Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opowieści nie tylko o śmierci. Yaba [OPOWIADANIE]

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
pixabay
Sala, do której ją przywieźli ma dwa wysokie okna: oba zasłonięte do połowy drewnianymi żaluzjami. Jej łóżko ustawione jest przodem do drzwi, więc nawet gdyby mogła otworzyć oczy, nie zobaczyłaby niczego poza światłem, które odbija się od sterylnie białych ścian…

Ale Jhelisa niczego nie widzi; słyszy jedynie bicie swojego serca: słabe, ledwie wyczuwalne. Później docierają do niej także inne dźwięki. Dziewczyna próbuje identyfikować te głosy – z szumu, który wypełnia jej głowę wyławia grzechot kroków, jednostajne tykanie elektrokardioskopu, odległe zgrzytanie tramwajowych kół. Przez moment wydaje jej, że słyszy także szum lotniczych silników. Ale właśnie wtedy wszystko się urywa. Jhelisa przypomina sobie uderzenie w plecy i błysk pierwszej eksplozji. I te płonące ciała niby przypięte pasami do siedzeń pochodnie; i wrzeszczące, zakrwawione dzieci – ich zwęglone ale jeszcze żywe kadłubki… I przypomina sobie także, że w chwilę później samolot eksplodował jeszcze raz, i że przedziały dla pasażerów w ułamek sekundy zamieniły się we wnętrze krematoryjnego pieca.

Jhelisa chce się podnieść i biec – byle gdzie, byle dalej. Ale jej ciało pozostaje odrętwiałe i bezwładne. Próbuje odwrócić się na bok, żeby zasłonić twarz, lecz tak samo jak przedtem – nie może poruszyć żadnym mięśniem. Czuje jedynie potworne kłucie – ból promieniujący od lędźwi, wzdłuż kręgosłupa, eksplodujący gdzieś w mózgu.

*

Jean-Baptiste siedział w hotelowej kawiarni. Niebo nad Dżakartą przypominało mu dzieciństwo: było tak samo jasne, tak samo wyprażone słońcem, jak to które zapamiętał z Algierii. Nawet ci Azjaci ze swoim fatalizmem w jakiś sposób podobni byli do arabskich chłopów. Patrzył więc na te rozklekotane, pędzące we wszystkich kierunkach auta, na straganiarzy przywołujących tłustych, amerykańskich turystów i na ciemnoskóre, obdarte dzieci. Patrzył na to wszystko z tarasu wznoszącego się kilka metrów nad ulicą i może dlatego wydawało mu się, że ogląda kronikę filmową sprzed półwiecza.

Kiedy zobaczył Horsta i Jhelisę, chciał wstać, ale na powitanie zdołał jedynie unieść rękę.

Horst zamówił dla wszystkich po zimnej wodzie z cytryną i zanim kelnerka postawiła na stole tacę z trzema wysokimi szklankami, podsunął Jhelisie i Jeanowi-Baptiście preparat na kaca. Musująca tabletka jednak nie pomagała. Wręcz przeciwnie, Jhelisa poczuła wkrótce mdłości i musiała wyjść do toalety… Wróciła po kwadransie i zaproponowała, żeby zadzwonić do Frankfurtu, że nie polecą.
Jean-Baptiste nie zareagował.

– Przecież są piloci z nocnego rejsu… – powiedziała wpatrując się w pobrużdżoną twarz Araba.

– To jest jakieś wyjście – powiedział Horst. – Jeśli im powiemy, że wszyscy się zatruliśmy, to na pewno nam nie odmówią.
– Przecież ci faceci we Frankfurcie i tak dowiedzą się o wszystkim. A wtedy tę robotę wszyscy mamy z głowy. Wy jesteście młodzi, ale mnie zostało trzy lata do emerytury… Jeśli mnie teraz wypieprzą, to zostanie mi zamiatanie ulic… Jhelisa, zamów taksówkę na lotnisko.

*

– Panie Simon, postawmy sobie sprawę jasno. Pańska córka jest w stanie śpiączki i najprawdopodobniej nigdy nie odzyska świadomości. To jest i tak cud, że przeżyła taką katastrofę… Zresztą ona jedyna. Przed chwilą dostałem wiadomość, że zmarł pierwszy pilot…

Doktor Sonntag poprawia plastry przy drenach, patrzy na czarno-czerwone, zwęglone rany, które pokrywają niemal całe ciało dziewczyny; na zakończenie sprawdza kurki, filtry i pojemniki z przetaczanymi płynami.
– Czy ona nas słyszy? – pyta śniady, skurczony niemal do rozmiarów dziecka mężczyzna.
– Nie sądzę… – odpowiada doktor Sonntag.

*

Jhelisa leżała na kozetce w pomieszczeniu dla stewardes. Zamknęła oczy i pomyślała, że chłód klimatyzowanego wnętrza wpłynął łagodząco na kłucie w okolicy serca… Jednak zanim Jean-Baptiste zakończył kołowanie, ponownie poczuła mdłości. Idąc do ubikacji, poprosiła jedną z koleżanek, aby zastąpiła ją podczas instruktażu użycia masek tlenowych.

Wymiotowała kilka razy, a kiedy ataki torsji mijały, zapadała w dziwny półsen. Zdawało jej się, że umiera. Z letargu wyrwał ją dopiero ryk głównych silników. Samolot zadrżał, a w chwilę później oderwał się od płyty lotniska. Dziewczyna spojrzała w ciemne lustro. Widząc w nim wycieńczoną twarz dwudziestodwuletniej staruszki, pomyślała że to jednak prawda, co o Yabie mówił im dealer.

*

– To jest Yaba – powiedział Jardim i pokazał im trzy pomarańczowe tabletki. – Wyobraźcie sobie, że ten proch jest 20 razy silniejszy niż Ecstasy. Można po nim przez 30 godzin tańczyć nie czując zmęczenia. Dla niektórych jest jednak zabójcza…
Jhelisa patrzyła w wąskie, kocie oczy dealera, a potem przeniosła wzrok na jasną twarz Horsta. Drugi pilot uśmiechnął się do niej pytająco. Wiedziała, że teraz wszystko zależy od niej. Muzyka na parkiecie była coraz ostrzejsza, coraz bardziej zmysłowa. Nagie Azjatki, tańczące na stołach, wiły się wokół niklowanych rur jak żmije. Jhelisa poczuła, że ma ochotę kochać się z Horstem.

– Jak myślisz, – zapytała go – zdążymy przed startem dojść do siebie?
– Pewnie. Mamy przeszło 24 godziny. Zresztą ja nie wierzę w cudowne właściwości tego gówna.
– Okay, bierzemy – powiedziała do Jardima. – Daj nam trzy Yaby.

*

Yaba, była rzeczywiście niemożliwie mocna. Jhelisa poczuła kopa prawie natychmiast. Natychmiast też zapomniała o całym świecie – i o konającej na raka matce, i o ojcu, który czekał tej nocy na jej telefon. Liczył się tylko trans.

Muzyka pulsowała w jakimś niesamowitym, plazmatycznym rytmie. Wydłużone jak na obrazach Muncha postacie, wirowały we wszystkich kierunkach, rozpływały się i spajały niby zjawy z innego świata… Jhelisa czuła, że trawi ją ogień, że jej krew miesza się z powietrzem, potem i papierosowym dymem, że coś rozsadza jej czaszkę i płuca. W ostatnim przebłysku świadomości pomyślała, że Yaba ich wszystkich zabije. Chciała nawet powiedzieć o tym Jeanowi-Baptiście, ale stary Arab gdzieś zniknął a Jhelisa nie miała siły, żeby go szukać. Zresztą Horst był tak blisko…

A potem nagle znalazła się w jakimś ciemnym pokoju; za oknem błyskał różowy neon, nad łóżkiem łomotał wentylator. Jakiś bezkształtny upiór wpijał się w nią z całych sił, ściskał piersi jak worki z piaskiem, gryzł i okładał pięściami. Dziewczyna próbowała go zepchnąć z siebie, ale on gwałcił ją na wszystkie możliwe sposoby. Nienawidziła go i chciała zabić; jednocześnie czuła bezustanny orgazm… Dopiero rankiem przyszły mdłości.
Kiedy wychodzili z pokoju, podłoga, łóżka, łazienka – wszystko umazane było fekaliami, krwią, spermą i wymiocinami.

*

– To niemożliwe… – szepcze – Ty nie możesz umrzeć. Przecież to dla ciebie tu przyjechaliśmy. Tylko ty chciałaś jechać do Niemiec. Jhelisa! Słyszysz? Co ja teraz zrobię? Matka umiera, ty umierasz… Dokąd mam iść? Jhelisa…

Mężczyzna ociera pięścią wyblakłe od słońca oczy. Jego zniszczona dłoń jest nieproporcjonalnie wielka, gdyby ją rozprostował zakryłaby całą twarz.

– Tam już nic nie ma. Wiesz przecież, że gdybym wrócił, oni by mnie zabili. To już od dawna nie był nasz dom. A tutaj? Jhelisa, dlaczego mi to zrobiłaś?

*

Doktor Sonntag odkłada słuchawkę.

– Dzwonili z policji. Mają najnowsze analizy. Jest tak, jak myślałem… – mówi do pielęgniarki, a potem wychodzi na korytarz.
Patrząc przez szybę na starego mężczyznę myśli, że dla tego kazachskiego wieśniaka narkotyczny lot córki jeszcze się nie skończył. Że najgorsze przyjdzie dopiero, gdy dziewczyna umrze i okaże się, że towarzystwo ubezpieczeniowe odmówi wypłaty jakichkolwiek odszkodowań.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki