Wszystko zaczęło się od podwórka, przy dawnej ul. Karola Marksa, dziś Gen. Hallera w Gdańsku. - Ten Dolny Wrzeszcz był dzielnicą stoczniową - wspomina Krzysztof Adamczyk. Myśmy cały czas grali w piłkę. Stąd są przecież także moi koledzy, później piłkarze jak Mietek i Wojtek Cirkowscy. To byli koledzy z jednego podwórka. Do Gedanii trafiłem za namową Janka Cywińskiego, który już trenował w tym klubie. To był rok 1966.
- Janek, powiedział mi, “chodź do Gedanii, jest blisko, będzie fajnie. I było - dodaje Adamczyk.
Pierwszym jego trenerem był Jerzy Gładysz. Był bardzo fajnym szkoleniowcem, ale i opiekunem, który zwracał dużą uwagę na technikę. Dziś uważam, że robił bardzo dobrze, bo to dla dzieciaków zaczynających grę jest najważniejsze. W Gedanii, na stadionie przy ul. Kościuszki Krzysztof Adamczyk był sześć lat. Były 3-krotny reprezentant Polski wspomina, że wtedy do klubu można było zapisać się w wieku 10 lat i trzeba było mieć zgodę nie tylko rodziców, ale i szkoły.
- Dostałem takie, choć, pamiętam, że mój tata nie bardzo interesował się sportem. Bardziej mama, może z racji tego, że chciała wiedzieć co robię po szkole. A ja po prostu grałem w piłkę.
Rodzina Krzysztofa Adamczyka pochodzi spod Sosnowca, czyli Zagłębia Dąbrowskiego. Tata przyjechał do Gdańska do pracy w stoczni. Ja się tu urodziłem w 1956 roku, więc jestem gdańszczaninem. W 1972 roku koledzy namówili mnie na przejście do Stoczniowca, do którego też miałem niedaleko. Miałem wtedy 16 lat. Gdzieś tam była we mnie ta “stoczniowa” motywacja, że tata pracuje w stoczni, ojcowie moich kolegów też tam pracowali. Grałem w Stoczniowcu 6 lat, a pierwszym trenerem, który dawał mi szansę gry, jako juniorowi, w drużynie awansującej wtedy do II ligi, był Grzegorz Polakow. Potem prowadził mnie trener Janusz Pekowski. On odmłodził cały zespół Stoczniowca i w wieku 17 lat zadebiutowałem w II lidze. Po Stoczniowcu była Arka Gdynia. Tam też poszedłem za trenerem Pekowskim, który zaczął pracę w Arce. To była szansa na progres, bo to była gra w ekstraklasie - wspomina dawny piłkarz.
Z grą w Arce wiąże się ciekawa historia.
- Pamiętam, że trzy drużyny były zagrożone spadkiem - opowiada Krzysztof Adamczyk. Górnik Zabrze, Ruch Chorzów i Zawisza Bydgoszcz. Powstała tak zwana i popularna w tamtych czasach “spółdzielnia”, dzięki której Ruch, najbardziej zagrożony, utrzymał się w I lidze. Spadły Górnik i Zawisza. Arka miała wygrać z Zawiszą, więc ja swoją robotę wykonałem, ale byłem za młody, by wiedzieć o jakimś układzie - mówi.
Remis w Gdyni dawał Zawiszy utrzymanie. Adamczyk w 78. minucie strzelił bramkę na 2:1 dla Arki. - Byłem w wieku poborowym i za miesiąc byłem już w jednostce wojskowej. To była kara. Dowiedziałem się o tym, jak już trafiłem do Zawiszy. Do tej pory Arce udawało się odroczyć moją służbę w wojsku.
Krzysztof Adamczyk poligon wspomina jednak bardzo dobrze, bo trwało to tylko półtora miesiąca.
- Fajnych ludzi poznałem, postrzelałem sobie - dodaje. Potem przyszedł rozkaz by stawić się w Bydgoszczy. W Zawiszy w II lidze rozegrałem chyba tylko pół meczu. Potem kolejny rozkaz z Warszawy i musiałem stawić się na Łazienkowskiej w Legii. To był wrzesień 1978 roku.
W sezonie 1980/81 Krzysztof Adamczyk strzelił dla Legii 18 bramek. - Pamiętam, że jesień była super, bo zdobyłem wtedy 12 goli - wspomina. W drugiej rundzie strzeliłem tylko 6 bramek, bo mniej grałem przez kontuzję. Mimo to chłopak z Dolnego Wrzeszcza zdobył koronę króla strzelców.
Krzysztof Adamczyk rozegrał w reprezentacji Polski tylko trzy mecze. - Zabrakło trochę szczęścia, bo kiedy ja byłem w gazie, to zmienił się trener kadry. Ryszard Kulesza był wspaniałym trenerem, ale po pamiętnej aferze na Okęciu, PZPN go zwolnił. Przyszedł kolejny wspaniały trener Antoni Piechniczek, ale on nie widział mnie w reprezentacji, mimo, że w Legii strzelałem bramki - dodaje. Nie mam o to do niego pretensji. On widział w swojej kadrze innych zawodników. To było jego prawo i przywilej. Rozumiem to doskonale, bo sam dziś jestem trenerem.
Krzysztof Adamczyk debiutował w reprezentacji w ostatnim wygranym przez Polskę meczu z Hiszpanią 2:1 w Barcelonie.
- Wszedłem na 20 minut i miałem asystę, bo podałem piłkę Andrzejowi Iwanowi, który strzelił praktycznie do pustej bramki - wspomina Adamczyk.
Bilansując swoją piłkarską karierę wychowanek Gedanii odczuwa dziś pewien niedosyt. - Kiedy człowiek był młody, to właściwie byłem sam na swojej piłkarskiej drodze. Dziś piłkarze mają lepiej, bo mogą łatwiej zasięgnąć rady, a nawet mieć “nad sobą bat”. To bardzo pomaga. Dziś widzę, że mogłem bardziej powalczyć o reprezentację Polski. Nie zrobiłem tego i trochę żałuję. Ja w Warszawie byłem zupełnie sam, ale cieszę się, że przetrwałem. Ta samotność i alkohol wykończyły wielu moich kolegów…
Dziś Krzysztof Adamczyk jest trenerem w piłkarskiej akademii na Żoliborzu, która nazywa się „Tygrysy Orkana”. Oprócz tego wieczorami trenuje drużynę seniorów drużyny Orły Zielonka.
Z Krzysztofem Adamczykiem rozmawiałem chwilę po emocjonującym meczu Gedanii 1922 z Kaszubią Kościerzyna. Gdańszczanie mimo, że przegrywali 1:4, potrafili zremisować 4:4. Adamczyk był jednym z tych kibiców, którzy emocjonalnie reagowali na boiskową sytuację. Sentyment do klubu pozostał.
- Gedania ma fajny zespół, grający do końca, z charakterem, dobrze przygotowany i silny mentalnie - chwali swoich młodszych kolegów Krzysztof Adamczyk. I taka Gedania musi być zawsze. Trzymam kciuki za ten klub, bo widzę, że tworzy w Gdańsku cenną wspólnotę, która nawiązuje do tych dawnych przedwojennych czasów, z których Gedania słynie. Z dumą mogę mówić, że jestem wychowankiem tego klubu - kończy Krzysztof Adamczyk.
Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?