Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Profesor nie czyta, a ocenia

Natalia Siuda
Gdyby grecka bogini sprawiedliwości Temida zstąpiła nagle z Olimpu i zatrudniła się na uniwersytecie, z powodu wrodzonej, a może nabytej, ale mimo wszystko stwierdzonej naukowo ślepoty, z pewnością i tak nie sprawdzałaby studenckich prac. Co innego akademicka kadra. Przynajmniej w założeniu.

Wykładowcy nie czytają prac zaliczeniowych. Stwierdzenie to nie jest nowością dla większości studentów, chociaż nie powinno być sprawą oczywistą. Studentom ciągle się powtarza, żeby próbowali napisać coś sami, że plagiaty będą karane, ale nawet jeśli student zagra fair, poświęci czas i chęci, próbując zdobyć pożądane informacje, to i tak, w ostatecznej rozgrywce okaże się, że tak naprawdę jego wysiłek był niepotrzebny.

To ułatwia życie

Dla wielu z nas takie postawienie sprawy ułatwia życie. Nie trzeba odwiedzać biblioteki, tłumaczyć tekstów, można przeznaczać czas na inne zaliczenia, jednym słowem - spać spokojnie, a i tak mieć zaliczenie w indeksie. Dla innych, zwłaszcza tych ambitniejszych studentów, którzy próbowali napisać własną pracę, nie poprzez powszechną metodę "kopiuj - wklej", traktowanie takie wydaje się być niesprawiedliwe, a co więcej nieuczciwe. Jak to wygląda naprawdę?

Nie mam pracy przy sobie

Sesja zimowa rozkręciła się na dobre. Na pewnym wydziale właśnie skończył się egzamin. Grupa studentów opuściła salę wykładową i natychmiast udała się pod drzwi rektoratu, gdzie czekały na nich wyniki poprzedniego egzaminu. Na miejscu oddali indeksy i otrzymali wiadomość, że profesor kończy sprawdzać prace i zaraz zacznie wpisywać oceny. Młodzi ludzie czekali na zewnątrz rektoratu. Co jakiś czas sekretarka oddawała po kilka indeksów. Wyniki były całkiem niezłe: dobre lub bardzo dobre. Nielicznych spotkał egzamin poprawkowy. Jeden ze studentów - Tomasz, miał poważne wątpliwości w związku z oceną, jaką otrzymał. Wprawdzie zaliczył egzamin, ale na trzy. Twierdził, że pracę napisał przyzwoicie. Jednemu z kolegów przyznał się do swoich wątpliwości.

"Może to przez twój charakter pisma? Mógłby zdenerwować każdego" - zażartował znajomy. Student postanowił osobiście wyjaśnić całą sprawę z profesorem. Mijały minuty i kwadranse. Korytarz powoli robił się pusty. W końcu z rektoratu wyszedł starszy pan. Chłopak z wahaniem podszedł do profesora i poprosił o możliwość obejrzenia swojej pracy. Po krótkiej wymianie zdań wykładowca odszedł, a student wrócił do czekającego na niego kolegi - "profesor powiedział, że nie mogę zobaczyć pracy, bo nie miał jej przy sobie". W takim razie jak profesor sprawdził pracę Tomasza, skoro nie miał jej przy sobie?

Tego się nie da przeczytać!

Wspomina jedna ze studentek: - Już na pierwszych zajęciach antropologii filozoficznej zostaliśmy poinformowani o zasadach pisania pracy końcowej, czyli: odpowiednia czcionka, marginesy, odstępy, liczba stron (20) i wskazówki odnośnie bibliografii: minimum 7 książek plus 2 teksty obcojęzyczne.

Wiadomo, że praca zaliczeniowa z taką ilością wymaganych stron i literatury wymaga poświęcenia czasu, korzystania z czytelni czy też tłumaczenia tekstów - nie jest to zadanie na dzień, dwa czy nawet tydzień. Pracę mieliśmy oddać na tydzień przed rozpoczęciem sesji zimowej. Stąd prosta kalkulacja: wykładowca będzie miał około 3 tygodni na przeczytanie wszystkich prac - jest nas na roku ok. 30 razy wymagane 20 stron to 600 stron w 3 tygodnie - da się zrobić.

Większość z nas podeszła do tego zadania poważnie i już przed świętami Bożego Narodzenia zaczęliśmy pisać. Mi osobiście samo gromadzenie literatury zajęło około tygodnia. W ostatnim dniu sesji mieliśmy przyjść po wpisy do indeksów. Nie było gorszej oceny niż dobry z plusem. Czyżby wszyscy napisali tak świetne prace? Moja koleżanka zadała wykładowcy pytanie, jakie błędy popełniła, pisząc pracę, usłyszała odpowiedź: "Powinna być pani zadowolona z tej oceny, a nie błędów tu szukać. Jak Pani sobie wyobraża przeczytanie tylu prac w ciągu trzech tygodni?".

Spojrzenie na tytuł wystarczy

Piotr wspomina wykład "z pewnym znanym i bardzo lubianym profesorem".

- Tak zwany wykład do wyboru - dodaje. Słowo wyjaśnienia: być może w założeniu ten rodzaj zajęć miał na celu promowanie rozwoju naukowego studentów pod kątem ich indywidualnych zainteresowań i umożliwianie im zdobycia specjalistycznej wiedzy w wąskiej dziedzinie. Rzeczywistość? Kolejny "zapychacz" planu zajęć. Profesor prowadzący zajęcia sam miał świadomość ich małej użyteczności, lecz by zaliczenie przedmiotu nie urągało jego tytułowi naukowemu, zalecił każdemu z uczestników napisanie pisemnej pracy na wybrany temat - relacjonuje Piotr. - Moja praca nie była merytorycznym majstersztykiem, co nie zmienia faktu, iż włożyłem w nią jakiś wysiłek i poświęciłem kilka godzin na jej sporządzenie. A wszystko po to, by profesor na moich oczach wziął ją do ręki, spojrzał na tytuł i z uśmiechem wpisał ocenę do indeksu - kończy Piotr.

Treść nieistotna

- 8 stron, czcionka '12', interlinia 1,5, przypisy i bibliografia - to wszystko, co potrzebne jest do zaliczenia przedmiotu u bardzo popularnego doktora jednego z instytutów - mówi student UG. Zdarza się , że moi koledzy w treść pracy wplatają przepisy kucharskie albo obelżywe słowa. Najczęściej jednak oddają pracę taką samą, jak na przykład dwa semestry wcześniej na zaliczenie innego przedmiotu prowadzonego przez tego wykładowcę.

Nieczytanie to pół biedy

Prawdziwy problem zaczyna się, gdy okazuje się, że zaliczenie egzaminu zależało od łutu szczęścia, a nie od treści pracy. Dobrze napisany egzamin i dwója? Niestety, bywa i tak. - Kiedy poszłam zobaczyć pracę - mówi studentka administracji - była czysta, nawet bez oceny. Po czym okazało się, że "w zasadzie" 3 na 4 pytania są dobrze, ale "czegoś" zabrakło i stąd ta dwója. Tak przynajmniej tłumaczył się egzaminator. Innym razem pierwszy termin napisałam dobrze i nie zdałam, a drugi, kiedy byłam pewna, że obleję, bo wszystko było nie na temat, to o dziwo zdałam. Zadawanie pytania o sprawiedliwość może stać się pytaniem retorycznym.

Społeczność akademicka, naśladując Temidę, przymyka oczy na istotę problemu. Zresztą nikt o zdrowych zmysłach nie kruszyłby o tę pewnego rodzaju nonszalancję kopii. Zaliczone - odstawione, jak śpiewał klasyk, a jak widać, z nonsensami akademickiego życia muszą sobie radzić nie tylko studenci. Także wykładowcy, nawet w najwyższej randze. Tylko, że jeśli nie zmieni się takiego podchodzenia do sprawy, to istnieje groźba, że ilość tzw. Wydziałów Gier i Zabaw będzie rosła, a chyba nie o to chodzi w szkolnictwie wyższym…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki