18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Limit nieszczęść już wyczerpałam". Dramat rodziny z Gdańska, która dwukrotnie straciła cały dobytek

Dorota Abramowicz
- Sama nie wiem, jak sobie radzę z tym wszystkim - mówi Beata. - Tabletek na uspokojenie  już nie biorę. Muszę być zorganizowana. Mam dzieci
- Sama nie wiem, jak sobie radzę z tym wszystkim - mówi Beata. - Tabletek na uspokojenie już nie biorę. Muszę być zorganizowana. Mam dzieci Przemek Świderski
O gdańskiej rodzinie, która dwa razy - przez powódź i przez pożar - wszystko straciła, oraz o dziesiątkach dobrych ludzi, którzy postanowili pokazać Beacie i jej dzieciom, że świat nie jest taki zły, pisze Dorota Abramowicz.

Stała po drugiej stronie ulicy, patrząc, jak płonie jej dom. Drugi raz Beata traciła wszystko.

W lipcu 2001 roku, podczas gdańskiej powodzi, półtorametrowa fala zalała mieszkanie jej matki przy ul. Kolonia Rola. Z mężem, Dagmarą i Moniką, córkami z pierwszego małżeństwa, oraz z czteroletnią Dominiką i zaledwie rocznym Mateuszem uciekali przed wodą. Ocalały tylko drobiazgi, które stały na szafie.

Teraz ogień zrobił to, co wtedy woda.
- Byłam skamieniała , patrzyłam w płomienie - wspomina 42-letnia Beata. - Ludzie do mnie podchodzili, coś mówili...

Kiedy się ocknęła, poczuła, że coś trzyma w zaciśniętej pięści. Ktoś, nie wie kto, wsunął jej do ręki 50 złotych.
Dziś prosi, by podziękować tej osobie. Były to wówczas jedyne jej pieniądze. Miała już za co kupić mleko dla Julki.

Beata wymienia okna

Mieszkanie przy ul. Małomiejskiej w Gdańsku Oruni - na parterze, z ogródkiem - Beata wychodziła po powodzi dzięki pomocy radnego Bogdana Oleszka. Rodzinie proponowano wprawdzie lokal w TBS, ale Beata policzyła, że nie będzie ich stać na czynsz. Tu więc, w zniszczonym domu na Oruni, na świat przyszły kolejne dzieci - Wiktoria, Dawid, Adrian i najmłodsza, roczna dziś Julka.

Ludzie z pobliskich domów niejednokrotnie pomagali wielodzietnej rodzinie. Ktoś porąbał drewno na opał albo podzielił się darami z Caritasu.

- U nas też się nie przelewało, ale tam nie było lekko, tyle dzieci należało utrzymać - tłumaczy Marek Jóźwiak, znajomy pogorzelców, dodając, że od dawna dom przy ul. Małomiejskiej był w opłakanym stanie. Budynek należał do zasobu komunalnego, a miasto, tłumacząc się brakiem pieniędzy, nie dbało o niego.

- To było jak bomba z opóźnionym zapłonem - mówi jeden z sąsiadów. - Ludzie między sobą mówili, że prędzej lub później może dojść do tragedii.

Po odejściu męża Beata zbierała grosz do grosza na remont, wymieniła wreszcie okna, chciała kupić meble.
- Administrator wymienił też instalację elektryczną - podkreśla. - Była w tragicznym stanie, groziła pożarem.

U jednej z sąsiadek jednak instalacji nie wymieniono. Jej rodzina nie wpuściła elektryków.

Trzeba policzyć dzieci

W październikową sobotę, po godzinie 21, część dzieci leżała już w łóżkach. W mieszkaniu była jeszcze starsza córka Beaty, Dagmara, która z małym dzieckiem przyjechała do matki z Anglii. Nocowała też Sandra, koleżanka Dominiki. Razem dziewięć osób.

- To był moment - wspomina Beata. - Huk, otworzyłam drzwi. Dym wypełnił mieszkanie. Płonął strych. Zaczęliśmy szukać dzieci.

Pożar obudził ludzi z sąsiednich domów, którzy ruszyli na pomoc.
- Zobaczyłem buchający z dachu ogień. Wpadłem tam boso, chwyciłem pod pachę dwójkę małych dzieci i szybko je wyniosłem. Nie uważam się za bohatera - mówi Marek Jóźwiak.

Dom opuścili też sąsiedzi Beaty - pan Józef z chorą żoną i niepełnosprawną siostrą oraz pan Roman, który długo nie otwierał drzwi i wszyscy się bali, czy już nie doszło do tragedii. W końcu do jego mieszkania dostali się strażacy i mężczyznę, z objawami zatrucia, odwieziono do szpitala.

- A my, już na ulicy, liczyliśmy bez przerwy dzieci, sprawdzając, czy wszystkie wyszły - Beata zamyka oczy, gdy wraca do tamtych chwil. - Pilnowała nas suczka Nela, która nie odstępowała Dominiki na krok. Nawet nie zauważyłam, kiedy sąsiadka z naprzeciwka wzięła do siebie najmłodsze dzieci. Wraz z pozostałymi, ubrana w koszulę, patrzyłam na dopalający się ogień. Nie czułam zimna.

Po tamtej nocy Beata i dwójka dzieci zachorowały na zapalenie oskrzeli.

Nikt nie mógł wejść po rzeczy, bo w domu pozostało pięć butli gazowych. - Strażacy wynieśli cztery, piątą, naszą, znalazłam dopiero następnego dnia - opowiada kobieta.- Na szczęście nie wybuchła.

...i zabrać tornistry

Część rodziny Beaty mieszka na Oruni. Na wieść o pożarze pojawiły się siostry, mama. To u matki, w małym mieszkaniu, już po północy schroniła się Beata z dziećmi. Nie miała przy sobie nic, prócz 50-złotowego banknotu.

Następnego dnia poszła obejrzeć swój dom. Wróciła pamięć o wydarzeniach sprzed 12 lat. Podczas gaszenia domu woda znów dokonała potężnych zniszczeń. Rodzina straciła wszystko - od podstawowych rzeczy, takich jak ubrania czy środki czystości, po meble i sprzęty gospodarstwa domowego.

- Na półce znalazłam 50 złotych, które zostawiłam poprzedniego dnia - wspomina. - Nikt ich nie ruszył.

Dorota Ogłoza z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, która od ubiegłego roku pomaga Beacie i jej dzieciom jako asystent rodziny, mówi: - Wie pani, co przede wszystkim Beata ratowała z domu? Tornistry z zeszytami i książkami dzieci.

Beata: - To normalne. W końcu spalenie się domu nie oznacza, że dzieci przestają chodzić do szkoły. A poza tornistrami zabrałam jeszcze mięso z zamrażarki i rzeczy Wiktorii.

Tabletek już nie biorę

W poniedziałkowy ranek, 21 października, tylko 11-letnia Wiktoria poszła na lekcje. Pozostałe dzieci nie miały ubrań.

Pożar nie zamknął puli nieszczęść, jakie dotknęły rodzinę z Oruni. Kilka dni po utracie domu dzieci straciły ojca, który zginął tragicznie. Ledwo Beata pochowała byłego męża, na początku listopada na zawał serca zmarł dziadek dzieci.

- Teściowa nie poradziłaby sobie z pogrzebem, musiałam wszystko sama zorganizować - mówi Beata. - Pogrzeb teścia odbył się w ostatni wtorek. Jak sobie radzę z tym wszystkim? Sama nie wiem. Po pożarze podsunięto mi takie ziołowe tabletki na uspokojenie, potem mój lekarz przepisał inne leki. Ale ani jednych, ani drugich tabletek już nie biorę. Muszę być przytomna, zorganizowana. Mam przecież dzieci, które zasługują na normalne życie.

Szesnastoletnia Dominika, która chce zostać fryzjerką , jest uczennicą Pomorskich Szkół Rzemiosł. Beata od dawna zbierała pieniądze, by za 300 zł kupić córce profesjonalny sprzęt fryzjerski.

- Spotkałam się z nią po pożarze i usłyszałam, że wybiera z konta te 300 złotych i idzie kupić zestaw dla Dominiki - opowiada Dorota Ogłoza. - Zaskoczyła mnie kobieta, która prawie wszystko straciła, ale chce oszczędności wydać na narzędzia do edukacji dziecka.

Szybko jednak okazało się, że ktoś inny kupi zestaw dla Dominiki. Bo w tym momencie zaczyna się opowieść o tym, jak wieść o nieszczęściu może zrodzić dobro.

Mądrze pomóc

Historia rodziny z Oruni poruszyła wielu. Byli jednak i tacy, którzy nie tylko współczuli, ale także zaczęli działać.

Budynek przy Małomiejskiej 29 nie nadawał się do zamieszkania. Zapadła decyzja o jego rozbiórce. Po tygodniu od pożaru miasto przydzieliło pogorzelcom lokale socjalne.

Beata zadecydowała, że dzieciom przyda się zmiana otoczenia. Dostała klucze do mieszkania w Nowym Porcie - trzypokojowego, ponad 60-metrowego. Mieszkanie mieści się na parterze, jest tam także ogródek. Ma też ogromną zaletę - niski czynsz. Jednak lokal wymaga poważnego remontu.

- Byłam tam z inspektorem budowlanym, okazało się, że trzeba zacząć od wymiany instalacji elektrycznej - mówi asystentka MOPR Dorota Ogłoza, która od początku wspiera Beatę podczas załatwiania formalności, towarzyszy jej w urzędach, pomaga w kompletowaniu dokumentów (część uległa zniszczeniu), umawia i organizuje spotkania z fachowcami.

Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie nie tylko zaoferował pomoc psychologiczną i wsparcie asystenta rodziny, ale także przyznał Beacie i jej dzieciom (tak jak i pozostałym pogorzelcom) 2 tys. zł "zasiłku celowego z tytułu zdarzenia losowego". Jest to jednak kwota niewystarczająca na zabezpieczenie wszystkich potrzeb.

Pospolite ruszenie dobra

Jako jedne z pierwszych zareagowały szkoły, w których się uczą dzieci Beaty. Podstawowa nr 56, gdzie uczęszczają najmłodsze, w Sobieszewie, gdzie się uczy Mateusz, i Pomorskie Szkoły Rzemiosła. Wszędzie organizowano zbiórki rzeczy, a ostatnia ze szkół zafundowała Dominice zestaw do nauki zawodu.

- Natychmiast po pożarze do MOPR zgłosiła się firma z Bysewa, która nieraz pomagała potrzebującym - mówi Dorota Bukowska, kierująca oruńskim Centrum Pracy Socjalnej MOPR. - Zadeklarowali przekazanie farb, rozpuszczalników i innych materiałów do wymalowania mieszkania. Gdańska Fundacja Innowacji Społecznej przekazała pościel.

Beata Wierzba, miejska radna, jest dyrektorem Pomorskich Szkół Rzemiosł. Opowiada, że zaczęło się od postu na Facebooku: "Pilnie potrzebna pomoc! Potrzebne jest niemalże wszystko, przybory toaletowe, bielizna, ubrania, kurtki, meble, lodówka, pralka. Zainteresowanych pomocą proszę o kontakt ze mną. Rzeczy można przynosić do siedziby Pomorskich Szkół Rzemiosł przy ul. Sobieskiego 90". Odzew był błyskawiczny, więc machina ruszyła. Post radnej udostępniło 140 osób, a szkolna sala, w której ciągle zbierane są dary, zaczęła pękać w szwach.

- Sama jestem matką, wyobraziłam sobie, jak byłoby ciężko, gdybym nagle miała stracić wszystko. Dlatego też postanowiłam zorganizować akcję w szkole. W jej ramach udało się nam zdobyć nawet meble. Mamy dwa biurka i dwie wersalki, które czekają na odbiór - mówi Wierzba. Oprócz tego szkoła zebrała m.in. mnóstwo ubrań, sprzętów domowych, pieluchy dla małej Julki.

- Nie przyznali się, że uczniowie tej szkoły zebrali jeszcze 1500 złotych na zakup licznika elektrycznego - dodaje Beata. - Kupiłam licznik taniej, resztę wydam na węgiel.

Kolejne dary zaczęły przychodzić nie tylko z Trójmiasta, ale i z całej Polski, po apelu przekazanym przez rzecznik gdańskiego MOPR mediom.

- Było wiele ofert - mówi Monika Ostrowska. - Niektórych darczyńców prosiliśmy, by się wstrzymali z przekazaniem na przykład mebli, do czasu, gdy zostanie zakończony remont mieszkania.

Do akcji włączył się także Caritas. Już wcześniej dzieci Beaty korzystały z caritasowej świetlicy Pod Kasztanami, teraz na utrzymanie dzieci wręczono Beacie 3 tys. zł, a na dostarczenie czekają jeszcze dwa łóżka. Dzięki wsparciu Caritasu utworzono także konto, na które można wpłacać pieniądze dla poszkodowanej rodziny.

W budynku Caritasu na Oruni udostępniono jeden pokój na rzeczy przysłane przez darczyńców.

- Pieluchy, buty, środki czystości, ubrania, puszki, wanienka dla dziecka - pokazuje dary Iwona Iwan z pomorskiego Hufca OHP, który zorganizował zbiórkę. - Pani Beata wskaże, co jest jej potrzebne, reszta trafi do innych ubogich rodzin z dzielnicy. A takich tu nie brakuje, więc wszystko się przyda.

Dom na święta

Dwupokojowe mieszkanie matki Beaty na ostatnim piętrze starej kamienicy. Na korytarzu stoją dwa wózki, w kuchni kręcą się dzieci. Na polecenie mamy grzecznie idą do drugiego pokoju. Beata od początku chroni je przed zainteresowaniem mediów. Mówi, że i tak już za dużo przeszły.

- Jak się mieścimy? - pokazuje na kołdry ułożone w rogu niewielkiego pomieszczenia. - Na noc wszystko rozkładamy, tu śpimy w szóstkę...

Do mieszkania wchodzi zadyszana Dorota Ogłoza. Przed chwilą zawiozła Dominikę do Pomorskiej Izby Rzemieślniczej. Udało się za darmo załatwić ekspertyzę kominiarską, teraz Dominika zawiezie kominiarza do Nowego Portu. Zarząd izby wsparł akcję finansowo, przedsiębiorcy obiecali też pomóc w remoncie mieszkania.

Na własny kąt trzeba będzie jednak jeszcze poczekać. Zanim do mieszkania wejdą ekipy remontowe, zanim zostanie zamontowane ogrzewanie gazowe, konieczne jest zebranie pliku zezwoleń i ekspertyz. Prace, jeśli wszystko pójdzie dobrze, rozpoczną się 12 listopada. Jest nadzieja, że rodzina spędzi święta Bożego Narodzenia już w nowym domu.

- Zawsze powtarzałam, że są ludzie i ludziska - mówi Beata. - Po tym, co mnie ostatnio spotkało, widzę, że dobrych ludzi jest jednak więcej. Każdemu chcę powiedzieć: dziękuję.

Limit wyczerpany

Ci dobrzy ludzie jeszcze mogą się przydać. Pieniądze wpłacane na konto Caritasu zostaną przeznaczone jedynie na remont i urządzenie mieszkania w Nowym Porcie.

Tymczasem dzieci, na których utrzymanie wpływały alimenty (po 300 zł na dziecko), po śmierci ojca je stracą. Teoretycznie - powinny dostać rentę, ale do tego trzeba udokumentować odpowiednio długi czas pracy ich ojca. Czy okaże się wystarczająco długi? Nie wiadomo. W dodatku niektóre dokumenty zostały zniszczone i rodzinę czeka kwerenda po archiwach.

Jeśli ojciec pracował za krótko, można wystąpić o rentę specjalną. Na decyzję, niekoniecznie pozytywną, można jednak czekać wiele miesięcy...

Z czego więc będą żyć?

- Sumując wszystkie świadczenia rodzinne, na dzieci otrzymamy 1267 złotych - liczy Dorota Bukowska z MOPR. - Do tego dojdzie dodatek mieszkaniowy około 250 złotych. Zdajemy sobie sprawę, że to za mało na siedmioosobową rodzinę, więc będzie ona mogła korzystać także z zasiłków celowych. Ich wysokość zależy od naszego przyszłorocznego budżetu. Tak czy inaczej, nie zostawimy pani Beaty i jej dzieci bez pomocy. Nie żałuję ani grosza wydanego na tę rodzinę.

Beata na razie ma inne problemy na głowie. Marzy, żeby dzieci mogły spokojnie się uczyć. Spać we własnych łóżkach. I nie bać się, że znowu stanie się coś złego.

- Mam nadzieję, że nasz limit nieszczęść został wyczerpany - mówi.

Pomoc dla poszkodowanych

Nadal zbierane są pieniądze na remont i wyposażenie mieszkania w Nowym Porcie dla siedmioosobowej rodziny. Kwoty, nawet niewielkie, można wpłacać na konto: CARITAS Archidiecezji Gdańskiej, aleja Niepodległości 778, 81-805 Sopot, Polska, nr rachunku: PL 77 1160 2202 0000 0001 0431 3121, kod SWIFT: BIGBPLPWXXX, z dopiskiem "wpłata dla poszkodowanych w pożarze".

współpraca Ewelina Oleksy

Napisz do autora:
[email protected]

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki