Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powrót do normy po filmie "Chce się żyć" zajął mi wiele czasu. Rozmowa z Dawidem Ogrodnikiem

Ryszarda Wojciechowska
Do roli w "Chce się żyć" Dawid Ogrodnik schudł  ponad 10 kilogramów. Pracował też nad sposobem "odegrania" deformacji kończyn
Do roli w "Chce się żyć" Dawid Ogrodnik schudł ponad 10 kilogramów. Pracował też nad sposobem "odegrania" deformacji kończyn Materiały prasowe
Jego rolą w filmie "Chce się żyć" zachwycił się sam Jiri Menzel. Podczas gdyńskiego festiwalu nie było wątpliwości, że to teraz najbardziej gorące nazwisko w polskim kinie. On sam do szumu wokół siebie podchodzi z dystansem i patrzy na to zamieszanie z dużą ostrożnością. Z Dawidem Ogrodnikiem - rozmawia Ryszarda Wojciechowska.

Trzeba się spalić, żeby potem móc zaświecić. To Pana słowa. Ładne, ale trochę niebezpieczne.
Powiedziałem tak kilka lat temu, jeszcze przed szkołą teatralną, kiedy gry aktorskiej uczyłem się prywatnie. Podczas tych zajęć nieraz dostawałem po plecach i byłem spuszczany do parteru. Wtedy wstydziłem się tego, co robię i jak to robię. Pewnego dnia nie wytrzymałem już tych śmiechów moich kolegów i koleżanek. I powiedziałem im: trudno, trzeba się spalić, żeby kiedyś móc zaświecić. No i zszedłem ze sceny.

Po rolach w "Jesteś Bogiem" czy "Chce się żyć", niełatwo uwierzyć, że do szkoły aktorskiej dostał się Pan dopiero za trzecim razem. To nie łamie człowieka?
Raczej go hartuje. Ja też sobie zadawałem pytanie - dlaczego się nie dostałem? Ale kiedy poszedłem do prywatnego Lart studiO w Krakowie - chyba reklamuję teraz - przekonałem się, że ci, którzy mnie nie przyjęli, mieli rację. Bo to, co o sobie myślałem, było tylko moim wyobrażeniem. I jak tego nie weryfikujesz, jak się nie możesz temu przyjrzeć z dystansu, to nie masz się od czego odbić. Nie masz lustra, w którym się przeglądasz. I oni mi to lustro pokazali.

Spojrzenie w takie lustro pewnie nie było przyjemne.
Było bezlitosne, ale potrzebne. Bo od momentu, kiedy się dopiero wyzerowałem, mogłem robić coś nowego. Mogłem zacząć hodować w sobie tę roślinkę od samego ziarna. Ziarna prawdy. Inaczej to nie ma sensu.

Na casting do filmu "Chce się żyć" przyjechał Pan ogolony na łyso, w dresie. A chodziło o rolę niepełnoprawnego chłopca z porażeniem mózgowym.
W pewnym sensie przyjechałem nieprzygotowany. Nie wiedziałem, jakie Maciej [Pieprzyca - reżyser filmu - dop. aut.] ma wobec mnie oczekiwania. Co ja mam mu tak naprawdę zagrać. Sądziłem, że błędem będzie kopiowanie czegokolwiek. Akurat w krakowskim Teatrze Starym grałem wówczas bohatera z głową wygoloną na łyso. Więc co? Miałem sobie włosy dokleić? Ale podczas spotkania z Maćkiem i tak się liczyło tylko to, co robię przed kamerą i czego obaj szukamy. Okazało się, że szukamy tego samego.

Nie od razu reżyser był do Pana przekonany.
Kręcił głową i mówił: Nie jest dobrze. Ale Maciek, może to jego zaleta, ma wiele wątpliwości, nie tylko dotyczących obsady. Podobny problem miał też z Kamilem Tkaczem [grającym bohatera w młodości - dop. aut.], którego wybrano dwa miesiące wcześniej. I też nie był zdecydowany. Zastanawiał się, czy jest między nami podobieństwo. Ale wszystko skończyło się dobrze. Trudno było wymagać od niego szybkiej decyzji, takiej na pstryknięcie palcami. On poświęcił na ten film trzy lata. Ja rok.

Ale dla tej roli odkleił się Pan od siebie na wiele miesięcy. Na czym to odklejenie polegało?
Przepoczwarzanie się, gubienie wagi, zmiana własnego wyglądu na początku mnie fascynowało. Ale potem zaczęło przerażać, że już nie widziałem siebie takim, jakim byłem przed przygotowaniami do roli. To odklejenie się od siebie na tym właśnie polegało, że zaakceptowałem siebie tego już przepoczwarzonego. Dla mojej głowy to nie był fajny stan. Powrót do normy po filmie zajął mi wiele czasu.

Poharatał się Pan psychicznie przy tej roli?

Nie poharatałem się. Ja ten rok pracy nad filmem pamiętam jak jeden dzień. Nie mogę sobie przypomnieć tych wszystkich miesięcy, bo żyłem czymś innym. Nie wiem, czy byłbym w stanie jeszcze raz tak mocno się w rolę zaangażować.

Podobno stracił Pan sporo przyjaciół podczas pracy nad filmem. Zwyczajnie nie wytrzymywano z Panem.
Jedni wytrzymywali, inni nie. Ja się na co dzień zachowywałem trochę tak, jak mój bohater. Przede wszystkim prawie nie mówiłem. Schodziłem z planu i milczałem. Nie myślałem wtedy o bliskich. Najważniejsze dla mnie było to, co siedziało w mojej głowie. A jeśli już mówiłem, to głównie o filmie, o bohaterze. Dla bliskich to było bolesne. Już po filmie uświadomiłem sobie, że tak być nie może.

Spotkał się Pan z Przemkiem, młodym człowiekiem, którego historia stała się kanwą dla tego filmu. Ale wcześniej miał Pan jakiś kontakt z osobami niepełnosprawnymi?
Miałem przyjaciela, który pracował w ośrodku dla osób niepełnosprawnych. Zabrał mnie tam kiedyś. I to było trudne doświadczenie. Ale nastąpił taki moment, bardzo osobisty, kiedy we mnie coś się przełamało. Wróciłem do swojego spokojnego życia, ale już z innym spojrzeniem na niepełnosprawność. Ja już jej nie widzę, ani na ekranie, jak oglądam film, ani jak spotykam tych ludzi.

Widać, że Pana aktorstwo fascynuje. Ale jakieś wątpliwości co do wyboru czasami pojawiają się?
Wątpliwości są zawsze. Role, które do tej pory zagrałem, nie dają mi ani jakiegoś poczucia bezpieczeństwa w zawodzie, ani większej pewności, że to, co robię, jest niezłe. Nie wiem czemu tak mam, ale mam. I widocznie muszę to zaakceptować. Nie lubię aktorstwa asekuracyjnego. I jeżeli będę czuł, że już nie jestem w stanie ten zawód uprawiać tak, jak chcę albo że mi nie wychodzi, po prostu zrezygnuję. Mam jednak wrażenie, że ktoś mi to gdzieś zaplanował i... będzie dobrze, mówiąc już cytatem z filmu "Chce się żyć".

Na szczęście po "Chce się żyć" przyszła zaraz inna rola w filmie "Ida" [Złote Lwy na ostatnim festiwalu - dop. aut.].
Zastanawiałem się, czy jeszcze jestem w stanie zagrać tak, żeby stracić poczucie realności, jak przy tej ostatniej roli. Kiedy przestaje się być sobą, a staje się bohaterem. Ale te moje wątpliwości rozwiał na szczęście Paweł Pawlikowski, który zaproponował mi rolę w "Idzie". To on zwrócił uwagę, że pewne cechy z poprzedniej roli przenoszę na nowego bohatera. Chociaż to zupełnie inna postać. Patrzysz zbyt intensywnie - powtarzał. Też to widziałem w kamerze i starałem się "zgubić" tę intensywność spojrzenia. W tym filmie gram młodego saksofonistę, który miesza trochę w życiu głównej bohaterki. I jestem szczęśliwy, że się z Pawłem na planie spotkałem.

Pana pokolenie ma jakichś aktorskich idoli? Czy wy już żyjecie swoim własnym światłem?
Chyba nam bliżej do życia bez idoli. Są ludzie, których szanuje się za pracę. Kiedy ich poznaję na planie, okazuje się, że są fantastycznymi osobami, choć nie zawsze. Ale to my musimy tworzyć nową rzeczywistość, nowe patrzenie na aktorstwo, na kino w naszym kraju. I jeżeli będziemy czuć strach przed tymi tuzami, to nigdy sami się nie przebijemy. To my musimy stawiać warunki, oczywiście z ogromnym szacunkiem i pokorą dla tych wielkich. Nie chcę, żeby to z mojej strony zabrzmiało arogancko. Ale myślę, że my też możemy tak samo grać mocno, intensywnie i wyraziście. Też potrafimy.

Jest Pan przygotowany na życie celebryty? Bo to się może lada moment rozhuśtać.
Nie wiem, co to znaczy życie celebryty. Wie pani, ja tak mam, że nie lubię zbyt długo przebywać w tłumie. Raczej mi nie grozi bywanie w takich miejscach, gdzie podobno warto się pokazać. Musiałbym się diametralnie zmienić. A gdyby mi tak zwana "sodówa" uderzyła do głowy, byłby to raczej przejaw ucieczki i strachu niż jakiejś celebry.

Czasami człowiek jest mało odporny na sukces.
Kiedy po tych spotkaniach na festiwalu wracałem do hotelu, myślałem sobie: To wszystko fajne, ale przecież to iluzja. Przyjemna, owszem. Na chwilę. Ale dla mnie przyjemniejsza jest praca. Uwielbiam pracować. Moment przygotowania do roli jest dużo ciekawszy niż sam finał. I w to warto pakować energię. W szukaniu tego, jak zagrać, w myśleniu o tym tak intensywnie, że może się przyśni, w poszukaniu inspiracji w innym filmie, dookoła w życiu...

Co Pan czuje, widząc siebie na ekranie w "Chce się żyć"?
Teraz oglądam kogoś, kim nie jestem i to mnie fascynuje. Ale już najwyższy czas, żeby się tej roli pozbyć, żeby o niej zapomnieć. Żeby się od niej odkleić. Na festiwalu jeszcze noszę ten ciężar na plecach. Choć już mam ochotę ten plecak odstawić i założyć nowy.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki