Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po nocach będą im się śnić twarze kobiet i dzieci – przerażone. Rodziny z Ukrainy ulokowane w domach nie tylko w Miastku

Maria Sowisło
W czwartek 3 marca 2022 r. nad ranem autokar z 36 kobietami, dziećmi i dziadkami z Ukrainy dotarł do Miastka. Relacja osób, które pojechały po nich na granicę, jest porażająca. Każdy mówi, że po nocach będą się śnic twarze. Przerażone. Zapłakane…

Spis treści

Absolutna cisza. Co jakiś czas szepty, bo ktoś rozmawia przez telefon. Nie słychać śmiechu dzieci, odgłosów zabawy, rozmów… To przejmujący obraz z autokaru, który udostępniła Krystyna Hingst prowadząca Publiczną Szkołę Podstawową w Kamnicy, by odebrać z granicy polsko-ukraińskiej jak najwięcej osób uciekających przed wojną. Uratowali 36 osób.

I był to wyczyn. Nie tylko dlatego, że pięć osób poświęciło swój czas na dojazd do Dorohuska i powrót. Dlatego, że o mały włos nie udałoby się tego w ogóle zorganizować.

- Mamy autokar, ale przez zablokowane konta firmy, nie mieliśmy na paliwo. Znalazł się z Kramarzyn Mateusz Kryczka, który zalał nam bak. I przyznam, że jeśli ktoś wleje nam paliwo do autobusu, bez chwili wahania mogę tam wracać. Nawet dziś. To tylko kwestia paliwa. Na ludzkiej krzywdzie nie wolno zarabiać
– mówi Artur Smaglijenko.

Policja na granicy ukraińskiej sprawdza każdego

To właśnie Smaglijenko razem z Dorotą Styczyńską, Aleksandrą Bodnar, Leszkiem Grzybowskim i Krzysztofem Hingstem pojechali na granicę. I wcale nie było łatwo. Nie chodzi już o to paliwo i o drogę, pokonanie 800 kilometrów w jedną stronę, a o ludzi. Część uciekających, większa część, chce zostać jak najbliżej granicy. Jak najbliżej swoich domów. Mężów. Braci. Ojców.

- Dla nich Miastko jest daleko. To koniec świata. Boją się. Są przekonani, że są tutaj na trzy dni i zaraz wrócą – mówi Dorota Styczyńska, której wtóruje Aleksandra Bodnar.

- Ciężko przekonać kogoś, żeby z obcymi ludźmi pojechał tak daleko od domu. Woleli bardziej, żeby im pomóc ale bliżej. Najlepiej na miejscu. Widziałam kobietę z dzieckiem i z matką, która wolała koczować na hali, bo za chwilę wróci do domu, a stamtąd ma bliżej. Tego się nie odzobaczy... – mówi pani Ola.

Wielką pracę wykonała ekipa z autokaru z Kamnicy, by uciekające przed wojną rodziny zaufały im. Tym bardziej, że przy granicy pojawiają się pogłoski, że ktoś zaginął, kogoś porwali, że ktoś żąda pieniędzy za podwiezienie…

- Jesteśmy wspaniali w pomaganiu, ale też okrutni. Słyszałem, że podjeżdżają samochodami, proponują podwiezienie, a po kilku kilometrach żądają zapłaty od 400 do 1000 dolarów. Tak mówili policjanci. Już działają. To jest żerowanie na biedzie. Brak słów – mówi Leszek Grzybowski.

Okazało się, że świetnym ruchem było zabrać do autokaru kobiety. Mężczyźni wśród Ukrainek nie cieszą się zaufaniem. Boją się ich tym bardziej, że na granicy są same, z dziećmi. Bo kto je obroni?

- Nikt nam nie wierzył, że ludzie mogą przyjąć do siebie do domu obcych ludzi, dać jedzenie, opłacić wszystko co trzeba… Dopytywały nas czy będzie praca, szkoła… Myślę, że nadal nie mogą uwierzyć, że to prawda – mówi pani Ola, a pan Artur dodaje: - Pytały nas wprost, czy krzywdy im nie zrobimy, czy będą mogły wrócić do siebie kiedy tylko będą chciały… W pierwszym punkcie, gdzie zostawialiśmy część osób, długo wychodzili z autobusu. Nie wierzyli nam cały czas – mówi Smaglijenko.

Ukraińskie kobiety to bohaterki…

Każdy z naszych rozmówców podkreśla, że zapamięta strach w oczach kobiet i dzieci. Przerażenie tym co zostawili w Ukrainie i tym co może ich czekać w Polsce.

- Była babcia z dziadkiem, dzieci i ich mama. W sumie dziewięć osób. Już byli w autokarze, choć długo trzeba ich było namawiać i tłumaczyć, że nic złego im się nie stanie, że mamy dla nich dach nad głową, jedzenie i wszystko, co będą potrzebować. Po jakimś czasie skontaktowali się telefonicznie z kimś, kto przyjmie ich w Lublinie. Wysiedli – wspomina pani Ola.

Większość osób, które dotarły do Miastka i okolic nie miały ze sobą wielu rzeczy. Tyle tylko co na kilka dni. Każdy wierzy i często to podkreśla, że za dzień, dwa wróci do swojego domu w Ukrainie. Zacznie żyć od nowa.

- One tam zostawiły wszystko. Swoich ojców, mężów, braci… Wzięły małą torebeczkę, a dziecko jednego misia – mówi pani Ola łamiącym się głosem.

W podobnym tonie wyjazd na granicę polsko-ukraińska wspomina Krzysztof Hingst. Trudno mu znaleźć słowa, które opisałyby te przeżycia.

- Po nocach śnić mi się będzie… Dla mnie matki z dziećmi są bohaterkami, prócz oczywiście ich mężczyzn walczących. One są zapłakane, wystraszone. Musiały jedno dziecko na ręce wziąć, drugiego przypilnować, trzecie pocieszyć, a przecież im samym płakać się chce. Wszystko jest na ich głowie z dnia na dzień. Nie wiedzą co ich czeka. Są bardzo odważne. Słów brakuje, żeby to opisać. Trzeba to przeżyć – mówi pan Krzysztof.

Rodziny z Ukrainy niczego nie chcą...

Głos drży także panu Arturowi. Stara się powstrzymać łzy, kiedy wspomina swoje pierwsze wrażenia po przyjeździe do Dorohuska.

- Na miejscu staje się oko w oko z dziećmi i kobietami. To nie jest to, co się widzi w telewizji. Nie widziałem tam żadnego mężczyzny. Serce się kraje. Jak tak można, żeby w XXI wieku ludzie tak cierpieli – pyta pan Artur.

Całej ekipie z autokaru ze szkoły w Kamnicy utkwiła jeszcze jedna rzecz – nikt niczego nie chciał.

- Często dopytywaliśmy. Nawet w autobusie, czy chcą coś do jedzenia, czy do picia. Nikt nie chciał. Dopiero kiedy podchodziliśmy i po prostu dawaliśmy, brali i dziękowali. Cała drogę nic nie mówili… Dzieci się nie odzywały… Czy ze strachu, czy z braku siły? Cisza była w autobusie. Prócz szeptów, płaczu, nie było praktycznie nic. Można było odnieść wrażenie, że wracamy pustym autobusem – mówi pani Ola.

Rodziny z Ukrainy od dzisiejszego ranka mają zapewnione dachy nad głowami, wyżywienie… I nadal niczego nie chcą.

- Dzieci biegały w gołych stopach. Okazało się, że nie mają skarpetek i kapci. Wsiadłam do samochodu, kupiłam kapcie i po dwie pary skarpet. To tak na szybko. Postanowiliśmy dać każdej rodzinie notesik, żeby wpisała czego potrzebuje. Jutro odbierzemy

– mówi Maria Zacharzewska, która z rodziną, sąsiadami i i znajomymi z Wołczy Małej i Miastka zaopiekowała się 16 osobami z Ukrainy.

Ukrainka cztery doby za kierownicą

Sytuacja na granicy polsko-ukraińskiej jest bardzo dynamiczna. Co chwilę ktoś kogoś szuka, czegoś dopytuje… Nie inaczej było z panią Ireną. Ukrainką, która trzy doby za kierownicą swojego auta uciekała przed bombami.

- Do pałacyku w Dorohusku, gdzie jest zorganizowany punkt recepcyjny wpadła kobieta. Pytała o łóżko, bo chciała się przespać. Uciekała ze swoim chorym sześcioletnim synem. Była spłakana. W oczach miała strach i desperację. Zaproponowaliśmy jej miejsce w autokarze, a ktoś z nas pojechałby jej samochodem. Nie chciała się zgodzić. Chciała jak najszybciej uciec przed wojną. I jak najdalej. Dałam jej adres swojego domu. Dotarła.

Dzisiaj załatwiłyśmy dla jej synka miejsce w szkole ukraińskiej w Białym Borze. Od poniedziałku będzie się uczyć. Przekonujemy też wspólnie jej mamę i siostrę z dziećmi, żeby przyjechały do nas. Niech tylko dostaną się na naszą granicę. Ktoś je odbierze. Jak nie będzie komu, sama wsiądę w samochód – mówi Dorota Styczyńska, która mieszka w Białym Borze ale pochodzi z Lublina.

- Jak pokazywała mi filmiki, jak wygląda teraz jej miasto, trudno mi w to uwierzyć. Dwa razy w roku jeździłam z córką na wycieczki do Ukrainy. Trudno uwierzyć, że to się dzieje tuż za naszą granicą, w XXI wieku… Nie mogę spać. Myśli kołaczą mi się w głowie… - dodaje pani Dorota.

Ukrainki przyjmowane jak rodzina

Każda z 36 osób, które uciekły z Ukrainy i zostały przywiezione do Miastka i okolic, ma swoją historię. Wiele z nich ukrywało się całymi dniami w piwnicach. Trafiły na dobrych ludzi, gdzie jest spokojnie. Ludzi, którzy otwierają nie tylko swoje domy.

- Ostatnią rodzinę odwoziliśmy pod Miastko. Pani, która przyjęła ją pod swój dach, czekała na nas w bramie. Przywitała ich z otwartymi ramionami, przytulała, jakby ich znała, jakby czekała na nich całe życie, jak na swoją rodzinę - wspomina pani Ola.

Każdy z naszych rozmówców podkreśla, że uratowani z granicy nie mają wielkich oczekiwań.

- Chcą pracować, dzieci wysłać do szkoły... Normalności chcą. Starają się żyć dalej, choć w zupełnie obcym miejscu – mówi pan Artur.

Jak pomóc uchodźcom z Ukrainy
od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki