Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kotwica z Bądkowskim. Jak usiłowano stworzyć w Gdańsku czasopismo o tematyce kulturalnej

Iwona Joć
Bądkowski  został skrytykowany m.in. za odrzucenie "kierowniczej roli partii"
Bądkowski został skrytykowany m.in. za odrzucenie "kierowniczej roli partii" Archiwum DB
Od czasu zakończenia wojny kształtujące się w Gdańsku środowisko artystów i dziennikarzy zabiegało o stworzenie w mieście czasopisma o tematyce kulturalnej i literackiej. Jak wyglądały ich starania?

Pierwszą próbę stworzenia takiego pisma podjął "Czytelnik", powołując w 1946 r. "Wiatr od Morza", czasopismo poświęcone polskiej kulturze marynistycznej, którego redaktorem naczelnym został Janusz Stępowski, a członkami kolegium redakcyjnego Marian Brandys i Bolesław Wit-Święcicki. Dominującą treść pisma stanowiła historia i literatura, tworząc pomost między tradycją, wydarzeniami lat wojny 1939-1945 a współczesnością.

Drukowano tu artykuły publicystyczne, historyczne, literackie i krytyczno-literackie, utwory poetyckie, fragmenty prozy, reportaże, wspomnienia, prowadzono kronikę wydarzeń odradzającego się życia artystycznego i kulturalnego. Do współpracowników pisma należeli m. in.: Franciszek Fenikowski, Stanisława Fleszarowa-Muskat, Franciszek Sędzicki, Stanisław Strumph-Wojtkiewicz. Jak pisał Edgar Milewski w artykule "Czasopiśmiennictwo społeczno-kulturalne Wybrzeża Gdańskiego: Wiatr od Morza", było to pierwsze na ziemi gdańskiej pismo zrodzone ze świadomości historycznego faktu powrotu Polski nad Bałtyk. Niestety, ukazywało się tylko w roku 1946.

W memoriale w sprawie tygodnika literacko-kulturalnego Wybrzeża, jaki 19 stycznia 1949 r. wystosowali Janusz Urbański (naczelnik Urzędu Wojewódzkiego Gdańskiego - Wydziału Kultury i Sztuki), dr Mieczysław Jarosławski (zarząd Oddziału Gdańskiego ZZLP) i Edmund Misiołek (sekretarz Prezydium Gdańskiej Wojewódzkiej Rady Sztuki i Kultury Artystycznej) wskazywano, że wokół "Wiatru od Morza" nie zawiązało się "odpowiednio skrystalizowane środowisko pisarskie i artystyczne, ponadto zaś wydawca nie dał pismu ani należytej opieki w sensie kolportażu, ani dostatecznej ilości czasu dla ugruntowania jego charakteru i kręgu odbiorców". Nie zniechęciło to jednak do podejmowania starań o stworzenie kolejnego tytułu.

Za wzorcowy przykład podawano Spółdzielnię Wydawniczą "Polskie Pismo i Książka", która już trzy lata wydawała pismo rejonu szczecińskiego "Szczecin", przekształcone w "Tygodnik Wybrzeża". Środowisko literackie gdańskie podjęło od września 1948 r. współpracę z tym tygodnikiem, co wpłynęło na pewną zmianę pisma: z wydawnictwa o charakterze przeważnie morsko-gospodarczym stawało się ono coraz bardziej kulturalne i literacko-społeczne.

Ta zmiana pozbawiała go jednak części dotychczasowej pomocy ze strony sfer gospodarczych (w postaci płatnych ogłoszeń), za rozszerzeniem liczby współpracowników nie podążał zaś odpowiednio wysoki wzrost kolportażu. Wreszcie Spółdzielnia Wydawnicza "PPK", która w ostatnim roku wychodzenia pisma dołożyła do niego 3,5 mln zł, uzależniła dalsze wydawanie tygodnika od uzyskania subwencji ze strony Ministerstwa Kultury i Sztuki oraz "czynników" wojewódzkich.

Kryzys tygodnika szczecińskiego zbiegł się ze wzmożonymi dążeniami ośrodka gdańskiego do stworzenia pisma, które pełniej niż było w dotychczasowych próbach, wyrażałoby całość problematyki kulturalnej polskiego Wybrzeża. Gdańska Wojewódzka Rada Sztuki i Kultury Artystycznej wyłoniła spośród siebie specjalny komitet z redaktorem Marianem Brandysem na czele, który podjął próbną współpracę środowiska gdańskiego ze szczecińskim "Tygodnikiem Wybrzeża", nie zarzucając bynajmniej myśli o powołaniu w Gdańsku tygodnika dla całego Wybrzeża. Zaczęto też szukać poparcia w partii.

Z początkiem 1949 r. doszło do ożywionych konsultacji między Prezydium Rady Sztuki i środowiskiem literackim gdańskim a WRN i środowiskiem literackim Szczecina, przy zasięgnięciu również opinii obu wojewódzkich komitetów PZPR. W rezultacie zarysował się plan dotyczący przyszłości pisma literacko-kulturalnego. Przewidywano ulokowanie go w Gdańsku przy ewentualnym rozszerzeniu jego redakcji oraz zmianie szaty graficznej, sposobu redagowania, wreszcie rozszerzenia podstaw finansowych w oparciu o ustalony plan subwencjonowania pisma, obliczony na dłuższy czas.

Na stanowisku redaktora pisma widziano Mariana Brandysa (związanego w tym czasie z "Dziennikiem Bałtyckim"), kurującego się wówczas we Włoszech, Feliksa Jordana, dotychczasowego redaktora "Tygodnika Wybrzeża", i Edwarda Fiszera z Gdańska. Kierownikiem oddziału w Szczecinie miał być Witold Wirpsza. Planowano, że pismo miałoby charakter tygodnika literacko-kulturalnego z głównym akcentem morskim jako swoistą cechą wyodrębniającą je spośród innych pism krajowych.

Propozycja objęcia stanowiska szefa pisma przez Mariana Brandysa nie została zaakceptowana przez partię. Powodem mógł być zły stan zdrowia redaktora i związane z tym częste zwolnienia lekarskie, ale też oskarżenia o elitaryzm. Ten drugi zarzut Brandys próbował odeprzeć w liście z 6 listopada 1948 r. skierowanym do Stanisława Januszewskiego, I sekretarza KW PZPR w przededniu swojego wyjazdu kuracyjnego: (…) Tow. Jolles z centrali "Czytelnika" po rozmowie z Wami oświadczył mi, że Wojewódzki Komitet potępia moje elitarne stanowisko w sprawach kulturalnych. (…) Zarzut ten nie jest dla mnie nowością. (…) tak się nieszczęśliwie złożyło, że byłem jedynym partyjniakiem na Wybrzeżu orientującym się wszechstronnie w miejscowych sprawach kulturalnych. (…) Skąd wziął się zarzut elitaryzmu? (…) Jako jedyny człowiek na Wybrzeżu (z naszej strony mający kontakty ze wszystkimi grupami artystycznymi i cieszący się w tych grupach pewnym autorytetem) starałem się pozyskać dla naszej ideologii, a przede wszystkim dla idei upowszechniania sztuki, najwybitniejszych artystów Wybrzeża.

W tym celu wespół z tow. Fiszerem stworzyliśmy klub dyskusyjny. Zasadniczym celem (i jedynym zresztą) tego klubu było robocze przełamanie oporów ideologicznych, jakie istnieją w artystach w stosunku do nowej rzeczywistości. Klub ten zamierzałem przekształcić na koło publicznych prelegentów kulturalnych. Może zrobiłem błąd, że nie uzgodniłem tej sprawy uprzednio z władzami partyjnymi, ale w sprawach kulturalnych nie było tu po prawdzie z kim gadać. (…) Cała [ta - ij] sprawa nie przybrałaby rozmiaru hecy, gdyby żarliwego protektoratu nie objęła nad nią jednostka do gruntu spodlała, głupia jak but i przemożnie ogarnięta prywatą - a niestety występująca pod szyldem naszej partii, z którą ideologicznie ma tyle wspólnego, ile piernik z wiatrakiem. Mówię tu o p. Wlazłowskiej i za prawdziwość wszystkich tych drażliwych określeń odpowiadam moją legitymacją partyjną. Strategia tej osoby była nad wyraz prosta. Konsekwentnie i po kolei dążyła do usunięcia ze swej drogi wszystkich wybitniejszych indywidualności, aby móc stać się na terenie "Czytelnika" wyłącznym "dyktatorem partyjnym". (…)

Przeciwko mnie nie znajdowała broni, aż wreszcie znalazła - elitaryzm. No i użyła sobie na wszystkich frontach…
Likwidacja w 1949 r. "Tygodnika Wybrzeża" przekreśliła na pięć lat marzenia gdańskiego środowiska artystycznego o posiadaniu własnego pisma, choć istniały już dodatki do gazet: "Rejsy" ("Dziennik Bałtycki") i "Dziewiąta Fala" ("Głos Wybrzeża"). Nadzieja, bardzo ulotna, pojawiła się w 1955 r. W marcu tego roku ukazała się w nakładzie 8 tys. egz. dwudziestostronicowa "Kotwica", próbny numer czasopisma literackiego Wybrzeża, wydrukowany z okazji 10-lecia wyzwolenia i 500-lecia odzyskania Pomorza. Jego wydawcą był Gdański Oddział Związku Literatów Polskich oraz Komitet Wykonawczy Roku Jubileuszowego 500-lecia Powrotu Gdańska do Polski.

Ukazały się w nim teksty: L. Bądkowskiego, A. Bunscha, R. Ostrowskiej, F. Fenikowskiego, R. Witkowskiej, W. Szremowicza, F. Sędzickiego, I. Przewłockiej, Z. Szymańskiego, M. Słomczyńskiego, E. Kochanowskiej, I. Trojanowskiej, E. Kobylińskiej, E. Garnysza, R. Bronk. Była tu i proza, i poezja, i reportaż, galeria obrazów i rzeźb, a numer zamykała rubryka "Na oku", na którą złożyły się prześmiewcze fraszki dotyczące samych autorów, ale też życia kulturalnego w Gdańsku, m.in. teatralnego.

Szansę na dalsze ukazywanie się tytułu pogrzebał m.in. Tadeusz Warchoł, kierownik Referatu Widowisk i Inspekcji, który 26 października 1955 r. przesłał do Głównego Urzędu Kontroli Publikacji w Warszawie informacje dotyczące dodatków kulturalnych do dzienników Wybrzeża oraz jednodniówki literackiej "Kotwica". W notatce tej czytamy m.in.:
(…) W pierwszych dniach kwietnia br. odbyła się w Gdańsku ogólnowojewódzka narada aktywu kulturalnego Wybrzeża. Przedmiotem obrad była aktualna sytuacja życia kulturalnego Trójmiasta i reszty woj. gdańskiego. Na naradzie tej niepokojącym objawem były głosy niektórych literatów zgrupowanych (…) w tutejszym oddziale ZLP. (…) Choćby np. taki fragment wypowiedzi: "drogowskazem jest mi tylko mój własny niezawodny instynkt". Lub wypowiedź literata L. Bądkowskiego snującego "teorie" zerwania z kanonem optymizmu, tworzenia wreszcie powieści, w których nie będzie "ani partii, ani ZMP", odrzucenia kierowniczej roli partii nad sprawami kultury.

Tak się złożyło, ze zredagowaniem omawianego numeru "Kotwicy" zajęła się grupa ludzi, z których niemal wszyscy byli wyrazicielami mniej lub więcej zbliżonych do na wstępie omówionych poglądów.
W artykule wstępnym L. Bądkowski napisał, że "będzie mogło się u nas wytworzyć silne środowisko kulturalne o wyraźnym własnym obliczu".

W swoim liście T. Warchoł wymienił trzy przesłanki - przedstawione przez L. Bądkowskiego w otwierającym numer artykule "Droga dotąd - i droga dalej" - mające sprzyjać dalszemu wydawaniu "Kotwicy": kontakt z morzem, jego fizyczne oddziaływanie na człowieka; literackie, poetyckie czy jakieś inne ustosunkowanie się do problemu "przenikania i krzyżowania się wpływów międzynarodowych"; bogata kultura regionalna, w tym ze szczególnym podkreśleniem kultury kaszubskiej (również w aspekcie historycznym).

Ujęcie ich jako "główne czynniki, które wspólnie nadają indywidualny charakter kulturze Wybrzeża" jest co najmniej niesłuszne - czytamy w służbowej notatce cenzora. - Z tych trzech przesłanek jedynie ostatnią należy traktować poważnie. Są to błahe sprawy w porównaniu z bogatą problematyką życia i pracy trzonu klasy robotniczej Wybrzeża - stoczniowców, rybaków marynarzy, nasze teraźniejsze socjalistyczne budownictwo w teraźniejszości i przyszłości. (…) Zupełnie chyba jasno występuje tendencja wyrwania się z rzekomych więzów, jakimi krępuje sztukę partia.

(…) Nasze 10-lecie nie znalazło właściwego, godnego tej rocznicy odbicia na łamach pisma, nie można przecież za takie uważać jednoszpaltowej sztampowej notatki p.t. "Na podwójnym przystanku". (…) Niemal połowa pozycji w numerze zajmuje się problemami plastyki i architektury. Poruszanie tych zagadnień jest konieczne, lecz przeładowanie tym pisma z pominięciem innych ważnych zagadnień nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem. Satyryczno-humorystyczna część pisma "Na oku" daje pełne potwierdzenie po pierwsze nie widzenia szerszych możliwości satyry, jak i zawartości grona redagujących, gdyż ogranicza się niemal wyłącznie do omawiania samych siebie we fraszkach.

"Kotwica" oprócz powyższych niedociągnięć posiadała, zdaniem T. Warchoła, zalety. Były nimi: staranna szata graficzna, ciekawe pozycje z dziedziny kaszubszczyzny, słuszne żądania i postulaty dążące do poprawy życia kulturalnego z dziedziny malarstwa, wystroju architektonicznego odbudowującego się Gdańska i innych spraw. Nie zmieniły one jednak jego opinii o całości pisma i jego redaktorach. Na zakończenie swojego wywodu z całą mocą stwierdził on, że niezwykle potrzebne jest na Wybrzeżu własne czasopismo kulturalne w celu rozbudzenia m.in. życia kulturalnego, lecz o innym charakterze niźli chciałby go widzieć Gdański Oddział ZLP, twórczo ustosunkowujące się do problemów szeroko ujętego życia kulturalnego Wybrzeża. Potrzebne ono było również po to, aby dawać odpór wspomnianym wyżej "teoriom" i tendencjom i aby "wychować twórczą inteligencją w duchu marksizmu-leninizmu".

Na kolejne pismo literacko-kulturalne na Wybrzeżu trzeba było czekać siedem lat. W 1962 r. wydawać zaczęto, wspominane do dziś przez wielu z sentymentem, "Litery", które dostarczały miłośnikom pomorskich klimatów wysokich lotów lekturę przez następne 12 lat. Ale to już całkiem inna historia…

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki