Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Półwysep Helski: Sezonowy biznes ma się świetnie. Ile można zarobić w lato?

Piotr Niemkiewicz, Roman Kościelniak
Władysławowo. Tomasz Fikus sprzedaje lody i tak zarabia na rok studiów
Władysławowo. Tomasz Fikus sprzedaje lody i tak zarabia na rok studiów Roman Kościelniak
Oni - tak samo jak turyści - z utęsknieniem czekają na upalne i tłoczne lato, ale wcale nie dlatego, by pobyczyć się na plaży czy skoczyć na świeżą rybkę do baru. Dla mieszkańców Półwyspu Helskiego i pozostałych miejscowości turystycznego powiatu, lato to okres intensywnej pracy.

Dziesięciogodzinny dzień pracy dla wielu mieszkańców nadmorskiego regionu to smutna norma. Ale mało kto się uskarża - pod warunkiem, że wysiłek zostanie odpowiednio wynagrodzony.

- Wstajemy o czwartej rano, kładziemy się po dwudziestej drugiej - wylicza Emil Konkel, właściciel małej, ale dobrze znanej turystom smażalni w Kuźnicy. - Ale trudno, tak trzeba i nie ma co stękać, że jest ciężko.

Konkelowie swój rodzinny biznes prowadzą od ponad dwudziestu lat. Teraz przede wszystkim smażą ryby, ale kiedyś też wynajmowali pokoje. Wtedy kuźniczanie śmiało mogli mówić, że mieli naprawdę intensywne sezony.
- Pewnie, że jest ciężko - przyznaje Sylwester Konkel, kucharz w smażalni "Emil". - Ale łatwiej się to znosi, gdy człowiek pomyśli, że tak naprawdę tyrać trzeba dwa miesiące z lekkim hakiem.

Ile można zarobić w sezonie w punkcie gastronomicznym z rybami, kebabem czy kaszubskim jadłem, których nie brakuje od Białogóry po Hel?

Kilkadziesiąt tysięcy - czyli jakieś 40-60 miesięcznie. W zależności od pogody i tłumów. Kwota budzi szacunek...

- Różnie to bywa, a dwa miesiące muszą wystarczyć na to, by przez resztę roku płacić rachunki, jeść i wyjechać gdzieś na urlop - mówi Emil Konkel. - Kokosów nie ma, ale jest praca!
Wioletta Kos w Karwi od kilku lat sprzedaje najróżniejsze pamiątki. Gdyby nie miała rodziny, spokojnie sezonowa praca wystarczyłaby na przeżycie reszty roku.
- A tak po wakacjach trzeba dalej pracować, choć już nie tak ciężko - przyznaje.

Samo się zarabia!

"Chciałbym mieć pensjonat - tu pieniądze robią się same i bez wysiłku" - to powszechny mit, krążący wśród turystów i osób, które nie zajmują się wynajmem kwater. Prawda?
- Nie - krótko kwituje Weronika Sawicka z "Pokoi Weronika", pensjonatu w Połczynie pod Puckiem. - Bo codziennie trzeba przecież zamiatać, zmieniać pościel, zmywać podłogi, utrzymywać porządek w kuchniach i łazienkach oraz obejściu, gdzie stoi np. grill lub basen. Trudno powiedzieć, że to praca lekka, łatwa i przyjemna...

Ale na pewno opłacalna. Bo dziennie - w zależności od wielkości obiektu i jego lokalizacji - można zarobić od kilkuset złotych do nawet 5 tys.zł.

Więcej zostanie nam w kieszeni, gdy do obsługi gości zatrudnimy rodzinę.
W innym wypadku musimy odliczyć jeszcze koszty pensji pracowników.
- Zysk może być pokaźny, ale trzeba z niego też odliczyć kasę np. na remonty czy malowania po wyjątkowo niechlujnych gościach - mówi Jarosław Budzisz z Władysławowa, właściciel rodzinnego pensjonatu.

Jest pomysł - jest lżej

Praca w wakacje wcale nie musi być wielkim wyrzeczeniem. Wystarczy, że się podejmiemy zajęcia, które sprawia nam satysfakcję. Wtedy zarobimy podwójnie. A jeszcze lepiej z trudami sezonowego znoju radzą sobie ci, którzy sami wymyślili biznesy.

Jak np. Michał Celarek z Portu Chałupy. W prywatnej - też rodzinnej - przystani nad Zatoką Pucką można wynająć łódki ale i rowery - idealne na malownicze wyprawy po okolicy.
- Port to w zasadzie mały kompleks, bo jest tu i wypożyczalnia, i restauracyjka, i niewielka przystań - wylicza Michał Celarek.

Owszem, wszystkie przynoszą profity: np. godzinna przejażdżka jednośladem kosztuje 6 zł, do tego posiłek za 30-40 zł i krótki rejs po wodzie - kolejne ok. 15 zł, ale...
- To naprawdę sezonowy biznes - podkreśla mieszkaniec Chałup. - Miejsce mamy dobre, na liczbę gości też nie narzekamy, ale to nie nasze główne źródło utrzymania.

Celarkowie przez okrągły rok prowadzą pracownię szkutniczą i żaglomistrzowską.
- Turysta musi mieć sporo atrakcji do wyboru - mówi Michał Celarek. - Stąd nasz pomysł z portem i wypożyczalnią. Nie zarabiamy na tym grubych pieniędzy, ale też nie dokładamy, więc interes rozwija się w swoim wolnym tempie.

U kogoś zawsze ciężej

Praca w sezonie do lekkich nie należy. Bywa, że jest długa, niewdzięczna i stresująca - a klienci potrafią doprowadzić do szału. Zwłaszcza młodych sprzedawców, którzy dopiero zdobywają zawodowe doświadczenie i niewzruszoną cierpliwość.
Kuba Majkowski we Władysławowie pracuje od kilku lat. Z rodzinnego Sosnowca przyjeżdża pod koniec czerwca, niemal bez grosza przy duszy.
- Mam na dwa dni spania, jedzenia i tyle - relacjonuje młody sprzedawca warzyw. - Ale siedzę tu, we Władku lub na półwyspie całe lato. Bo zarabiam na swoje utrzymanie.

Kuba w swojej karierze robił już tatuaże z henny, kręcił lody, zmywał naczynia, sprzedawał ciastka i piwo na plaży...
- Zawsze znajdzie się robota dla młodego, przyjezdnego. Bo jest tani - mówi z niezachwianą pewnością. - W ciągu dnia pracuję, raz krócej, raz dłużej, a wieczorami się bawię. To świetne połączenie, bo czasem uda się nawet przywieźć do domu kilkaset złotych.

Tomek Fikus we Władysławowie poczęstuje nas lodami. Praca miła - bo z dala od upału, ale nawet jakby była gorsza, to się nie podda.
- Muszę mieć na czesne, na studia w Sopocie oraz podręczniki - mówi. - A miesięcznie zarobię ok. dwóch tysięcy. Wystarczy.
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki