Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Mur" Rogera Watersa runął w Łodzi

Marcin Mindykowski
Poniedziałkowa i wtorkowa prezentacja spektaklu "The Wall" w łódzkiej Atlas Arenie nie pozostawiły złudzeń, jak udana i pojemna treściowo jest historia napisana 30 lat temu przez Rogera Watersa.

Pomysł na "The Wall" zrodził się w 1977 roku. Grając z będącą wtedy u szczytu grupą Pink Floyd duże, stadionowe koncerty, Waters miał narastające poczucie alienacji i zaniku porozumienia między artystą a publicznością. Inspirowana tym przekonaniem historia, początkowo planowana właśnie jako opowieść o murze dzielącym twórcę i jego odbiorców, ewoluowała w linearną narrację o życiu wrażliwego artysty Pinka, za pomocą której Waters przemycił wiele autobiograficznych wątków.

Bohatera - podobnie jak autora - ukształtowała śmierć ojca na froncie, nadopiekuńczość matki, tępiący indywidualizm system edukacji, nieudane małżeństwo. Te zdarzenia są "kolejnymi cegłami w murze", którym Pink stopniowo odgradza się od otoczenia. Ukojenia nie przynosi mu nawet życie rockowego gwiazdora. Bohater przeżywa ataki furii, stany apatii i pogłębiającej się depresji, a nawet fascynację faszyzmem. W końcu odbywa się niemal kafkowski proces, w którym głównym stawianym mu zarzutem jest okazywanie uczuć. Zapada surowy wyrok: mur zostaje zburzony i Pink wraca do życia, by dalej mierzyć się z wrogą rzeczywistością.

W warstwie muzycznej dwupłytowy album też okazał się dziełem imponującym, łącząc w sobie elementy rocka, depresyjnej nostalgii, a nawet operetki i musicalu. Mimo sukcesu płyty jej imponującą prezentację koncertową mieli jednak okazję podziwiać głównie Anglicy i Amerykanie (trasa szybko okazała się nierentowna). Dzieło szeroko spopularyzowała dopiero kultowa filmowa adaptacja Alana Parkera.

Po 30 latach Waters postanowił więc wrócić do "The Wall" i pokazać go jeszcze raz, tym razem już całemu światu i przy użyciu najnowszych technologii, za punkt honoru stawiając sobie uaktualnienie historii. To ostatnie nie było trudne: dzięki swojej uniwersalności "The Wall" już wcześniej wpisywany był w odmienny kontekst, choćby podczas koncertu zagranego w rocznicę zburzenia muru berlińskiego (wtedy istota dzieła symbolizowała podział na Wschód i Zachód). Udało się i tym razem, bo właśnie nadanie rock-operze nowych znaczeń okazało się największym sukcesem łódzkiego widowiska. Komunikatów wysyłanych ze sceny było jednak tyle, że widza co jakiś czas nachodziła obawa, czy nadąża za rozbudowaną narracją.

Wszystko odbyło się w niezwykle efektownej oprawie: jeszcze większy niż pierwotnie mur stał się ekranem dla wstrząsających projekcji, animacji i liternictwa autorstwa - odpowiedzialnego już za oryginał - rysownika Geralda Scarfe'a. Nad sceną unosiły się wielkie dmuchane kukły: demonicznego nauczyciela, matki i żony-modliszki. Muzycy stopniowo znikali za budowanym z kartonowych cegieł murem, który w kulminacyjnym momencie runął z hukiem.

Pierwszy "The Wall" był wymierzony przede wszystkim w okrucieństwo wojny, z wyraźnym kontekstem w postaci II wojny światowej - tu rozszerzonym na wszystkie konflikty militarne. Ten przekaz wzmocniły autentyczne zdjęcia żołnierzy i cywilów, którzy zginęli na różnych frontach, oraz apel, by pieniądze inwestowane w biznes militarny przeznaczyć na walkę z głodem i ubóstwem.

Waters nie pozostawił też złudzeń, że wojny mają dziś podłoże religijne i ekonomiczne. Fruwające bombowce zrzucały ze swoich pokładów symbole światowych religii: krzyż, gwiazdę Dawida i półksiężyc, ale też znak dolara i loga wielkich koncernów.

Kapitalizm i konsumpcjonizm stały się zresztą drugim głównym obiektem ataku autora. Najmocniejsze w swojej wymowie były chyba obrazy przedstawiające totalitarnych ideologów - Stalina czy Mao Tse-Tunga - z... białymi słuchawkami od iPoda na uszach.

Dziwić może jedynie sposób, w jaki Waters sprzedaje "The Wall" publiczności. Zachęty do zabawy i oklasków, następujące tuż po kadrach z zastrzelonymi żołnierzami, muszą budzić wrażenie dysonansu. To tak jakby Waters nie wierzył, że publiczność może przyjść na koncert nie dla czystej rozrywki, ale po to, by przetrawić ciężki treściowo i gatunkowo paraspektakl. A ta łódzka udowodniła przecież, że jest to możliwe.

Koncertowy rok

Trójmiasto także czekają jeszcze w tym roku duże wydarzenia koncertowe.

Chris Botti
29 kwietnia, hala Ergo Arena, Sopot, ul. Łokietka 61, bilety: 100, 150 i 200 zł

Swans
17 maja, Stocznia Gdańsk, Pochylnia K2, Gdańsk

Sting z orkiestrą symfoniczną
18 czerwca, hala Ergo Arena, Sopot, ul. Łokietka 61, bilety: 237-814 zł

Heineken Open'er (wystąpią m.in. Coldplay, The Strokes, The National)
30 czerwca - 3 lipca, lotnisko Babie Doły, Gdynia Kosakowo, bilety: 165-410 zł

Erykah Badu
5 sierpnia, hala Ergo Arena, Sopot, ul. Łokietka 61, bilety: 115-215 zł

Ozzy Osbourne
9 sierpnia, hala Ergo Arena, Sopot, ul. Łokietka 61, bilety: 165-550 zł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki