Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krajobraz po Amber Gold: od wybuchu afery minęły 4 miesiące [PODSUMOWANIE]

Tomasz Słomczyński
Po obietnicach wielkiego zysku pozostał tylko żal, frustracja i zarzuty wobec niesprawnego państwa
Po obietnicach wielkiego zysku pozostał tylko żal, frustracja i zarzuty wobec niesprawnego państwa Tomasz Bołt
Minęły cztery miesiące od wybuchu afery Amber Gold. Po medialnej burzy wśród wielu wątków afery trudno się już odnaleźć. Tymczasem to, co istotne, to, co mogłoby być konstruktywne, umyka...

Spółka Amber Gold, po krótkim i gwałtownym okresie biznesowej agonii, ostatecznie zakończyła swoją działalność w połowie sierpnia. Wtedy też po raz pierwszy pojawiło się pytanie: jak to możliwe, że skazywany wielokrotnie przestępca mógł dalej bezkarnie oszukiwać? Gdzie było polskie państwo?

Dziś, po czterech miesiącach od wybuchu afery, te pytania nieco już przebrzmiały, nie straciły jednak na aktualności. A w gąszczu informacji o różnorakich wątkach afery można się pogubić. Żeby nie utonąć wśród przywoływanych zawiłości prawnofinansowych, warto dziś przeformułować zadawane wcześniej pytania:
Czy za "nieprawidłowości" ktoś poniósł konsekwencje?

Czy dzięki nagłośnieniu sprawy Amber Gold coś się w Polsce zmieniło?

1. Lekcja prehistorii, czyli jak doszło do wybuchu

To, że Marcin P. był karany niegdyś za oszustwo w sprawie Multikasy, nie było żadną tajemnicą. Nie przeszkadzało to jednak biznesmenowi z Gdańska w rozkręcaniu nowego interesu. Tłumaczył się wszem i wobec "błędami młodości", a jego uczciwość miała uwiarygadniać żona, która przekonywała, że Marcin stał się innym człowiekiem. A że Komisja Nadzoru Finansowego ostrzegała (28 listopada 2011 roku przesłała kolejne zawiadomienie do prokuratury)? Przecież "niesłusznie pomawiany" Marcin P. skarżył w sądzie KNF, sprawa opieszale obijała się o kolejne wokandy w kolejnych instancjach. I tak szef Amber Gold mógł powiedzieć zgodnie z prawdą: "Tu jeszcze nie ma żadnych rozstrzygnięć. Uwzięli się na mnie, co próbuję udowodnić w sądzie". Dla wielu było to tłumaczenie wystarczające.

Do czasu. Pierwsze zwiastuny burzy pojawiły się w mediach wraz z upadkiem linii lotniczych OLT Express. Najpierw zawieszono loty (26 lipca), wkrótce potem stało się jasne, że samoloty nowych, wyjątkowo tanich linii lotniczych, już nigdy nie wzbiją się w powietrze. Wszystko działo się ku zaskoczeniu zdezorientowanych pasażerów, czekających na lotniskach.
To zaczynało wzbudzać (pierwsze?) wątpliwości, co do wiarygodności spółki Amber Gold, właściciela linii lotniczych. Kolejne wiadomości: Amber Gold zwleka z wypłatami lokat. Potem: Amber Gold rozpoczyna zamykanie oddziałów, w końcu (3 sierpnia 2012) oświadczenie samego Marcina P., że wszystko jest prowokacją ABW, przygotowaną jako "operacja IKAR". ABW dementuje tę informację i komentuje ją śmiechem i wzruszeniem ramionami swojej rzeczniczki.
Ci, którzy jeszcze mają jakiekolwiek nadzieje na uczciwość Marcina P., tracą je, kiedy "Gazeta Wyborcza" publikuje informacje o kolejnych wyrokach Marcina P. Jest ich w sumie dziewięć. Wszystkie są prawomocne, wszystkie w zawieszeniu, wszystkie za oszustwa.

2. ABW chroni Skarb Państwa

Na samym początku omawiania kolejnych wątków afery trudno nie wspomnieć o jednej kwestii, dotąd raczej pomijanej. Otóż faktem jest, że polskie organy ścigania wzięły się "na poważnie" za interesy Marcina P. mniej więcej wtedy, gdy rozpoczął on działalność na rynku usług lotniczych. Bo też nie bez znaczenia jest fakt, że wejście OLT na rynek mocno skomplikowało sytuację państwowych linii lotniczych LOT, które akurat były w trakcie restrukturyzacji. Konkurencja przewoźnika kuszącego zaskakująco niskimi cenami za bilety mogła być zabójcza dla spółki Skarbu Państwa. Więc na straży jego właśnie (Skarbu Państwa) interesów stanęła ABW.

Nietrudno skojarzyć fakty i daty: ABW nie zajęło się sprawą na poważnie w momencie, gdy KNF słała alarmujące pisma, nie wtedy, gdy formułowano podejrzenia dotyczące wątpliwie zabezpieczanych "lokat". Nie wtedy, gdy zagrożone były pieniądze obywateli. ABW ruszyła do ataku wtedy, gdy zagrożony był interes państwowych linii lotniczych.
Wychodzi więc na to, że najbardziej elitarna z polskich służb straciła z oczu interesy zwyczajnych obywateli.

3. Lecą głowy śledczych

Kto jednak myśli, że atak organów ścigania był zmasowany i zrobiono wszystko, by w porę pohamować podniebne aspiracje Marcina P., ten się myli. Śledztwo zostało wstrzymane na trzy miesiące w gdańskiej Prokuraturze Okręgowej. To były trzy kluczowe miesiące (styczeń, luty, marzec 2012 roku), podczas których Marcin P. finalizował start swoich linii lotniczych.
Rzecz jasna, "prokuratorska szuflada" to niejedyna wstydliwa dla wymiaru sprawiedliwości wpadka. Przypomnijmy - najpierw odmawiano podjęcia śledztwa w sprawie Amber Gold, potem je zawieszano, poza tym wobec Marcina P. orzeczono dziewięć wyroków, każdy w zawieszeniu.

Dziś już wiadomo, że za ten stan rzeczy odpowiedzialni są zarówno prokuratorzy, którzy wstrzymali śledztwo na trzy miesiące, jak również i ci, którzy wcześniej zaskakująco łagodnie traktowali Marcina P.
Jeszcze niedawno opinia publiczna żądała dymisji śledczych, którzy zawinili. Prokurator generalny Andrzej Seremet zapowiadał zdecydowane działania.
Jak sprawy dziś wyglądają?
W Prokuraturze Rejonowej Gdańsk- Wrzeszcz nastąpiła dymisja szefowej, Marzanny Majstrowicz, za której kadencji śledztwo w sprawie Amber Gold zawieszono. Jej miejsce zajęła w połowie listopada dotychczasowa zastępczyni Jolanta Janikowska-Matusik. To jedyna natychmiastowa reakcja na zaniedbania w sprawie Amber Gold.

Jest jeszcze prowadzone postępowanie dyscyplinarne wobec wiceszefowej Prokuratury Gdańsk-Oliwa, Ewy Burdzińskiej. Za to, że podtrzymała decyzję podwładnego, który wydał zgodę na dobrowolne poddanie się karze przez Marcina P., mimo iż był on wcześniej karany (zgodziła się na dwa lata w zawieszeniu za kilkanaście oszustw).

Reszta to postępowania wyjaśniające, które poprzedzają te dyscyplinarne:
1. Wobec prokurator Marzanny Majstrowicz.
2. Wobec prokuratora, który kierował pracą śledczych we Wrzeszczu, zanim na stanowisku tym rozpoczęła pracę Marzanna Majstrowicz. chodzi o Witolda Niesiołowskiego - za jego kadencji odmawiano wszczęcia postępowania w sprawie Amber Gold.
3. Wobec prokuratora referenta, który prowadził sprawę Amber Gold.
4. Wobec wiceszefowej prokuratury w Kwidzynie i wobec prokuratora oskarżającego Marcina P. w Kwidzynie. W 2009 roku tamtejsza prokuratura za ponad pięćdziesiąt oszustw Marcina P. żądała kary dwóch lat więzienia w zawieszeniu. Dodać należy, że śledczy znali jego kryminalną przeszłość.
5. Wobec prokuratora z Wydziału Nadzoru Prokuratury Okręgowej - za przetrzymanie dokumentów w prokuratorskiej szufladzie przez trzy miesiące.

Trwają postępowania wyjaśniające. Co to oznacza? Całą procedurę dyscyplinarną wobec prokuratorów można porównać do karnej - na razie trwa śledztwo "w sprawie", potem będzie "przeciwko", w końcu przyjdzie czas na "akty oskarżenia", które trafią do sądu dyscyplinarnego.

- Jak na razie postępowania wyjaśniające się przedłużają, bo obwinieni prokuratorzy składają wnioski dowodowe. To może jeszcze potrwać kilka dni lub tygodni - informuje Barbara Sworobowicz, rzeczniczka Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku, przy której działa rzecznik dyscyplinarny.
Czy poza konstatacją faktu o prokuratorskich przewinieniach coś jeszcze wynika z całej afery? Powoli zapominamy o kwestiach pobocznych, które pojawiały się tylko "przy okazji", a które są być może w tej sprawie najistotniejsze. Świadczą nie tyle o ludzkich błędach, co o kondycji organów ścigania.

Chodzi na przykład o zamawianie i oczekiwanie na opinie biegłego - trwa to miesiącami albo i latami, wtedy śledztwa się zawiesza. Tak było w przypadku Marcina P. Poszkodowani w tym czasie muszą cierpliwie czekać na sprawiedliwość.
Chodzi o statystyki, które są tak "święte" dla śledczych, że niekiedy zmuszają ich do działania wbrew poczuciu sprawiedliwości i zdrowemu rozsądkowi.

Chodzi o liczbę spraw, które prowadzą liniowi prokuratorzy. Te sprawy idą w setki. Przy czym cała armia prokuratorów pracuje w nadzorze, apelacji itd.

O tych wszystkich sprawach w cztery miesiące po wybuchu afery Amber Gold już się nie mówi.

4. Lecą głowy sędziów

Nie tylko śledczy zostali uznani za winnych finansowej katastrofy wielu tysięcy Polaków. Również sędziowie i kuratorzy sądowi. Minister Jarosław Gowin dopatrzył się w działaniu pomorskich sądów wielu nieprawidłowości i zażądał głów. Jednak, tak jak w przypadku prokuratorów, również i sędziów obowiązuje określona procedura - nie da się ich zganić, zwolnić z pracy, ot tak, po prostu. Tu również postępowanie wyjaśniające poprzedza to dyscyplinarne.

I tak, aktualnie, w związku ze sprawą Amber Gold, trwają dwa postępowania wobec pracowników sądu.
1. Wobec sędziego Sądu Rejonowego w Malborku wszczęto postępowanie wyjaśniające. Chodzi o "rażącą przewlekłość" w postępowaniu wykonawczym, której winny ma być sędzia.

2. Wobec sądowego kuratora zawodowego z Gdańska, Marka Lipskiego, uruchomiono już postępowanie dyscyplinarne. Nieprawidłowość, której miał się dopuścić, polega na tym, że poświadczył w dokumentach o rzekomym naprawieniu szkody przez Marcina P. , który miał spłacić oszukanych przez siebie ludzi. W rzeczywistości nie spłacił zobowiązań, a w aktach sprawy jest opinia kuratora wskazująca, że było inaczej. Sprawa kuratora Lipskiego kwalifikuje się nie tylko do postępowania dyscyplinarnego (pierwsza rozprawa odbędzie się 18 grudnia). Zawieszony od trzech miesięcy w obowiązkach kurator w ostatnich dniach usłyszał prokuratorski zarzut poświadczenia nieprawdy w dokumentach sądowych.

Dodać należy, że nieprawidłowości stwierdzono również w pracy innego kuratora, pracującego dla sądu w Malborku. Ten jednak uniknął odpowiedzialności, gdyż kierowane wobec niego zarzuty uległy przedawnieniu.

5 .Lecą głowy urzędników skarbowych

Nie tylko organa wymiaru sprawiedliwości w sprawie Amber Gold popełniły błędy, które teraz skutkują decyzjami personalnymi. Również skarbówka ma w tym przypadku "nieczyste sumienie".

Najpierw stanowiska stracili naczelnik III Urzędu Skarbowego w Gdańsku oraz wicedyrektor Izby Skarbowej w Gdańsku.
Lista zarzutów jest długa. Najogólniej rzecz ujmując (i zarazem najbardziej oględnie), dotyczy nie dość skrupulatnego nadzoru nad działaniami Amber Gold i spółek z nią powiązanych. Skutkowało to wielomiesięcznymi opóźnieniami w składaniu przez Marcina P. wymaganych dokumentów, za co nie ponosił żadnych konsekwencji.

Dwie dymisje ze stanowisk dyrektorskich to nie koniec czystki. W ostatnich dniach Prokuratura Okręgowa w Gdańsku wszczęła śledztwo w sprawie nieprawidłowości, których miało się dopuścić 28 pracowników skarbówki.
- Postępowanie toczy się w sprawie o niedopełnienie obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych w Gdańsku w zakresie czynności lub braku czynności w stosunku do Amber Gold i Amber Gold Invest - poinformowała Grażyna Wawryniuk, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.

6. I jeszcze Milewski, Tusk i kilka tysięcy prezesów

Aferę Amber Gold, która przetoczyła się przez media niczym walec, próbowano wykorzystać do celów politycznych. Szukano punktów stycznych między "winnymi zaniedbań" a "obozem władzy", wychodząc z założenia, że "coś musi być na rzeczy", szczególnie że przecież w Gdańsku mamy "układ towarzysko-polityczno-biznesowy". I tak oto powstały dwa odpryski - jeden dotyczył "dyspozycyjnego sędziego", drugi zaś "nierzetelnego" albo "skorumpowanego dziennikarza".

Treść rozmowy prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku Ryszarda Milewskiego z podającym się za urzędnika kancelarii premiera dziennikarzem poznała cała Polska. Co wtedy się wydarzyło? Za komentarz niech posłużą słowa sędziów ze związku zawodowego "Iustitia":
- Podejmowanie decyzji quasi-nadzorczych pod naciskiem innych osób, jak też choćby sugerowanie, że taki proces może mieć miejsce, stanowi w naszej ocenie poważne uchybienie godności urzędu sędziego - orzekli, mając na myśli zachowanie sędziego Milewskiego.

On sam stracił wkrótce stanowisko - Krajowa Rada Sądownictwa 26 września odwołała go z funkcji prezesa. Następnie wszczęto postępowanie wyjaśniające. Toczy się ono od września i najprawdopodobniej nie zakończy się przed nowym rokiem. Wszystko ze względu na chorobę byłego prezesa sądu. Milewski dwukrotnie przedstawił "zwykłe" zaświadczenie lekarskie, rzecznik dyscyplinarny zażądał przedstawienia zaświadczenia lekarza sądowego. Za trzecim razem Milewski przedstawił odpowiedni dokument, w którym stwierdzono, że nie może on brać udziału w czynnościach do drugiej połowy grudnia 2012 roku.
Co dla nas - zjadaczy chleba - może wynikać z zamieszania wokół rozmowy telefonicznej sędziego? Czy tylko tyle, że funkcjonariusz publiczny zachował się tak, jak nie powinien, więc stracił stanowisko?

Stowarzyszenie Sędziów Polskich "Iustitia" wyraziło się dobitnie na temat samej rozmowy, ale jednocześnie wskazało, że jest ona symptomem niezdrowej sytuacji systemowej. Otóż uległość sędziego wobec polityka może wynikać z faktu, że ten ostatni ma pośredni wpływ na wybór prezesa sądu. Jak w tych warunkach mówić o niezależności sędziowskiej? - pytało tzw. środowisko. Tych kwestii potem już szerzej nie poruszano, pozostały jako dopisek na gazetowym marginesie do sensacyjnych doniesień o dziennikarskiej prowokacji .

A przecież sami sędziowie robili co mogli, żeby dotrzeć do opinii publicznej (przy okazji afery) z kwestiami podobnymi do tych, które słyszeliśmy od ich kolegów śledczych.

I tak dowiedzieliśmy się, że prowadzą oni po kilkaset spraw jednocześnie, że brakuje im personelu pomocniczego, że ciągłe zmiany w prawie powodują, że im samym "ciężko się połapać" w sprawach, w których orzekają. W takich warunkach ryzyko błędów zwiększa się dramatycznie.

Wszystko to zostało wyartykułowane... I co? I nic. Medialny walec afery znika i wraz z nim odchodzą w niepamięć żale i utyskiwania zapisane jedynie na marginesie. Czy jeszcze wrócą, przy okazji ujawnienia kolejnego przekrętu dokonanego pod nosem państwowych funkcjonariuszy?

Drugim odpryskiem jest sprawa Michała Tuska, syna premiera. Pokrótce: chodzi o to, że pracował jednocześnie w "Gazecie Wyborczej" i w porcie lotniczym i wykonywał zlecenia dla OLT Express. Miał przekazywać Marcinowi P. niejawne informacje.
Co z tego dziś pozostało? Nic. A zapowiadało się na grubszą sprawę - Stowarzyszenie Stop Korupcji złożyło doniesienie do prokuratury. Opozycję cała sprawa rozgrzewała do czerwoności. Jednak śledczy stwierdzili, że nie ma mowy o jakimkolwiek przestępstwie, zresztą sam port lotniczy, który miałby być w tej sytuacji poszkodowanym, nie zgłasza zastrzeżeń do pracy Michała Tuska. Wszystkie zarzuty pozostają więc tylko politycznymi komentarzami do tezy o funkcjonowaniu "układu gdańskiego". I choć w pewnym momencie pojawiła się nawet fotografia z trybun stadionu Lechii (a na niej m.in. Donald Tusk i sędzia Milewski), to jednak nikt żadnych dowodów na istnienie tegoż układu nie przedstawił. A Michał Tusk pewnie leczy rany zadane ostrzami politycznych inwektyw.

Poza dwoma wymienionymi odpryskami media nakarmiły się jeszcze jednym odłamkiem, nazwijmy go umownie - rykoszetem. Trafił on w tysiące pomorskich biznesmenów.

Jak się okazało, Marcin P. nie składał sprawozdań finansowych. Grożą za to sankcje karne. Sądy rejestrowe, które powinny tego pilnować, mówiąc oględnie, przez długi czas były nieskuteczne. Więc po aferze wzięły się do roboty. I złożyły 6 tysięcy zawiadomień do prokuratury. Jak się okazało, tyle firm nie dopełniło obowiązku sprawozdawczego. Teraz ich prezesom grożą sankcje karne, co może skutkować wykluczeniem ich z zawodu na 5 lat. Ewentualne wyroki spowodują, że przez ten okres nie będą mogli zasiadać we władzach spółek.

Wszystko dlatego, że ktoś w sądzie rejestrowym zadecydował, że po aferze trzeba zrobić porządek w papierach. A przepis jest przepis.

7. Wielka reforma

Być może jednak samo państwo stanie się lepsze, bardziej szczelne i bezpieczne. Być może coś jednak pozostanie po aferze. Chociaż...
- Zawiedli ludzie, nie państwo - stwierdził premier Donald Tusk. I dodał, że "nie ma potrzeby nadpobudliwości legislacyjnej".
Na szczęście jednak ministrowie nie podzielają stanowiska swojego szefa.

Jarosław Gowin zapowiedział nowelizację kodeksu karnego, a także zmiany w ustawie o prokuraturze.
- Wyeliminowanie tych słabości [wymiaru sprawiedliwości - przyp. red.] to zadanie, które z pewnością zajmie lata. Zdefiniowaliśmy problemy wymiaru sprawiedliwości i dobieramy odpowiednie narzędzia, by je rozwiązać - przekonywał minister sprawiedliwości, informując, że resort przygotowuje "wielką reformę".

Co konkretnie proponuje Gowin? Na przykład rozszerzenie możliwości przepadku korzyści z popełnionego przestępstwa, ograniczenie możliwości stosowania warunkowego zawieszenia kary pozbawienia wolności, możliwość orzekania kar mieszanych, a także zmianę sposobu orzekania kary łącznej. Twierdzi, że gdyby nowe rozwiązania funkcjonowały wcześniej, Marcin P. nie zdołałby "prześlizgnąć się" organom ścigania i wymiarowi sprawiedliwości.
- Nie ma zgody rządu na to, aby system wymiaru sprawiedliwości okazywał się niezdolny do tego, by stanąć po stronie pokrzywdzonych - stwierdził minister.

Prokurator Andrzej Seremet natomiast "dostrzegł potrzebę wprowadzenia do prawa karnego surowszej odpowiedzialności karnej za działalność parabankową". Nowy przepis zakładałby odpowiedzialność za samo prowadzenie działalności parabankowej i wywołanie szkody. Nie trzeba byłoby wykazywać zamiaru oszustwa - tak jak to jest obecnie.
Natomiast słowa ministra finansów Jacka Rostowskiego pozostają w zbieżności ze stanowiskiem Donalda Tuska: "przepisy są odpowiednie, ale jest problem z ich egzekwowaniem". Ale już działania resortu idą w innym kierunku, wyraźnie legislacyjnym. W ministerstwie powołano specjalny zespół roboczy, który wypracował kilka wstępnych zaleceń. I one właśnie już wprost odnoszą się do zmiany przepisów. Wśród nich, obok postulowania o zmasowane szkolenia dla sędziów i prokuratorów, jest również żądanie rozszerzenia uprawnień kontroli skarbowej, rozszerzenia uprawnień dla KNF, zwiększenia sankcji karnych dla oszustów, wprowadzenie mechanizmów koordynacji działań służb zajmujących się przestępczością gospodarczą.

To wszystko, to na razie deklaracje.
Przyjdzie czas na ich urzeczywistnienie w postaci konkretnych przepisów.
Tylko że pojawia się tu problem: w ostatnich latach nieraz mieliśmy przykłady pisania ustaw "na kolanie", pod wpływem chwili, pod naciskiem opinii publicznej. Jeśli nauka ma być coś warta, to wystrzegać się trzeba popełnionych błędów.
I, niestety, nie należy spodziewać się szczególnie mocno odczuwalnej zmiany w funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości. Postulaty sędziów i prokuratorów mają się nijak do propozycji polityków. Kiedy jedni mówią o braku pieniędzy na bieżącą działalność sądów i prokuratur, mówią o brakach kadrowych i fatalnych warunkach pracy, ci drudzy odpowiadają deklaracjami o zwiększaniu uprawnień (więc i obowiązków) i zaostrzaniu sankcji.

8. Najważniejsza jest kasa. Której nie ma

Osądzenie winnych, zmiany w prawie - to wszystko jest ważne i konieczne. Ale co innego jest najważniejsze, przynajmniej dla ponad 16 tysięcy osób, które zgłosiły się do prokuratury w nadziei na odzyskanie swoich pieniędzy. Dodajmy: chodzi o 700 milionów złotych, bo na tyle swoją wierzytelność oceniają ci, którym Marcin P. jest winien pieniądze.

Czy im się to uda? Nikt już chyba nie wierzy, że można będzie odzyskać wszystkie zainwestowane w złotą piramidę pieniądze.
20 września sąd ogłosił upadłość spółki Amber Gold. Został wyznaczony syndyk masy upadłości, którego zadaniem było (i jest nadal) gromadzenie majątku parabanku, który posłuży w celu spłacenia wierzycieli.

I tu najważniejsza informacja: Syndyk w złożonym 22 października 2012 roku do sądu raporcie oszacował zidentyfikowany przez siebie majątek na 112 mln zł. Trudno więc w tej sytuacji robić sobie nadzieje na odzyskanie pieniędzy, skoro suma wierzytelności opiewa na prawie siedem razy więcej.

Do składników namierzonego przez syndyka majątku należą między innymi samochody, sprzęt elektroniczny i AGD. Rozpoczęły się już licytacje, które mają przynieść środki na spłatę wierzycieli. Auta (nie wszystkie) poszły już pod młotek, w następnej kolejności pójdą telefony komórkowe, iPady, potem sprzęt AGD i meble po Amber Gold.

Na znaczące zwiększenie sumy, która będzie do podziału wśród wierzycieli, może mieć wpływ unieważnienie jednej z bardziej bulwersujących transakcji Marcina P. Tuż przed upadkiem samej spółki sprzedał on swoje linie lotnicze za 1 euro. Tymczasem szacunkowa cena sprzedanych czterech samolotów - według specjalistów - to ok. 25 mln zł. Suma ta jednak nie robi wrażenia w porównaniu z 700 mln, o które zabiegają wszyscy wierzyciele.

Jedyna nadzieja w syndyku, który zapewnia, że będzie zabiegał o odzyskanie tych pieniędzy, inaczej mówiąc - o "urealnienie ceny transakcyjnej". Zapewnia też, że to nie koniec działań podejmowanych w imieniu wierzycieli i na ich rzecz. Przekonuje, że dalej będzie aktywnie działał, żeby odzyskać dla poszkodowanych pieniądze parabanku Marcina P.
9. Druga porażka nie do przyjęcia
Dopóki piłka w grze, nie należy wyrokować o wyniku. A przecież śledztwo trwa, rzecznicy dyscyplinarni zbierają materiały, ABW dwoi się i troi, syndyk robi, co może. Więc ocena końcowa z egzaminu, jaki zdaje państwo na gruzach Amber Gold, jeszcze przed nami. Ale to, co widać już teraz, a czasem - czego nie widać, skłania do optymizmu mocno umiarkowanego.

Wiedzą ale milczą. Miejmy nadzieję, że tak jest

W sprawie Amber Gold pływamy po powierzchni. Mnożą się spekulacje dziennikarskie, zarówno te publikowane, jak i międzyredakcyjne przecieki.

Jedno pytanie wysuwa się na plan pierwszy: jak to możliwe, żeby Marcin i Katarzyna P. w tak krótkim czasie dorobili się tak wielkiej fortuny?

Uparcie, niekiedy wręcz rozpaczliwie, poszukuje się związków Amber Gold z biznesmenem Mariusem O. (on sam składa pozwy za sugestie o jego powiązaniach ze spółką), z niejakim Janem P. - "Tygrysem", który nic nie komentuje i nie zabiera głosu w sprawie. Dziennikarskie śledztwa toczą się w najlepsze. Na razie bez spektakularnych sukcesów.

Ale śledztwo jest jedno - i prowadzą je prokuratorzy z Łodzi. Zostało przeniesione z Gdańska po tym, jak w kręgu "podejrzeń" znaleźli się tutejsi śledczy. Rzecznik łódzkiej prokuratury stara się wypełniać swoją robotę. Informuje o zarzutach Marcina P., jego żony, o kolejnych czynnościach wykonywanych przez ABW: przesłuchali podejrzanego, wnioskują o przedłużenie aresztu, wyceniają zabezpieczone złoto, wzywają pracowników spółki...

Czyli, że śledczy mają pełne ręce roboty.
A jednak żadna z publikowanych informacji nie dotyka spraw najistotniejszych:
- Co stało się z pieniędzmi wpłaconymi do piramidy przez oszukanych obywateli?
- Jak doszło do szeregu "zbiegów okoliczności", które spowodowały, że Marcin P., nieniepokojony, mógł rozwinąć swój biznes?
- Czy ktoś za nim stoi? Kto?
- W jakim celu wydał gigantyczne pieniądze na uruchomienie linii lotniczych, żeby potem sprzedać je za 1 euro?

Na dobrą sprawę, po czterech miesiącach, nic o sprawie Amber Gold nie wiemy.
Są dwie opcje. Jedna jest taka, że nie wiedzą również prokuratorzy. To zła opcja. Druga natomiast jest taka, że wiedzą, ale na razie nie powiedzą, ze względu na tzw. dobro śledztwa. To zdecydowanie lepsza opcja, choć wymaga od nas cierpliwości.
Bo, jeśli mówimy o wyciąganiu jakichkolwiek wniosków z afery Amber Gold, to musimy poznać odpowiedzi na powyższe pytania.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki