Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Proces w sprawie próby otrucia Anny Walentynowicz - oskarżeni nie przyznają się do winy

Piotr Kutkowski
Piotr Kutkowski
Marek K. z pobytu służbowego w Radomiu zapamiętał jedynie to, że kupił żonie buty
Marek K. z pobytu służbowego w Radomiu zapamiętał jedynie to, że kupił żonie buty Piotr Kutkowski
Nie przyznają się do winy, podważają raport na którym można znaleźć podpisy z ich nazwiskami. W piątek przed Sądem Okręgowym w Radomiu rozpoczął się proces trzech funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa oskarżonych o podjecie próby otrucia Anny Walentynowicz, legendarnej działaczki opozycji.

Pion śledczy Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie oskarżył Tadeusza G., Marka K. i Wiesława Sz., trzech byłych oficerów SB o to, że w październiku 1981 roku uczestniczyli w opracowaniu tak zwanej kombinacji operacyjnej i podjęli działania, by za pośrednictwem tajnego współpracownika o pseudonimie "Karol" podać działaczce NSZZ Solidarność Annie Walentynowicz środek farmakologiczny o nazwie furosemidum. Anna Walentynowicz przebywała wówczas w Radomiu na spotkaniach z załogami zakładów pracy i miała nocować u swojej znajomej Anny Soból, która jak się później okazało była agentką. Działaczka "Solidarności" zmieniła ostatecznie zdanie i wyjechała z Radomia jeszcze w tym samym dniu.

Proces po wielu proceduralnych perypetiach ponownie rozpoczął się w piątek z udziałem Janusza Walentynowicza, syna Anny Walentynowcz w roli oskarżyciela posiłkowego. Oskarżeni stawili się w pełnym składzie i zgodnie nie przyznali się do winy. Już na wstępie Wiesław Sz. wystąpił z wnioskiem o utajnienie jego przesłuchania tłumacząc to tym, że ma zamiar przedstawić nowe, nieznane do tej pory materiały. Sąd ten wnioskiem uwzględnił odrzucając jednocześnie kolejny wniosek o utajnienie zeznań Anny Soból.
Jak pierwszy składał wyjaśnienia Tadeusz G., autor raportu sporządzonego po całej operacji SB, który jest jednym z podstawowych dowodów w tej sprawie. Jego zdaniem nie było planów podania Annie Walentynowicz żadnych środków, a jego wyjazd do Radomia miał na celu tylko zebranie informacji o tym, jak się zachowuje czy z kim się spotyka.

-Pierwszy raport został odrzucony przez moich zwierzchników, bo nic z niego nie wynikało. W drugiej, przyjętej później wersji trzeba było wykazać, że byliśmy zaangażowani i przydatni. Moja rola przy sporządzaniu raportu sprowadzała się do pisania na maszynie i podpisania się - przekonywał Tadeusz G.

Marek K. przekonywał, że podpis w raporcie z jego nazwiskiem został sfałszowany, a on po raz pierwszy miał okazję zobaczyć ten dokument dopiero w czasie przesłuchania go przez IPN. Oskarżony nie zaprzeczał, że został wysłany razem z Tadeuszem G. do Radomia w związku z pobytem tam Anny Walentynowicz, ale jak twierdził nie pamięta, co robił w Radomiu. Mówił, że z nikim się nie spotykał, nie obserwował Anny Walentynowicz i nie składał relacji ani w formie ustnej ani pisemnej. Co zapamiętał z tamtej wizyty?
- Kupiłem żonie w Radomiu buty - oświadczył Marek. K.

Część rozprawy, w której Wiesław Sz. składał wyjaśnienia została utajniona

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Proces w sprawie próby otrucia Anny Walentynowicz - oskarżeni nie przyznają się do winy - Echo Dnia Radomskie

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki