Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Bachmann: AfD nie kwestionuje demokracji i nie zamierza rehabilitować Trzeciej Rzeszy

rozmawiał Tomasz Rozwadowski
Klaus Bachmann: żadna z możliwych nowych koalicji w Niemczech nie będzie tak zdeterminowana, by utrzymać jedność Unii Europejskiej, strefę Schengen i strefę euro, jak obecny rząd w Berlinie.

Jakie błędy popełniły, jeśli popełniły, niemieckie rządy, nie zapobiegając powstaniu tak silnej nowej organizacji neonazistowskiej?

Żadnego, powstanie takiej partii było niemal nieuniknione. Od kilku lat wzrasta w Niemczech poczucie niepewności, które najpierw wynikało z kryzysu bankowego, z kryzysu strefy euro, a od 2014 z napływu uchodźców i zamachów terrorystycznych we Francji. To jest fantastyczna pożywka dla partii populistyczno-prawicowych, takich jak AfD. AfD odnotowała pierwsze sukcesy w sondażach (i w wyborach do Parlamentu Europejskiego) właśnie za pomocą postulatu wyjścia Niemiec ze strefy euro, przywrócenia niemieckiej marki i zakończenia pomocy dla Grecji. To nie wystarczyło, aby się dostać do Bundestagu, bo Merkel swoim bardzo rozsądnym i uspokajającym dla opinii publicznej zachowaniem rozbroiła tę minę. Przy napływie uchodźców to się zmieniło, bo uchodźcy byli zbyt szybcy - szybsi niż Merkel mogła podejmować decyzje i wcielać je w życie, więc postanowiła przywitać uchodźców, skoro nie mogła ich powstrzymać. To wywołało wrażenie, że ona i rząd nad tym nie panują. Ona nawet nie próbowała zwalczać tego wrażenia, po prostu ogłosiła, że jej bezradność jest cnotą - że Niemcy (i inni) mają moralny obowiązek przyjmowania uchodźców. Wtedy opinia publiczna była po jej stronie, ale wzrosło niezadowolenie mniejszości - i przede wszystkim tej mniejszości determinacja i mobilizacja. Okazuje się, że ta polityka zmobilizowała, po raz pierwszy od wielu lat, znaczny elektorat dotąd niegłosujących, co zazwyczaj jest bardzo trudne. Łatwiej jest odbierać wyborców innym partiom niż mobilizować niegłosujących do głosowania. Wrażenie istnienia dużego zagrożenia spowodowało jednak, że ci ludzie poszli głosować i głosowali na AfD. Ona się też zmieniła - pod kierownictwem Frauke Petry przeistoczyła się z partii elitarnej, antyeuropejskiej w partię arcykonserwatywną, ludową i ksenofobiczną.

Niemcy zrobili bardzo wiele, by zapobiec odrodzeniu nacjonalizmu w ich kraju. Czy można powiedzieć, że to się nie udało?

Udało się przez wiele dekad izolować skrajną prawicę tak, aby nie była w stanie wejść do Bundestagu, aby elektorat protestu rozdzielał się na kilka partii (na CSU w Bawarii, na PDS i później Die Linke na wschodzie, i w latach 80. na Zielonych), tak aby żadna skrajnie prawicowa partia nie przekroczyła 5 procent. Tak jest do teraz. AfD jest prawicowo-populistyczna, ale nie domaga się ani zniesienia demokracji i ustanowienia dyktatury (inaczej niż np. NPD), ani nie zajmuje się relatywizacją Trzeciej Rzeszy. W te dwie pułapki wpadały dotąd wszystkie partie skrajnie prawicowe, co doprowadzało do ich natychmiastowej banicji z mediów (w tym z mediów publicznych), a często nawet do ich delegalizacji.


A może sytuacja na świecie jest taka, że nacjonalizm rośnie w siłę mimo zwalczania go?

Może się tak wydawać, bo partie, które odwołują się do nacjonalizmu, wygrywają w wyborach częściej niż kiedyś - ale też nie wszędzie. Kraje skandynawskie są na to dość odporne. W Hiszpanii na kryzysie finansowym i ekonomicznym wygrywała lewica. W Grecji kryzys zmiótł stare partie, ale zwycięstwo odniosła nowa lewica. W Niemczech system partyjny od wielu lat się zmienia. Następuje rozproszenie preferencji wyborczych i tym samym systemu partyjnego. Do końca lat 70. w Niemczech były trzy partie: CDU/CSU, SPD i FDP. W latach 80. Zieloni dostali się do parlamentu i są wybierani do dziś. Po zjednoczeniu doszła postkomunistyczna lewica, najpierw PDS, potem Die Linke.

Teraz mamy AfD, FDP zniknęła z Bundestagu, ale ostatnio wraca do parlamentów landowych i może się dostać do Bundestagu ponownie, co by oznaczało, że będziemy mieli w Bundestagu aż sześć różnych partii. Być może nawet CDU i CSU się rozejdą, a wtedy partii będzie siedem. Ale elektoraty takich partii jak PDS, Die Linke, skrajnej prawicy i teraz AfD zawsze były podzielone. Była część ideologiczna: ludzie, którzy naprawdę mieli przekonania skrajnie lewicowe albo skrajnie prawicowe, i była część, która głosując na te partie, chciała „dać nauczkę” pozostałym partiom, nie mając jednak żadnych trwałych przekonań ideologicznych. Tak jest i teraz: w AfD są konserwatyści, którzy odeszli od CDU, zwolennicy skrajnej prawicy i wyborcy protestu. Wzrosło poczucie niepewności, ale nie mam danych, które wskazywałyby na to, że nastąpił wzrost nacjonalizmu.

Co wzrost poparcia dla AfD oznacza dla rządu Angeli Merkel i CDU? Co dla SPD?

Jeśli AfD dostanie się do Bundestagu, na co wszystko wskazuje, to tworzenie rządu w gronie sześciu albo siedmiu partii będzie oczywiście trudniejsze niż dotychczas. Nikt nie będzie z AfD wchodził w koalicje, o to właśnie dba lewica, która będzie bezpardonowo atakować AfD za każdy przejaw braku kompetencji, myślenia nacjonalistycznego, za powiązania polityków ze skrajną prawicą etc. To już doprowadziło do rozpadu AfD w Landtagu w Badenii-Wirtembergii. Dzięki temu AfD stanie się kompletnie niestrawna dla CDU/CSU. Przy każdej okazji lewica i liberałowie będą siać wątpliwości, czy CDU/CSU naprawdę nie zamierza wejść w koalicję z AfD. Tak samo w ostatnich dekadach CDU/CSU i FDP atakowały SPD, zarzucając jej potajemne popieranie postkomunistycznej lewicy. Dzięki temu CDU zmniejszyła zdolność SPD do koalicji z innymi partiami i zapobiegła powstaniu (matematycznie cały czas możliwej) koalicji lewicowo-zielonej (z Die Linke, SPD i Zielonych). Tak teraz SPD, Die Linke, Zieloni będą atakować AfD i CDU, aby zapobiec temu, by partie kiedyś mogły powołać wspólny rząd (ewentualnie z FDP). Dlatego AfD, jeśli chce kiedykolwiek współrządzić, musi przetrwać kilka kadencji Bundestagu w opozycji (jak Die Linke i wcześniej Zieloni) bez rozpadu i afer. W wyniku tego stanie się bardziej umiarkowana, pozbędzie się skrajnie prawicowych polityków, złagodzi swój program. Ten mechanizm powoduje, że partie populistyczne nie są groźne, dopóki działają w otoczeniu stabilnych instytucji demokratycznych, demokratycznej kontroli, wolności prasy - i nie mają większości.

Z tego co słyszałem, to AfD ma znaczące poparcie u Polaków mieszkających w Niemczech. Czy mógłby Pan to skomentować?

Dokładnych danych nie znam, ale jest to dość prawdopodobne. Polacy w Niemczech to obecnie imigranci drugiego albo trzeciego pokolenia, ale z paszportem niemieckim (inaczej nie mogliby głosować), którzy nie należą do elity i którym trudno jest dostać się do klasy średniej. Napływ uchodźców wywołał u nich lęki o konkurencję ze strony nowych przybyszów, to znaczy uchodźców i emigrantów ekonomicznych, którzy będą z nimi konkurować o dostęp do świadczeń społecznych, tanich mieszkań, nisko opłacanych miejsc pracy. To to samo środowisko, które wśród „etnicznych Niemców” (o ile tacy w ogóle jeszcze istnieją) głosuje na AfD. Turcy robią to rzadko, bo ksenofobia AfD jest skierowana przeciwko muzułmanom, Arabom, Turkom i Afrykańczykom. Polacy (albo lepiej: Niemcy pochodzenia polskiego) nie czują solidarności z tymi grupami - dla wielu z nich głosowanie na AfD to sposób, aby stać się bardziej niemieckimi od Niemców i jednocześnie oddzielić się od Turków i muzułmanów. Podobne zjawisko można obserwować wśród wielu obywateli niemieckich pochodzenia rosyjskiego, którzy emigrowali do Niemiec w latach 90. jako „Niemcy nadwołżańscy”, a dziś często okazują się Rosjanami z niemieckimi paszportami, którzy np. popierają Putina bardziej niż Merkel. Im słabiej jakaś grupa jest zintegrowana, tym bardziej jest przeciwko nowym imigrantom.

Co dla Polski oznacza wzrost neonazizmu i skrajnego nacjonalizmu w Niemczech?

Nie ma na razie takiego wzrostu - AfD jest prawicowo-populistyczna, nie kwestionuje demokracji (chce wygrać wybory) i nie zamierza rehabilitować Trzeciej Rzeszy (inaczej niż NPD albo inne skrajnie prawicowe partie z przeszłości, jak DVU, Republikanie). Mamy wzrost ksenofobii, lęków, nostalgię za dawnymi czasami (w programie AfD), kiedy kobiety musiały się jeszcze podporządkowywać mężczyznom, Niemcy mieli mało imigrantów, Kościół był ważny i wszyscy na ulicy mówili po niemiecku. Zmiany w systemie partyjnym oznaczają dla Polski, że będzie gorzej, bo żadna z możliwych nowych koalicji nie będzie tak zdeterminowana na utrzymanie jedności UE, strefy Schengen i strefy euro jak obecny rząd w Berlinie, i żadna nie będzie tak stanowcza wobec Rosji jak obecnie. Prawicę (w wydaniu AfD, ale też CSU) i lewicę (od części SPD do Die Linke) łączy bowiem sympatia do Rosji. Na lewicy to nostalgia za Związkiem Radzieckim, na prawicy to nostalgia za dawną Rosją. Die Linke i AfD są w dodatku też dość antyamerykańskie i izolacjonistyczne. Chciałyby odłączyć Niemcy od polityki światowej, trzymać się z daleka od takich konfliktów jak w Syrii, Afganistanie, Libii i zostawić to innym. Jest też dobra wiadomość, przynajmniej dla obecnego rządu: PiS będzie miało partnera w Niemczech, który nie będzie krytykować rządu w Polsce za jego stosunek do demokracji, konstytucji i UE. To oczywiście AfD: Oni są ideologicznie bliscy PiS, ich izolacjonizm i eurosceptycyzm powstrzymają ich od krytyki polskiego rządu i w konflikcie z UE raczej będą po każdej stronie, która jest krytykowana przez instytucje europejskie. Sprzedadzą to oczywiście jako przywiązanie do suwerenności.

Czy polski rząd powinien lub nawet musi zrobić coś w tej sprawie?

Uważam, ze poparcie dla AfD byłoby mniejsze, gdyby się udało rozdzielić do wszystkich krajów UE uchodźców przybyłych na północ z Grecji i Włoch - choćby w wymiarze symbolicznym. To by pokazało, że rząd niemiecki panuje nad sytuacją i że UE jest sprawna. Ale rządy PO i PiS same zastawiały taką pułapkę na siebie: wiążąc uchodźców z terroryzmem i przedstawiając ich jako zagrożenie spowodowały tak duże lęki wśród obywateli, że już nie mogli zmienić decyzji. Same związały sobie ręce, i tak już zostało. Uważam, że teraz już jest za późno - nie ma szans, aby zmienić nastawienie większości Polaków do uchodźców. Żaden rząd, PiS lub inny, nie może już wyjść do ludzi i ogłosić, że Polska przyjmie kilka tysięcy uchodźców, bo ludzie by to odczytali tak, jakby rząd zaprosił kilka tysięcy terrorystów. Mleko się rozlało. Można by - na przykład w ramach Wyszegradu - robić więcej dla uchodźców w obozach na Bliskim Wschodzie, by nie ruszyli oni do Europy, ale na sytuację w Niemczech nie miałoby to wpływu. Kosztowałoby jednak sporo, a w sytuacji, kiedy uchodźcy na razie i tak nie docierają do Polski, byłoby to trudne do sprzedania w Polsce. Z punktu widzenia wąsko pojętej racji stanu, dla której najważniejsze jest, aby nie było uchodźców w Polsce, obecny rząd zrobił wszystko jak trzeba. Wydał 3 mln zł na utrzymanie obozów przez ONZ i zbojkotował relokację uchodźców. Przy okazji przysporzył trochę poparcia dla AfD w Niemczech (i dla FPO w Austrii), przyczynił się do osłabienia UE (która w wymiarze wewnętrznym jest polskiego rządu przeciwnikiem w sporze o TK), ale dla kogoś, kto dba przede wszystkim o własne podwórko, nie jest to poważny zarzut. I to jest to, z czym będziemy mieli do czynienia w najbliższych latach: nie ze skrajną prawicą, neonazizmem albo skrajnym nacjonalizmem, lecz z rządami, które dbają przede wszystkim o własne podwórko, i którym to jest obojętne, jakie skutki to ma dla innych krajów i dla UE. Jestem przekonany - a mówię to jako ktoś, kto nigdy na CDU nie głosował - że gdybyśmy w ostatnich latach mieli taką koalicję w Niemczech, jaka może powstać po następnych wyborach (obojętnie, czy będzie ona zdominowana przez lewicę, czy przez CDU) - to Grecja (i być może też Portugalia i Irlandia) byłaby poza strefą euro i pewnie już poza UE. Wielka Brytania już wystosowałaby list o Brexicie do Brukseli, w strefie Schengen mielibyśmy powrót do lat 90., do sytuacji, kiedy Niemcy ograniczali napływ uchodźców poprzez patrolowanie granicy i Polacy stali w kilometrowych kolejkach, by się dostać do Niemiec albo do innego kraju UE.

Gdyby AfD dostała się do Bundestagu (co jest prawdopodobne), to rząd Polski i tak nic nie może zrobić: krytykując AfD przysporzy jej popularności, tak jak kiedyś powszechne oburzenie wobec Eriki Steinbach pomogło jej w karierze w Niemczech. Ale dlaczego polski rząd miałby krytykować jedyną partię, która dotąd nie krytykowała PiS za to, co robi w Polsce?

Prof. Klaus Bachmann- Politolog z USWPS. Przez wiele lat był korespondentem niemieckich mediów, m.in. w Polsce.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki