Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po milicyjnej akcji przeciwko gejom "Hiacynt" pozostały "różowe teczki". Gdzie są?

Tomasz Słomczyński
Ryszard Kisiel nie dał się złamać. Postanowił walczyć. I tak w listopadzie 1986 roku wyszedł pierwszy numer "Filo", jedynej w Polsce gazetki dla homoseksualistów.
Ryszard Kisiel nie dał się złamać. Postanowił walczyć. I tak w listopadzie 1986 roku wyszedł pierwszy numer "Filo", jedynej w Polsce gazetki dla homoseksualistów. archiwum IPN
W latach osiemdziesiątych nawet naukowcy traktowali homoseksualizm jako zboczenie. Taka była obiegowa opinia. Służba Bezpieczeństwa mogła to wykorzystać do szantażowania

Do zabójstwa Włodzimierza O. doszło w nocy z 16 na 17 lutego 1980 roku. Uduszony mężczyzna nie był dla milicji anonimowy. W denacie rozpoznali "Farmaceutkę", homoseksualistę, którego codziennie można było spotkać na tzw. pikiecie na dworcu w Gdańsku. Naturalne więc, że śledczy rozpoczęli przesłuchiwania gdańskiego "środowiska" - bywalców gdańskiej "pikiety". Dziś, po 35 latach, protokoły tych zeznań stanowią cenne źródło wiedzy o najnowszej historii Polski. Historii, której próżno szukać w podręcznikach i leksykonach.

Zobacz koniecznie nasz serwis

"Bieńkówna", "Mieta", "Henrietta", "Bosmanka", "Ziuta", "Rita" - tak siebie nawzajem nazywali. Spotykali się - jedni rzadziej, inni nawet codziennie, na dworcu PKP w Gdańsku, w okolicy szaletu. Wtedy, w 1980 roku, zeznawał "Bieńkówna": "Jestem żonaty, mieszkam z żoną i matką. Od wielu już lat utrzymuję także stosunki homoseksualne z różnymi partnerami. Między innymi znałem także Włodzimierza O., "Farmaceutkę". Znałem go dość dobrze, bo od dziesięciu lat. (…) Wiem, że on bardzo często bywał na Dworcu PKP w Gdańsku, Gdyni i Sopocie. Szukał tam kontaktów z żulikami."
Inny fragment akt sądowych, Ryszard D. (nie zanotowano pseudonimu) mówi o ofierze zabójstwa - "Farmaceutce": "Był mało wybredny w dobieraniu sobie partnerów. Zwracał tylko uwagę na budowę ciała i miłą powierzchowność. Stąd zapraszał do swego domu lujów, ale też nie gardził ciotami. Luj albo żul to taki chłopak, który nie pracuje, a robi te rzeczy wyłącznie za pieniądze, i nie jest homoseksualistą."

O tym, co działo się wokół miejskiego szaletu, dość opisowo mówi szaletowy "Genia": "Farmaceutka był cięty na wojskowych. Nieraz mu zwracałem uwagę, żeby nie latał tak bez przerwy do szaletu, gdyż było tak, że w ciągu godziny przychodził nieraz kilkanaście razy. Widziałem, że bardzo często, kiedy do szaletu wchodził żołnierz, "Farmaceutka" stawał obok niego przy pisuarze i podglądał go".

I jeszcze jedno zdanie wymowne dla tamtych czasów, zeznaje "Bieńkówna": "Nie miał innych zboczeń poza homoseksualizmem."

Z tych akt wyłania się ponury obraz: homoseksualiści kręcą się po dworcu w poszukiwaniu darmowego albo płatnego seksu, w pobliżu szaletu, prowadzą drugie, "podziemne" życie na społecznych obrzeżach, przy czym sami o homoseksualizmie mówią jak o zboczeniu. Taki też panował stereotyp homoseksualisty pokutujący zresztą do dziś: jako nadpobudliwego seksualnie osobnika czyhającego na młodych chłopców w pobliżu miejskiej ubikacji.
Nie ma powodów, żeby sądzić, że obraz zachowany w sądowych aktach nie jest prawdziwy. Ale czy w pełni oddaje rzeczywistość? I jakie są źródła i przyczyny owego zepchnięcia na margines?

***
Krzysztof Tomasik jest badaczem kultury, autorem książki "Gejerel. Mniejszości seksualne w PRL-u": - No cóż, jeśli nie było innej możliwości poznawania i spotykania innych homoseksualnych mężczyzn, to pozostawały pikiety - dworce, parki, szalety publiczne. Ale to był tylko jakiś wycinek.

Potwierdza ten punkt widzenia Ryszard Kisiel, gdańszczanin, który jako jeden z pierwszych w Polsce - jeszcze w latach osiemdziesiątych, dokonywał próby integracji środowiska, które dziś określamy mianem LGBT: - Tak, ci, którzy stali na dworcach, to był niewielki wycinek naszego środowiska. Bo przecież spotykaliśmy się w różnego rodzaju lokalach - mówi pan Ryszard i dodaje ze śmiechem: - Na tych mówiło się z przekąsem: "intelektualistka kawiarniana".

Pan Ryszard wymienia: sopocki Sezam (dziś przy ul. 3 Maja), gdyński Bar Bosmański (ul. Świętojańska), Bar Kapitański (skwer Kościuszki), gdański Bursztyn (przy Hucisku, na Targu Węglowym, w dzisiejszym biurowcu PZU) czy Bar Wega (ul. Podmurze, dziś znajduje się tam kawiarnia Szafa).

Innym miejscem spotkań były miejskie łaźnie, na przykład ta na Dolnym Mieście (funkcjonowała do 1991 roku).
- Bardzo duża część środowiska w tamtym czasie nie stanowiła klienteli barów - zaznacza Ryszard Kisiel. Spotykano się w domach, organizowano przyjęcia, lub tak, po prostu, ludzie się odwiedzali. Myślę, że tak funkcjonowała zdecydowana większość z nas. A ci, którzy stali na pikietach, to był zaledwie ułamek homoseksualnej części mieszkańców Trójmiasta.

***
W aktach sądowych z lat osiemdziesiątych nietrudno znaleźć opinie lekarskie, z których wynika, że homoseksualizm jest "zboczeniem", które należy leczyć. Mówi seksuolog Daniel Cysarz: - Jeszcze w latach osiemdziesiątych na homoseksualizm mówiono "zboczenie". Jest to dawniej potocznie stosowane określenie, obecnie archaizm. Również w literaturze przedmiotu z tamtych czasów homoseksualizm był tak potocznie nazywany i klasyfikowany. Funkcjonował jako jednostka chorobowa, były pomysły na to, żeby zmieniać orientację, stosując na przykład elektrowstrząsy.

Krzysztof Tomasik:
- Wyparcie homoseksualizmu było bardziej powszechne niż dzisiaj - w ogóle tego nie można porównywać, to jest inny świat... Wypieranie, próby zaprzeczania, nawet próby zmiany orientacji seksualnej... Świadomość, że homoseksualizm nie jest kwestią wyboru, jest świadomością dzisiejszą, wówczas, w latach osiemdziesiątych pogląd ten nie był wcale rozpowszechniony. Każdy musiał sam w sobie to ułożyć, samemu sobie to jakoś wytłumaczyć.

Radomir Szumełda miał w 1984 roku 12 lat:
- Wyobraź sobie, że odkrywasz, że podniecają cię chłopcy. Jesteś przerażony, przepraszasz Boga za swoje grzechy, prosisz o wybaczenie. Żeby to się już skończyło, żeby ci odpuścił. Nie możesz nikomu wyjawić swojej gigantycznej tajemnicy. Wydaje ci się, że jesteś sam na świecie. I wtedy oglądasz program "997" Fajbusiewicza. Tam jakiś facet morduje młodego chłopaka. Myślisz sobie: Nie jestem sam, jest nas dwóch, ekstremalnych zboczeńców - tymi słowami Szumełda na łamach "Dziennika Bałtyckiego" opowiadał, co mógł czuć homoseksualny nastolatek - w tym przypadku on sam, w połowie lat osiemdziesiątych.

***
Milicja Obywatelska od wielu lat prowadziła działania rozpoznawcze w środowisku "pikietujących" homoseksualistów. Bo rzeczywiście, było to środowisko kryminogenne. Luje, czyli męskie prostytutki, korzystający stale z ich usług mężczyźni... To oczywiste, że okolice dworców, miejskich parków i szaletów składały się na kryminalną mapę Trójmiasta lat osiemdziesiątych. Jednak działania milicji, które wzięły swój początek w roku 1985 (i trwały, według niektórych - aż do roku 1988), wykraczały poza ramy kryminalnej prewencji. Tak przynajmniej twierdzą współcześni aktywiści LGBT, choć IPN stoi na odmiennym stanowisku.

Ale po kolei. Kierownictwo Służby Bezpieczeństwa z generałem Kiszczakiem na czele, doskonale zdawało sobie sprawę z kilku istotnych faktów. Po pierwsze - że liczba homoseksualistów daleko wykracza poza tych, którzy widnieją w policyjnych statystykach jako bywalcy pikiet. Po drugie, że homoseksualistami są osoby z różnych środowisk, różnych zawodów, również opozycjoniści. Po trzecie w końcu - że w sytuacji, w której ujawnienie czyjejś homoseksualności, będzie dla tej osoby totalną kompromitacją (rodzinną, zawodową, towarzyską) - próba szantażu takiej osoby może być niezwykle skuteczna.
Akcja "Hiacynt" rozpoczęła się 15 listopada 1985 r. na rozkaz gen. Czesława Kiszczaka. Do szkół, uczelni, zakładów pracy i do domów prywatnych zawitali funkcjonariusze MO. Pojawili się również w miejscach pikiet i w barach, do których przychodzili homoseksualiści. Rozpoczęły się masowe zatrzymania i aresztowania osób, co do których istniały podejrzenia, że utrzymują stosunki homoseksualne. Do pana Ryszarda zapukano o szóstej rano. Rodzicom, z którymi wówczas mieszkał, powiedział, że był świadkiem przestępstwa, stąd wezwanie na przesłuchanie.

"Przesłuchiwanym" zakładano "Karty homoseksualisty". Zmuszano do podpisywania druków o treści: "Niniejszym oświadczam, że ja [imię i nazwisko] jestem homoseksualistą od urodzenia. Miałem w życiu wielu partnerów, wszystkich pełnoletnich. Nie jestem zainteresowany osobami nieletnimi." Ale nie chodziło tylko o podpisanie kompromitującego oświadczenia. Milicjanci wypytywali o kontakty, techniki seksualne, o preferencje przy wyborze partnerów. Dlaczego? Trudno przyjąć, że milicjanci rzeczywiście byli tym zainteresowani. Osoby, które ówcześnie zmuszone były do tego rodzaju "zwierzeń", nie mają wątpliwości: chodziło o to, żeby je upokorzyć, zastraszyć - w efekcie złamać, gdyby okazało się, że są kandydatami na donosicieli.

W wyniku akcji zgromadzono ok. 10-12 tysięcy akt osobowych. Z czasem zyskały one miano "różowych teczek".
Ryszard Kisiel został wypuszczony zaraz po tym, kiedy oświadczył, że jest świadomym członkiem społeczeństwa i należy do partii. Rzeczywiście, był wtedy szeregowym członkiem PZPR. Inni nie mieli tyle szczęścia, nie brakowało przypadków, w których milicjanci informowali rodziny homoseksualistów, że "mają w domu zboka", albo ujawniali szczegóły życia intymnego w zakładach pracy. Nie brakuje też wspomnień świadczących o brutalności milicji podczas akcji "Hiacynt". Nasuwa się jednak pytanie: Jak resort ją tłumaczył? W 1986 roku w piśmie "W Służbie Narodu" (czasopismo milicyjne) ukazał się artykuł, w którym czytamy: "Policje, które niegdyś gnębiły, czasem z upodobaniem, teraz homoseksualistów... ochraniają. Prowadzone są rejestry, wykonuje się zdjęcia, które mają ułatwić ewentualne dochodzenie"

***
Akcja "Hiacynt" - przynajmniej w przypadku Ryszarda Kisiela, wcale nie zadziałała zastraszająco. Wręcz odwrotnie.
- Poczułem gniew. Stwierdziłem, że zacznę działać coraz jawniej. Pomyślałem - skoro ONI o mnie już wiedzą, to być może będą chcieli mnie szantażować. Jak się nie dać? Wytrącić im z ręki ich oręż. Trudno szantażować ujawnieniem kogoś, kto się już ujawnił.

Pan Ryszard z zawodu był poligrafem. Nieraz w ręku miał solidarnościową bibułę. Pomyślał, że warto zrobić coś podobnego - dla środowiska homoseksualistów. Najpierw była ulotka o HIV/AIDS. To były czasy, kiedy głośno się o tym mówiło, szczególnie w kontekście kontaktów homoseksualnych. Ulotka stanowiła coś w rodzaju poradnika, jak zabezpieczyć się przed zagrożeniem.
Teksty pisał najpierw na maszynie, potem na komputerze. Skład - czyli "wycinanki" robił w domu. Do pracy, gdzie miał dostęp do maszyn poligraficznych, przychodził wcześnie rano lub zostawał do godzin wieczornych. Zresztą, jak mówi, sama produkcja odbitek nie trwała długo. Ulotkę wysyłał do różnych miast w Polsce, do określonych osób "ze środowiska". Informacja zwrotna była entuzjastyczna: "Świetny pomysł!". Świadomość na temat HIV/AIDS w roku 1985 była zgoła odmienna niż dziś.
Postanowił uczynić krok dalej. I tak powstało pierwsze w Polsce czasopismo, które dziś nazwalibyśmy "gejowskim". I tu, od razu, konieczna uwaga: nie miało ono nic wspólnego z materiałami erotycznymi czy pornograficznymi.

W listopadzie 1986 roku ukazał się pierwszy numer "Filo" - jedynej w Polsce bibuły dla homoseksualistów. A w nim: "gejowskie" informacje z Czechosłowacji, Węgier, potem kilkustronicowa korespondencja własna z ZSRR (prawo, literatura, sztuka - oczywiście wątki gejowskie), następnie "Homoseksualizm a chrześcijaństwo", dalej: wkładka satyryczno-rozrywkowa, "Przeczytane - polecamy", "Kino - Video"... itd. Jak w każdym szanującym się zinie - tu również ambicją piszącego (na początku autorem całego numeru był Ryszard Kisiel), było poinformowanie czytelnika o wszystkim, co ważne i aktualne. Pierwszy numer został wyprodukowany w liczbie 30 egzemplarzy. Potem były kolejne - aż do 1990 roku. Ostatni ukazał się w nakładzie 1000 egzemplarzy. Przez ten cały czas pan Ryszard drukował swoje czasopismo po kryjomu w zakładzie poligraficznym, w którym pracował.

W 1990 roku zostało zarejestrowane Stowarzyszenie Grup Lambda - pierwsza organizacja skupiająca osoby należące do mniejszości seksualnych. Podziemna działalność pana Ryszarda nie miała już sensu. Zaczęły się ukazywać oficjalne czasopisma, które dziś nazwalibyśmy "prasą LGBT". Jednak na konto Ryszarda Kisiela należy zapisać dokonanie jednej z pierwszych prób organizacji środowiska gejowskiego w formule ponadlokalnej, skupienie ludzi piszących i czytelników wokół pisemka "Filo".

***
Wracając zaś do akcji "Hiacynt" - sprawa "różowych teczek" do dziś pozostaje niewyjaśniona. Jak twierdzi Krzysztof Tomasik, nikt w wolnej Polsce nie potwierdził ani nie zaprzeczył ich istnieniu. To, że były zakładane - to fakt, który nie podlega dyskusji. Czy przetrwały burzę, jaka przetoczyła się przez archiwa SB w 1989 i 1990 roku? Nie wiadomo. Zresztą cała operacja "Hiacynt" jest bardzo słabo zbadana przez historyków. Informacje, jakie dziś posiadamy, są szczątkowe.
Szymon Niemiec i Jacek Adler, dwaj działacze LGBT, we wrześniu 2007 roku złożyli do IPN wniosek o ściganie gen. Czesława Kiszczaka - za wydanie rozkazu przeprowadzenia akcji "Hiacynt" - argumentując, że była ona formą esbeckiej i milicyjnej represji wobec środowiska homoseksualistów.

IPN wniosek odrzucił, stwierdzając, że akcja "Hiacynt" była legalna, że nie doszło do naruszenia ich praw. Milicja - zdaniem IPN-u - wykonywała w ten sposób swoje ustawowe obowiązki w zakresie pilnowania porządku i ścigania przestępczości. Akcja "Hiacynt" była więc, zdaniem historyków z IPN-u, działaniem czysto prewencyjnym.

Pan Ryszard przytacza pewne zdarzenie, które miało miejsce "całkiem niedawno".
- Zostałem zatrzymany przez kontrolę drogową. Policjanci wzięli moje dokumenty i podali do radiotelefonu moje dane. Usłyszałem dokładnie odpowiedź, której udzielił policjant po drugiej stronie linii: "Notowany, nieposzukiwany". Notowany byłem tylko raz, w listopadzie 1985 roku, jedyny ślad po tym pozostał w mojej "różowej teczce". Zastanawiam się, skąd policja po 30 latach ma takie informacje.

OD CZWARTKU W KIOSKACH!
HISTORIE LUDZI, REPORTAŻE, CIEKAWOSTKI

Czytaj nasz magazyn o historii Pomorza, Polski i świata:
MARCOWY NUMER, KUP E-WYDANIE MIESIĘCZNIKA, CZYTAJ BLOG "NASZA HISTORIA"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki