Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Globisz zakochany w operze: Być jak Jan Kiepura

Gabriela Pewińska
Tomasz Bolt/Polskapresse
Z Michałem Globiszem, trenerem piłkarskim, wiceprezesem Arki Gdynia, rozmawia Gabriela Pewińska

Trener piłkarski zakochany w operze. To Pan.

- Miłość do opery odziedziczyłem po ojcu, w latach 50. wicedyrektorze opery poznańskiej, potem, zastępcy dyrektora opery wrocławskiej. Na początku lat 60. tato dostał propozycję, by objąć stanowisko szefa Teatru Muzycznego w Gdyni. Tam pracował do emerytury. I ja tak wędrowałem po tych scenach za ojcem. Już jako osesek stałem się operowym bywalcem. Miałem dwa lata, gdy zobaczyłem "Aidę". Tak przynajmniej mówiła mama, bo ja tego nie pamiętam. W mojej pamięci natomiast zapisał się wrocławski okres ojca. Mieliśmy w operze prywatną lożę. Atrakcyjne miejsce, tuż przy scenie. Zapraszałem na przedstawienia kolegów ze szkoły. Ileż ja tam wybitnych dzieł obejrzałem! Ojciec był obecny na każdym przedstawieniu, mama jako "żona pana dyrektora" zawsze mu towarzyszyła. Obawiali się zostawiać mnie samego w domu, więc chodziłem z nimi, bo musiałem. Ale przyszedł czas, gdy operę pokochałem naprawdę. Niektóre z przedstawień widziałem po dwadzieścia, trzydzieści razy.

Kiedy nadszedł moment, gdy stwierdził Pan, że trudno będzie bez tej muzyki żyć?

- Ponoć mam słuch. A jeśli ktoś ma słuch, musi lubić muzykę. I ja lubiłem. Operową szczególnie. Kiedy jakaś aria wpadła mi w ucho, to już została we mnie, byłem od niej uzależniony. Na niektóre z przedstawień chodziłem po to, by po raz setny usłyszeć ulubiony fragment. A miałem ze 12 lat!

Był Pan operą opętany, a wybrał piłkę nożną?

- Trochę mam do taty żal, że nie namawiał mnie, bym poszedł w kierunku muzyki. Nigdy nie sugerował mi takiej drogi. Uważał, że powinienem skończyć ekonomię albo prawo, że zawód artystyczny jest niepewny. Więc kształciłem się "jak tata kazali". Skończyłem ekonomię.

Marzenie o śpiewaniu nie było widać zbyt silne skoro tak bez walki poddał się Pan decyzji ojca.

- Jak każdy nastolatek jednak bardziej marzyłem o tym, by grać w piłkę na podwórku, niż ćwiczyć gamy i występować na scenie. Prawdziwą pasją ta muzyka stała się po latach. Każdy wyjazd za granicę, nie mógł obyć się bez wizyty w operze. Siedziałem na widowni opery paryskiej, lwowskiej, kiedy pojechaliśmy na turniej sportowy do Mediolanu, nie mogliśmy nie odwiedzić La Scali...

My, czyli kto? Zabrał Pan na spektakl piłkarzy?

- Nie... Kierownictwo reprezentacji Polski. Piłkarze raczej słuchają innego rodzaju muzyki, takie, wie pani, "bum, bum, bum" (śmiech). Ja uwielbiałem śpiew tenorów. Nic dziwnego, jako dzieciak, widziałem śpiewającego Jana Kiepurę!
Szczęściarz z Pana!

Lata 50., we Wrocławiu. Pamiętam jak witał się z moim ojcem. Mieszkał w hotelu vis a vis opery. Wciąż przed oczami mam obrazek, gdy wyszedł na ulicę, rozdawał autografy, aż wskoczył na dach jakiegoś samochodu i zaśpiewał słynne "Brunetki, blondynki".

I nie marzył Pan, aby jak on śpiewać na samochodach?

- (śmiech) Był wtedy jeszcze jeden wybitny polski śpiewak, uznawany za najlepszego Jontka w historii polskiej opery, Franciszek Arno. Wybitny artysta, ale i przyjaciel naszej rodziny. Z tych zagranicznych gwiazd, nie będę oryginalny, gdy powiem, że do moich ulubionych należą Pavarotti, Carreras czy Placido Domingo. Ale mam też masę płyt "króla tenorów" Enrico Caruso czy Mario del Monaco. Z oper, tych klasycznych, widziałem wszystkie.

A ta najpiękniejsza?

- "Łucja z Lamermoor" Donizettiego. To utwór, który poza swoją dramaturgią ma przepiękne chóry, melodykę , no i zjawiskową arię, która mnie porywa bezgranicznie, to chwytające za serce miłosne wyznanie Edgara do Łucji. Bardzo znany fragment. Inną ulubioną jest "Faust" Gounoda i "Carmen" oczywiście. Niektórych arii potrafię słuchać w nieskończoność. Muzyka operowa niesamowicie wciąga i nigdy się nie nudzi.

Ja na okrągło katuję sąsiadów arią z "Pajaców" Leoncavallo. W moim odtwarzaczu skończyła się już skala, a mnie wciąż za cicho...

- Muszę przyznać, że ostatnio coraz rzadziej chodzę do opery. Ale kiedy widzę choćby "Rigoletto", którego akcja jest przeniesiona do współczesności, a bohaterowie ubrani są we flanelowe koszule i dżinsy, to pryska cały czar! Bo dla mnie opera to bajka! Ledwo wejdę do foyer, a jakbym wkroczył do innego świata. Elegancko ubrani ludzie, szmerek na widowni, kurtyna... Ta przebogata scenografia! To wszystko ma swój niepowtarzalny urok. Rozumiem, że kłopoty ekonomiczne teatrów wpływają na skromność inscenizacji, ale ten właściwy operze rozmach jest dla mnie niezbędny. Pamiętam "Aidę" we Wrocławiu sprzed lat. Na scenę wbiegały konie!

Namawiał Pan kiedyś piłkarzy na wyjście do opery?

- Tym młodszym robiłem quizy. Swego rodzaju edukacyjne testy. Jednym z pytań było na przykład: Kto to jest Verdi?

Wiedzieli?

- Najczęstszą odpowiedzią było: Włoski prawoskrzydłowy...

(śmiech) Nie marudzili, do czego im opera na boisku potrzebna?

- Po latach za tę odrobinę kultury dziękowali. Mówili, że nawet im się ta wiedza przydała. Zresztą dziś od piłkarzy wymaga się więcej.

Ma Pan buty opera pumps? Specjalne lakierki z kokardkami, które wkłada się tylko do smokingu?

- Niestety nie mam.

To w czym Pan chodzi do opery?

- Garnitur, biała koszula. Skromniej, ale to zawsze jest specjalne wyjście. Dla mnie święto. Ubolewam, że najczęściej, niestety, szedłem do opery przy okazji jakiegoś innego wyjazdu, zgrupowań sportowych czy rodzinnych wakacji.

Koledzy na piwo, a Pan na "Czarodziejski flet"? Nie marzy się Panu taki specjalny wyjazd?

- Jeździłbym na okrągło! Wciąż o tym myślę. Zamówić wcześniej bilety i polecieć na przedstawienie do La Scali na przykład. W końcu to się ziści, jak tylko będę miał więcej czasu...

Nie ma Pan czasu?!

- Co prawda jestem emerytem drugi rok, ale jeszcze pracuję. Ale jak tylko z tym wszystkim, co mam jeszcze do zrobienia się uporam, będę trochę spokojniejszy, to sprawię sobie taką przyjemność.

Opera uspokaja...

- Zdecydowanie! Wyjście do opery to swego rodzaju psychoterapia. Połączenie harmonii i piękna. Dużo słucham w domu. Mam pokaźną kolekcję CD i DVD, a na nich arie, które wywołują gęsią skórką.

Opera jest sexy, wciąż powtarza jeden z jej znawców, Jerzy Snakowski.

- Czy ta muzyka wzbudza orgazm, to może za dużo powiedziane, ale że wywołuje dreszcze, to pewne... (śmiech).

Słynne arie podśpiewuje Pan w domu? W duecie z jakimś tenorem z płyty?

- Po cichutku...

Po cichutku?

- Żeby żona się nie śmiała. Czasem, opera się już skończy, a ta muzyka wciąż we mnie jest. Siedzi w głowie. Śpiewam ją dalej, rozgrywam w duszy, nawet nie poruszając ustami.

Kiedy prowadzi Pan samochód też?

- Nie mam prawa jazdy. Kiedyś nie stać mnie było na auto, potem przyzwyczaiłem się do życia bez samochodu, a teraz nawet mi takie życie odpowiada.

A opera, jak twierdzi Jerzy Snakowski, jest jak porche.

- To prawda. Dobrze, jeśli ten luksus jest i na scenie, i na widowni. Rewelacyjne wykonanie, bogata scenografia z jednej strony i wyrobiona, wrażliwa publiczność z drugiej. Przyznam pani, że rozczulają mnie stare operowe gmaszyska. Mam słabość do tej operowej, architektonicznej "bombonierki". I do klasyki wewnątrz: te dywany, te złocenia, kryształowe żyrandole. Operze dajemy się ponieść już w foyer! A potem wchodzimy w tę baśń, razem z wykonawcami. Jakbyśmy sami grali jakąś rolę. To jest pociągające!

Rodzina też uzależniona?

- Żona chodzi, ale raczej dla towarzystwa. Dzieci nie przepadają. Tylko ja przejąłem tę miłość po ojcu. Zresztą po mamie też. Chodziła na wszystkie przedstawienia, nie tylko z obowiązku. Wydawała wspaniałe przyjęcia dla artystów. Nasz dom był otwarty, pełen ludzi i muzyki. Pamiętam te niekończące się arie przy wódeczce...

Ta loża w operze wrocławskiej jeszcze istnieje?

- Istnieje. Jakiś czas temu, wybrałem się tam, żeby niejako przywołać ducha ojca. Patrzyłem na te korytarze, na tę scenę z ogromnym wzruszeniem...

Ojciec też lubił podśpiewywać?

- Obojgu nam najlepiej wychodziło śpiewanie przy goleniu.

Jak bohaterowi filmu Woody'ego Allena. Śpiewał niczym Caruso, ale tylko w kabinie prysznicowej.

- (śmiech) Coś w tym jest. Człowiek wtedy z tą swoją arią zamknięty sam na sam. Nikt go nie słyszy. Można sobie wyobrazić, że jest się nawet Janem Kiepurą na dachu samochodu...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki