Koronawirus sieje w polskiej ekstraklasie popłoch. Skoszarowani w domach piłkarze trenują indywidualnie, według zaleceń trenerów. Kibice nie mogą oglądać piłki na żywo w telewizji, która wydaje setki milionów złotych, aby im tę rozrywkę dostarczać. Według informacji „Przeglądu Sportowego” do klubów nie trafiła ostatnia transza z Canal+ i TVP, a to podobno prawie 100 mln złotych. Pandemia groźnej choroby ucięła rozgrywki w najciekawszym momencie, tuż przed decydującymi rozstrzygnięciami. Na razie do 27 kwietnia, chociaż możliwe jest też zakończenie sezonu, na co zdecydowali się już m.in. w siatkówce, koszykówce, hokeju czy piłce ręcznej.
I bez tych kłopotów w Lechii Gdańsk, czy Arce Gdynia nie było ostatnio różowo. Biało-zieloni permanentnie zalegają z czasowym wypłacaniem pensji piłkarzom. Z tego powodu, izba ds. rozwiązywania sporów sportowych przy PZPN-ie, z winy Lechii, rozwiązała kontrakty Rafała Wolskiego, a ostatnio także Sławomira Peszki. W klubowej kasie Arki jest natomiast zupełnie pusto. Kibice są w konflikcie z większościowym udziałowcem sportowej spółki, Dominikiem Midakiem, który – na razie – bezskutecznie próbuje sprzedać akcje. Zainteresowanych jednak jak na lekarstwo.
Rada nadzorcza Ekstraklasy S.A. wpadła więc na rozwiązanie, aby uchwałą obciąć wynagrodzenia piłkarzy nawet o połowę. Dlaczego piłkarzy? Polskie kluby nie potrafią bowiem tak zbilansować swoich budżetów, aby kontrakty zawodników nie stanowiły zdecydowanej większości planowanych wydatków. W przypadku naszej ekstraklasy to nawet 74 procent! Takie wyniki w styczniu 2020 roku przedstawiła w raporcie UEFA, a ujęła w nim dane za rok finansowy 2018.
Piłkarze w ekstraklasie mają więc w tym trudnym czasie zarabiać nawet o połowę mniej, ale nie mniej niż 10 tys. złotych brutto. W przypadku I ligi ta ustalona wartość to 4 tys. złotych brutto.
- Sytuacja jest nadzwyczajna i ludzie myślą niestandardowo. Dziwi mnie fakt, że na takim spotkaniu nie ma przedstawiciela Polskiego Związku Piłkarzy. Jestem teraz trenerem, a piłkarzem byłem niedawno. Dziwi mnie bardzo, że na spotkaniu, w których mówi się o najważniejszej części tego biznesu, czyli piłkarzach, nie ma tych piłkarzy. Bo to nie trenerzy, dziennikarze, prezesi, a właśnie piłkarze są najważniejsi w tym widowisku. Ludzie przychodzą na stadiony dla piłkarzy. Wiem, że związek broniący interesów piłkarzy zaczyna się rozwijać i działa w nim Ebi Smolarek. O piłkarzach trzeba rozmawiać bezpośrednio z nimi, w ich obecności – nie ukrywa wzburzenia Łukasz Surma, rekordzista polskiej ekstraklasy, w której zagrał łącznie 559 meczów.
Polski Związek Piłkarzy nie czekał i w komunikacie odniósł się do informacji, które obiegły media w piątek, 27 marca.
Na stronie PZP czytamy: „O ile zaproponowane przez PZPN założenia programu pomocowego związane z przeznaczeniem znacznej puli zaoszczędzonych środków na ratowanie finansów klubów piłkarskich ocenić należy pozytywnie, o tyle kolejne pomysły (komunikaty zamieszczone na stronach www: ekstraklasa.org oraz 1liga.org) zmierzające do istotnego ograniczenia praw zawodników, zasługują na uzasadnioną krytykę. Nie może być tak, że ogranicza się prawa piłkarzy jednostronnie, bez wysłuchania propozycji środowiska zawodników. Powstałe w ten sposób rozwiązania przedstawione przez PZPN, Ekstraklasę i Pierwszą Ligę Piłkarską są niestety skazane na porażkę. Niewiele jednak trzeba, żeby tę sytuację naprawić. Polski Związek Piłkarzy kolejny raz domaga się wspólnego dialogu z udziałem przedstawicieli zawodników, klubów oraz PZPN”.
- Nie może być tak, że ogranicza się prawa piłkarzy jednostronnie, bez wysłuchania propozycji środowiska zawodników - argumentuje Polski Związek Piłkarzy.
Głos w sprawie szybko zajął Zbigniew Boniek, szef Polskiego Związku Piłki Nożnej.
- Decyzja rady nadzorczej Ekstraklasy SA została przyjęta przy jednym głosie przeciwnym – przedstawiciela PZPN-u. Kluby nie mogą myśleć, że z piłkarzami będą rozmawiały z pozycji siły. Uchwała nie ma żadnego umocowania prawnego. Szacunek pracownika w każdej firmie zdobywa się uczciwym, solidnym, sumiennym zarządzaniem, regularnymi wypłatami. Wtedy można wymagać – wyjaśnia Boniek, który udzielił tej wypowiedzi „Przeglądowi Sportowemu”.
Sumiennie do tematu podchodzą w Śląsku Wrocław i Wiśle Kraków, gdzie jeszcze przed decyzją Ekstraklasy S.A. piłkarze dogadali się z prezesami w sprawie obniżenia pensji. W poniedziałek, 30 marca Lechia Gdańsk poinformowała, że trzyosobowy zarząd klubu obniżył sobie wypłaty do połowy (na razie do czerwca), a niedługo ma zasiąść do rozmów z zawodnikami.
CZYTAJ TAKŻE: Top 50 najbardziej znanych sportowców, którzy wywodzą się z Pomorza, a usłyszał o nich świat
- Moim zdaniem zarobki części piłkarzy w ekstraklasie nie są adekwatne do tego, co dają na boisku – szczerze mówi Andrzej Bledzewski, były bramkarz Arki Gdynia, czy Bałtyku Gdynia. - Wiemy, że w europejskim ujęciu sportowo wygląda to słabo. Wiele można by o tym rozmawiać. Ekstraklasa w Polsce jest najwyżej piłkarsko i tam są najlepsi, to trzeba przyznać. W tym momencie rozmowy o pieniądzach powinny być indywidualną kwestią. Mam nadzieję, że ten czas można wykorzystać, aby doszło do pewnej przemiany, także wśród zarządzających klubami i będących tuż obok piłki. Moja opinia jest taka, aby w klubach więcej było pracy od dołu i zracjonalizowanych budżetów płacowych. Niech ta sytuacja wpłynie na taką dyskusję. A jak już wrócimy do normalności, żeby to zaczęło funkcjonować.
Dyskusja o zarobkach piłkarzy, który nie są konkurencyjni na europejskim poziomie, rozpala kibiców nad Wisłą od lat. Kolejna okazja do podjęcia tematu nasuwa się ponownie. Sprawa nie jest jednak jednoznaczna.
- Mogę powiedzieć, jak to wyglądało w moich czasach. Chyba tylko w Gdańsku w 20-letniej karierze miałem taki okres 4 czy 5 lat, kiedy miałem regularne wypłaty. W żadnym innym klubie. Nawet w Legii Warszawa, w której byłem w przejściowym momencie, bo wycofał się jeden sponsor, a następny był później, były problemy finansowe. Zdarzało się tak, że trzy-cztery nie miałem wypłat. Na końcu kariery grałem w klubie, który w ogóle finansowo nie stał dobrze (Ruch Chorzów – przyp.). Działacze nie wywiązywali się z umów i robili wszystko, aby płatności przełożyć i dogadać się, a to było w czasach, w których życie piłkarskie toczyło się normalnie. Jak miałbym się zachować jako piłkarz, do którego teraz przychodzi prezes i znowu mówi, że nie będzie mi wypłacał pieniędzy? Pomyślałbym, że próbuje wykorzystać tę sytuację. Sytuacja jest wielowątkowa – mówi Łukasz Surma, który teraz jest trenerem II-ligowej Garbarni Kraków.
- Nie jestem już czynnym piłkarzem. Miałem swój czas i wiem, jak to wyglądało. Nie chciałbym jednak, żeby teraz opinia publiczna rzucała się na piłkarzy. Te kontrakty ktoś im składał, przedstawiał wizję funkcjonowania klubu. Sytuacja każdego z osobna jest inna, bo nie jest tak, że wszyscy piłkarze żyją na wysokim poziomie. Inaczej wygląda chociażby sytuacja kogoś, kto przyjechał z innego miasta i musi wynajmować sobie mieszkanie. Wszystkich nie da się wrzucić do jednego worka – dodaje Andrzej Bledzewski, obecnie trener bramkarzy w II-ligowym GKS-ie Katowice.
Pochodzący z Gdyni bramkarz, który tylko w ekstraklasie zaliczył 213 meczów, stanowczo przeciwstawia się stereotypowemu myśleniu o piłkarzach, którzy nie umieją zarządzać swoimi oszczędnościami.
- Ja grałem w innych czasach. To był inny świat. Potrafiliśmy grać pół roku za jakieś zaliczki. Kluby się czasem spóźniają, ale myślę, że piłkarze są teraz lepiej zabezpieczeni. Jeśli chodzi o finanse, to grałem w dużo gorszych czasach. To też temat rzeka, bo graliśmy za dużo mniejsze kwoty, a jeszcze dostawaliśmy je nieregularnie. Nikomu nie zaglądam do portfela, ale wielu piłkarzy z mojego pokolenia potwierdzi, że kiedyś trzeba było przez kilka sezonów potwierdzić swoją formę, umacniać się w hierarchii, aby zarabiać jakieś rozsądne pieniądze. Teraz to poszło troszkę w złą stronę. Chciałbym więc, żeby ta sytuacja zmieniła kluby i ukierunkowała je na rozsądniejsze wydawanie pieniędzy. Żeby drużyny młodzieżowe były lepiej dofinansowane, żeby rozwijana była baza treningowa – stara się szukać pozytywów tej sytuacji Andrzej Bledzewski.
Fakty są takie, że budżety klubów piłkarskich w Polsce są skonstruowane źle. Według styczniowego raportu UEFA, obejmującego rok finansowy 2018, w ekstraklasie średnio 74 procent stanowią pensje piłkarzy. Dla porównania, w angielskiej Premier League to 59 procent, w hiszpańskiej Primera División 64 procent, w niemieckiej Bundeslidze 53 procent, a we włoskiej Serie A 65 procent. A są to topowe ligi, w której piłkarze zarabiają nawet dziesiątki mln euro za sezon.
- Gdyby kilka lat temu, kiedy prawa do transmisji telewizyjnych zaczęto sprzedawać za poważne pieniądze, Ekstraklasa pomyślała o funduszu na czarną godzinę, o tym, jak w sposób poważny zarządzać ligą, to dziś nie byłoby tej kwestii. Gdyby przez pięć–sześć lat odkładali co roku po dziesięć procent, mieliby na koncie ponad 100 milionów złotych i mogliby pomóc w inny sposób. Nigdy tego nie zrobili i obojętnie ile zarabiali, niemal wszystko dzielili na kluby, które te pieniądze w całości wydawały – zauważa Zbigniew Boniek.
“Bodyguard” lekiem na hejt?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?