liczbę klientek. Pracowało się więc bardzo dużo i w ciągłym biegu. Mężczyźni nie tylko się strzygli, ale i golili, a szczególnie - w soboty. W połowie lat 60. minionego wieku kryzys we fryzjerstwie męskim spowodowali Beatlesi i wylansowana przez nich moda na długie włosy. Gdańska spółdzielnia fryzjerska zwolniła wtedy 120 fryzjerów.

- Pierwsze szlify zawodowe rozpocząłem zdobywać w latach 50. ubiegłego wieku, gdy miałem 14 lat - zaznacza Gerard Lampkowski. - Przychodziłem wtedy do zakładu ojca i wykonywałem proste czynności, co umożliwiło mi zapoznawanie się z fryzjerstwem. Potem uczyłem się tego zawodu pod okiem ojca. Najpierw w Izbie Rzemieślniczej w Gdańsku zdałem egzamin czeladniczy, a w 1973 roku - mistrzowski. W styczniu 1958 roku ojciec wyprowadził się do Wrzeszcza. Zakład przejęła wówczas moja matka. W roku 1978 przeszła ona na emeryturę i zacząłem prowadzić go samodzielnie, a dział damski przejęła moja żona Michalina.

Gerard Lampkowski podkreśla, że zawód fryzjera nie należy do łatwych, niegdyś zaś był jeszcze bardziej uciążliwy. Ojciec od początku prowadzenia zakładu miał elektryczną maszynkę do strzyżenia włosów. Ale w dawnych latach fryzjerzy posługiwali się maszynkami ręcznymi. Już uczniowie ćwiczyli rękę, wykonując 60 uderzeń, czyli ściśnięć rękojeści maszynki, na minutę. Od uczniów wymagano opanowania umiejętności posługiwania się klasycznymi narzędziami fryzjerskimi.

Należały do nich nożyczki i wykorzystywane do golenia brzytwy. Każdy fryzjer miał około 20 brzytew. Raz w tygodniu, po pracy przez 2-3 godziny, odbywało się ich ostrzenie na specjalnym kamieniu. Przed goleniem brzytwy przecierało się na skórzanym pasku, pokrytym tłustym mydłem fryzjerskim. Używało się ich także do wygolenia tak zwanego cyrkla, za uchem i na karku. Obecnie stosuje się brzytwy z jednorazowymi, wymiennymi ostrzami lub wygala cyrkiel maszynką elektryczną. W krajach zachodnich powraca usługa golenia klasyczną brzytwą. Jak mówi Gerard Lampkowski, wykonuje ją jego syn Piotr pracujący w zakładzie fryzjerskim w Norwegii.

Bitwa na brzytwy

- Na początku lat 70. ubiegłego wieku przed naszym zakładem doszło do niebezpiecznej bijatyki, z użyciem brzytew - opowiada Gerard Lampkowski. - Pojawili się u nas dwaj podpici klienci z Oruni, których dobrze znałem. Jeden był moim kolegą ze szkoły, a drugi mieszkał niedaleko zakładu. W pewnym momencie pokłócili się, chwycili za leżące na wierzchu brzytwy i wybiegli na ulicę. Pobiegłem za nimi i na szczęście udało mi się ich rozdzielić. Nie było to łatwe i zbyt bezpieczne, bo obydwaj już wymachiwali brzytwami i w każdej chwili mogli poważnie się poranić.

W latach 60. i 70. rzemieślnicy płacili podatek w formie kart ryczałtowych i co roku był on podnoszony. Istniała możliwość odwoływania się od decyzji urzędników, ale podatek obniżano tylko częściowo. W rzeczywistości był on i tak wyższy niż poprzedni. Ceny usług ustalano odgórnie. Niedługo po wojnie strzyżenie włosów kosztowało 2 zł, a potem dość długo - 4 zł i równie długo - 5 zł. Za golenie, z masażem twarzy z kremem, trzeba było zapłacić 4 zł i 70 gr, a bez kremu - 3 zł i 20 gr. Obowiązywała też kategoryzacja zakładów. Pierwszą kategorię miały zlokalizowane w Śródmieściu Gdańska, a drugą - na jego obrzeżach. Do zakładów często i bez zapowiedzi wpadali urzędnicy skarbowi, aby przeprowadzać kontrole. Kasa musiała zgadzać się co do grosza, bo inaczej groziły wysokie kary finansowe. Jeżeli fryzjer otrzymał od klienta za golenie z kremem 5 zł, to natychmiast wpłacał do kasy należne 4 zł i 70 gr. Dlatego też fryzjerzy trzymali w kieszeniach zawsze drobne monety, aby uniknąć karalnej superaty.

Gerard Lampkowski należy do najbardziej zasłużonych gdańskich rzemieślników i mimo że w roku 2005 osiągnął wiek emerytalny, nadal prowadzi swój zakład. Od 1985 r. pełni funkcję starszego Wojewódzkiego Cechu Rzemiosł Fryzjersko-Kosmetycznych w Gdańsku. Jest członkiem zarządu Pomorskiej Izby Rzemieślniczej Małych i Średnich Przedsiębiorstw w Gdańsku, będąc równocześnie przedstawicielem cechów miasta Gdańska. Od 1985 r., przez cztery kadencje, przewodniczy też Komisji Branżowej Fryzjerstwa pomorskiej izby.

jacek.sień[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki