Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lechia Gdańsk nie może grać o nic

Paweł Stankiewicz
Gra Lechii w środku tabeli może niekorzystnie wpłynąć na frekwencję na PGE Arenie
Gra Lechii w środku tabeli może niekorzystnie wpłynąć na frekwencję na PGE Arenie Przemek Świderski
Zapowiada się nudny sezon dla piłkarzy i kibiców Lechii Gdańsk. Biało-zieloni jesienią zdobyli tyle punktów, że raczej nie muszą się martwić o pozostanie w T-Mobile Ekstraklasie. Gdańszczanie odważniej patrzyli w górę tabeli, ale europejskie puchary znacznie się oddaliły po dwóch wiosennych kolejkach. I to na ich własne życzenie.

Nie ma nic gorszego niż gra o nic. Nie ma w tym żadnego celu ani niczego, co może przyciągnąć na trybuny PGE Areny. Deklaracja walki o zwycięstwo w każdym meczu to zdecydowanie za mała zachęta, aby fani kupowali bilety. A mniejsza frekwencja, to i mniejsze wpływy do kasy klubu. Kiedy kibic patrzy na tabelę i widzi, że wyniki nie mają wpływu na to, czy drużyna spadnie z ligi, czy powalczy o medal mistrzostw Polski, to schodzi z niego ciśnienie.

Odkąd Lechia awansowała do ekstraklasy w każdym sezonie były emocje. Ten pierwszy to była gra o utrzymanie w krajowej elicie. I tutaj emocji było bardzo dużo, bo zespół prowadzony przez trenera Tomasza Kafarskiego do ostatniej kolejki walczył o swój byt. Cel został osiągnięty. Lechia wygrała w Gliwicach z Piastem 2:0 i utrzymała się. Na drugi koniec Polski pojechało wtedy kilkuset kibiców, aby dopingować drużynę biało-zielonych.

Kolejne dwa sezony to szansa Lechii na grę w europejskich pucharach. W rozgrywkach 2009/10 biało-zieloni świetnie radzili sobie w Pucharze Polski. Awansowali do półfinału, gdzie na drodze stanęła im Jagiellonia Białystok. Lechia przegrała ten dwumecz, ale wtedy błąd popełnił Kafarski, który słabszy skład wystawił na mecze pucharowe, a lepszy zostawił na ligę, w której gdańszczanie byli w środku tabeli. Kibice jednak emocjonowali się grą biało-zielonych, a porażkę w pucharowej rywalizacji szeroko komentowali.
Przed sezonem 2010/11 działacze Lechii postawili przed zespołem zadanie zakwalifikowania się do pucharów. Taki cel piłkarze otrzymali po raz pierwszy. I byli naprawdę blisko, żeby go zrealizować. Słabsza wiosna oraz przegrane dwa ostatnie mecze sprawiły, że stało się inaczej. Kibice chcieli jednak oglądać drużynę walczącą o puchary.

Poprzedni sezon był rozczarowaniem. Lechia znowu miała być w czołówce, a musiała walczyć o zachowanie ligowego bytu. Kibice byli rozczarowani, ale dopingiem starali się pomóc drużynie w pozostaniu w krajowej elicie. Biało-zieloni uratowali się w ostatnim meczu w Gdańsku, kiedy wygrali z Legią 1:0. Tym samym pozbawili klub z Warszawy mistrzostwa Polski. Ten mecz, rozegrany w maju ub.r., na PGE Arenie obejrzało ponad 21 tysięcy widzów.

Lechia na własne życzenie straciła wiosną cztery punkty

W tym sezonie Lechia może tylko pomarzyć o takiej frekwencji. Nie można powiedzieć, żeby mecze biało-zielonych były nudne. Nawet w tych przegranych spotkaniach z Piastem Gliwice, Śląskiem Wrocław, Legią Warszawa czy zremisowanym z Zagłębiem Lubin fani futbolu mieli emocji pod dostatkiem. To jednak za mało. Potrzebne są wyniki. A bez nich Lechia może zamykać kolejne trybuny, aby zaoszczędzić na wynajmie obiektu.

Najbliższe kolejki ligowe pokażą, gdzie będzie miejsce biało-zielonych w tabeli. Na razie wszystko wskazuje na to, że Lechia pretenduje do roli ligowego średniaka. Sytuacja w tabeli podopiecznych trenera Bogusława Kaczmarka mogła być dziś inna. Wiosną zdobyli dwa punkty, a powinni mieć ich sześć. Nie stało się tak tylko i wyłącznie na życzenie biało-zielonych. Czołowe zespoły uciekają, a grupa pościgowa jest coraz bliżej Lechii. To jednak drużyny ze środka tabeli. Jeśli Lechia wygra najbliższe dwa, trzy mecze, to jeszcze może dołączyć do czołowych drużyn ekstraklasy i włączyć się do walki o podium, co przed rundą wiosenną deklarowali sami piłkarze.

Jeśli jednak tak się nie stanie, to pozostanie gra o miejsce 6-12. Dla kibiców to akurat nie ma większego znaczenia, więc emocje związane z grą biało-zielonych znacznie opadną. A wtedy można spodziewać się, że jeszcze w tej rundzie padnie niechlubny "rekord frekwencji" na meczu Lechii rozgrywanym na PGE Arenie. Dla klubu to na pewno straty finansowe. Odbije się też brak Abdou Razacka Traore, dla którego kibice też przychodzili na stadion. Jeśli zespół usadowi się już w środkowej części tabeli, to trener Kaczmarek będzie mógł odważniej sięgać po młodzież, aby ogrywać tych zawodników, z myślą o kolejnych sezonach.

Słabsza gra Wisły odbiła się na frekwencji

Wisła Kraków jeszcze nie tak dawno walczyła o mistrzostwo Polski. Teraz jest dużo gorzej i Białej Gwiazdy już nikt się w lidze nie boi. Spadek jakości w grze zespołu z Krakowa odbił się na frekwencji podczas meczów ligowych.

W sezonie 2010/11 piłkarze Wisły walczyli o mistrzostwo Polski. Kibice chcieli oglądać tak grającą Wisłę. Na meczach ligowych stopniowo było ponad 10 tysięcy widzów. Na spotkaniu kończącym sezon z Polonią Warszawa na trybunach krakowskiego stadionu zasiadło 24 tysiące widzów, aby brać udział w fecie z okazji zdobycia mistrzostwa Polski.

Słabsza gra drużyny, obniżenie piłkarskiej jakości, szybko odbiło się na krakowskim klubie. Tym bardziej że w tym sezonie drużyna nie liczy się w grze o czołowe miejsca w T-Mobile Ekstraklasie. Frekwencja poleciała na łeb na szyję. Wprawdzie na meczu z Podbeskidziem było 10 tysięcy widzów, ale to było pierwsze spotkanie rundy wiosennej. Tymczasem na zakończenie jesieni, kiedy Wisła podejmowała czołowy zespół w tabeli - Górnik Zabrze, przyszło 7 tys. widzów.

Niska frekwencja odbija się na wpływach z biletów, ale w klubach kombinują w ten sposób, że nie kontraktują drogich piłkarzy, aby zbilansować straty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki