Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kazimierz Ropel: Z fryzjerem jak z żoną, jeśli jest dobry, to na całe życie

Ryszarda Wojciechowska
Kazimierz Ropel jako fryzjer męski pracuje już od 50 lat!
Kazimierz Ropel jako fryzjer męski pracuje już od 50 lat! Grzegorz Mehring
Z fryzjerem jak z żoną, jeśli jest dobry, to na całe życie. Z Kazimierzem Roplem, który już strzyże mężczyzn pół wieku - rozmawia Ryszarda Wojciechowska

Męska głowa pewnie nie ma dla Pana tajemnic. To już 50 lat, odkąd Pan strzyże i goli.
Kiedy mi składano z okazji tej pięćdziesiątki życzenia żartowałem, że teraz to już będę tylko głaskać męskie głowy. Bo nie wiem, jak długo mi sił starczy na strzyżenie.

Ale czy przez te pięćdziesiąt lat męskie fryzjerstwo jakoś się zmieniało, poza cenami za strzyżenie?
Nawet pani nie wie, jak bardzo. Kiedy zaczynałem praktykę w latach 60. u znanego gdańskiego fryzjera, mistrza Jana Lampkowskiego, na męskich głowach królowały fale. Włosy były dłuższe i te fale trzeba było misternie ułożyć. Ale już kilka lat później przyszła moda na krótkie fryzury. Wszyscy się chcieli strzyc na tak zwanego Jasia, z włosem na półtora centymetra na całej długości głowy. Więc jak pani widzi, fryzjer męski też nie mógł zostać w tyle. Musiał, jak damski, nadążać za modą.

Skąd fryzjer wówczas wiedział, co jest modne? **To był PRL i nie było, jak dzisiaj, katalogów z fryzurami. **
Ale zawsze były przecieki. We fryzjerstwie też. Ktoś przywiózł katalog z Zachodu, który potem przechodził z rąk do rąk. Jeden fryzjer drugiego w robocie podglądał. I tak się kręciło. Kiedy tylko na Zachodzie pojawiła się moda na długie włosy u mężczyzn - wiadomo, przez zespół The Beatles - w Polsce niemal natychmiast większość chciała nosić takie długie fryzury. Ale ta moda omal nie zniszczyła naszego fryzjerstwa. Spora część kolegów emigrowała z zawodu.

Bo mało kto chciał się strzyc?
Nawet nie przychodzili, żeby te długie włosy podcinać. Jak rosły, tak rosły. I było dobrze. Ale nie dla nas. Fryzjerzy więc uciekali z branży. A wie pani dokąd najczęściej?

Nie.
Do PKP, a szczególnie do WARS-u. Ja też już się przymierzałem, żeby czmychnąć z zakładu. Odbyłem nawet próbną jazdę. Ale rodzina postawiła weto. Żona stwierdziła, że lepszy fryzjer w domu, niż kolejarz poza domem. Uległem i zostałem. A wtedy z pomocą przyszedł mi... Kopernik. Wykombinowaliśmy taką, naszą odmianę dłuższej fryzury, którą trzeba było równo podcinać od czasu do czasu, żeby głowa wyglądała foremnie. Tym "Kopernikiem" naściągałem sobie klientów. Nawet jakiś redaktor się zainteresował tym, przyszedł, opisał. Na nieszczęście, jak się okazało. Bo ja mu powiedziałem, że "robię" pięć "Koperników" na tydzień, a w jego tekście było, że 20. Po kontrolach, jakie na mnie ściągnął tym tekstem, nie zamykały się drzwi. Wszystko po to, żeby odszukać tych pozostałych "Koperników", których rzekomo nie wykazywałem. Zadzwoniłem do dziennikarza. A on na to, że chciał mi tylko więcej chwały i reklamy przysporzyć. Więc ja mu powiedziałem, że dziękuję za taką chwałę z komisjami na plecach. No i dziennikarz to wyprostował. Takie czasy.
Ten kryzys w męskim fryzjerstwie był rzeczywiście tak znaczny?
Proszę sobie wyobrazić, że nawet czołowy fryzjer Wybrzeża, z tytułem mistrza Polski, uciekł wtedy na tramwaj, żeby korbką kręcić. Bo tam lepiej zarobił. Jednak w latach 80. znowu się ruszyło. Strzygło się dużo. Pojawiła się z Francji moda na cieniowanie włosów brzytwą. Była to fryzura Hartiego, od nazwiska fryzjera, który ją wymyślił. Wyższa szkoła jazdy. Ale za to jak się pięknie po takim strzyżeniu układały włosy, warstwami niczym dachówki. Ten model potem wyparła fryzura a la pieczarka. A w latach 90. większość chciała wyglądać jak amerykańscy żołnierze. Włosy strzygło się bardzo krótko. Tyle że nie każdemu było już z tym do twarzy. Fryzjer męski też musi dbać o to, żeby klient dobrze po strzyżeniu wyglądał. Twarz pełna - w porządku. Strzygło się gościa na amerykańskiego żołnierza. Ale jak już buzia była szczupła i główka malutka, to trzeba mu było odradzić. Bo wyglądałby jak nieborak.

A brody, wąsy? Dzisiaj się już chyba klienta nie goli w zakładzie, jak przed laty.
Goliło się jeszcze masowo w latach 70. A potem pojawiło się AIDS. Nie mieliśmy na tyle mocnych środków, żeby sprzęt dobrze zdezynfekować. Można więc powiedzieć, że to AIDS zabiło u nas masowe golenie brzytwą. Jestem już pewnie jednym z niewielu, którzy potrafią brzytwę trzymać w ręce. Dawniej to się klienta dopieściło przy takim goleniu. Były kompresy na twarz, masaże wibracyjne z końcówkami jak główki od grzybków. Skóra na twarzy po takich pieszczotach robiła się jak...

...pupcia niemowlęcia?
Tak to określali (śmieje się). I pan mógł po takim głaskaniu iść na randkę. Albo kiedy wracał po nocy z kart lub z jakiejś "haligali", wystarczyło, że wpadł rano do zakładu - a wtedy otwierano już przed ósmą - odświeżył się z goleniem, masażem i już trudów nocki nie było widać na twarzy. Ja swoją przygodę z zawodem zacząłem zresztą od golenia. Był wczesny ranek. W zakładzie tylko ja, praktykant. Wchodzi klient, po ciężkiej nocy, i mówi, że chce się ogolić. Ja na to, że nie mogę, jestem tylko uczniem. Ale kim będziesz, fryzjerem? - on pyta. No tak, ja na to. Więc bierz się do roboty - ryknął. W życiu brzytwy nie trzymałem. Namydliłem go. Wziąłem sprzęt do ręki i zacząłem mu delikatnie "czyścić" policzki. Najgorzej było z szyją. Bałem się, że go poderżnę. Ale z grubsza jakoś i to mu "oczyściłem". On wstał, rzucił mi "rybaka", czyli ówczesne 5 złotych. I wybiegł. Po chwili wbiega z powrotem. Usta ma otwarte i coś pokazuje. Myślę, Jezu, uciąłem mu coś, że nie mówi? Dopiero po chwili się zorientowałem, że on pokazuje na rozpylacz. Chciał, żeby mu psiknąć w usta. Napompowałem mu tej wody kolońskiej ostro. Pomyślalem, że jak mu się odbije, to całym ogrodem, ale gorzałki nie będzie czuć.

To była dobra szkoła.
Tak pani myśli? Zaczęło się dopiero, kiedy przyszedł szef. Zobaczył te 5 złotych. I pyta: kto zarobił? Ja - powiedziałem nieśmiało. Trzy dni gówniarz u nas jest, a już klienta ogolił - mruczał szef. Posprawdzał, czy nie ma zakrwawionych wacików, dowodu na to, że tamowałem krew. Nie ma. Na serwetkę też spojrzał. Czysta. No dobrze, jak ogoliłeś klienta, który wyszedł na własnych nogach, to teraz ogolisz mnie. No i wtedy zaczęły mi się trząść ręce i nogi. Mydliłem mu twarz chyba przez pół godziny. I wreszcie chwyciłem za brzytwę. No i tymi trzęsącymi się rękami zaciąłem go mocno. Ale szef i tak pozwolił mi potem ćwiczyć golenie na swoich znajomych. Strzyżenie przyszło potem. Przez pierwsze dwa lata bałem się tego jak diabeł święconej wody. Nie mogłem pojąć, na czym polega technika cieniowania.
Nie każdy chciał się u ucznia strzyc.
Mój klient namówił mnie, żebym poszedł do Domu Stoczniowca. Tam będziesz mieć głów w bród. Będziesz mógł poćwiczyć do woli - obiecywał. Nie wiedziałem jednak, że trafię na dzień wypłaty w stoczni. A jak wypłata, to i zakrapianie. Młody byłem. Namówiono mnie na alkohol. I potem, kiedy już strzygłem, widziałem dwie głowy i dwie pary uszu. Musiałem trafić w środek głowy. Tak było tylko raz. Więcej już się nie powtórzyło.

Zdarzało się Panu strzyc w szczególnych warunkach?
Proszę pani, bardzo często. Fryzjer może pracować wszędzie. Na zapleczu sklepu, w lesie na pieńku też. Kiedy byłem w wojsku, przyszedł raz major i mówi: masz ostrzyc kolegów. Wokół tylko las, warunki polowe. Ja na to, że bez fotela nie da rady. On, że fotel zaraz będzie. Podeszło dwóch wojaków. Podpiłowało drzewo. Podjechał skot i łańcuchami ściągnął drzewo tak, że został tylko pień. Major: proszę bardzo, masz fotel. Wystarczyło, żeby kompanię ludzi ostrzyc. I takie warunki bywały. Nie mówiąc o tym, że czasami się strzyże człowieka w domu. Klient nogę złamie, jak odmówić? Albo jak nie ostrzyc kogoś, kto jest po trepanacji czaszki? Pamiętam, że człowiek leżał dziesięć centymetrów nad ziemią. Musiałem się też położyć, żeby z takiej wysokości strzyc. Kiedyś rodzice młodego umierającego człowieka, takiej roślinki, poprosili mnie, abym go ostrzygł w hospicjum.

Po raz ostatni?
To było ostatnie strzyżenie w jego życiu. Rodzice go podtrzymywali, a pan Kaziu, czyli ja, na kolanach chodził wokół niego. Bo tylko w takiej pozycji najlepiej się strzygło. W szpitalach też są klienci. Ktoś poprosi, nie odmówię. A jak przyjdę do jednego człowieka na sali, to już pozostałych ostrzygę. Często sobie powtarzam: Kaziu, bądź człowiekiem, nie tylko fryzjerem. Dla ludzi jestem, po prostu. Miejsce, jak pani widzi, nie ma wielkiego znaczenia. Pewnie, że najbardziej lubię pracować w swoim zakładzie, przy swoim fotelu, który jeszcze 1939 rok pamięta. On nas przeżyje. Ma tylko jedną wadę - nie podnosi się ani nie opuszcza. Ale można go rozłożyć tak, żeby dziewczyna na nim leżała (Panie Kaziu, co się panu marzy - wtrąca żartobliwie pracująca z nim fryzjerka).

Mężczyzna jest łatwiejszym klientem niż kobieta?
O nie, mężczyzna jest bardziej wrażliwy na swój wygląd.
Naprawdę?
Z tym, że ja rzadko trafiam na niezadowolonego. Jeżeli on mówi: poproszę boki krótkie, to zawsze podpytuję - maszynką czy nożyczkami robimy te boki? Bo inaczej strzyżenie po jednym, a inaczej po drugim wygląda. A po kliencie niezadowolenie od razu widać. Ma grymas na twarzy albo wzrokiem ucieka w bok. Ale moja klientela jest raczej stała. Najstarszy klient jest mi wierny od 48 lat. I wiem, jak go strzyc. Wie pani, z fryzjerem jest jak z żoną. Jak jest dobra, to na całe życie.

Męski fryzjer czuje w zakładzie, że są święta, że zbliża się sylwester? Jest tłum, jak na damskim?
Kiedyś tak było. Zwłaszcza tydzień przed sylwestrem był mocny. Od rana do wieczora. I trzeba było zapomnieć o obiedzie. Ale w ostatnich latach to wszystko znormalniało. Klienci przychodzą wtedy, kiedy muszą. Za Gierka miałem trzech klientów na godzinę, ale tylko do modelowania. Nie strzygło się w sylwestra, było jedynie mycie, czesanie, modelowanie. Bo wtedy chodziło się jeszcze na bale. Nawet w dyskretnym stopniu pojawiał się na mę-skiej głowie brokacik. Teraz bale siadły i modelowanie fryzur przed sylwestrem też.

O czym się rozmawia w męskim zakładzie fryzjerskim?
Panowie najczęściej o hobby, pojawiają się też wspomnienia o tym, jaki kiedyś był Sopot, gdzie były najlepsze fajfy, wspomina się potańcówki.

Zwierzają się fryzjerowi?
Też. Ale fryzjer jest jak spowiednik. Wysłucha, wesprze. Klientowi zrobi się lżej na duszy. Ale po jego wyjściu fryzjer ma już amnezję. Nie wolno tworzyć plotek.

Ten zawód zdominowały teraz kobiety.
W Sopocie oprócz mnie jest tylko jeden fryzjer mężczyzna. A tak to same panie. Zresztą w klasie szkolącej fryzjerów, jeśli na 30 uczniów jest dwóch chłopców, to wszystko. Zarobki są niskie, dostaje się od głowy, trzeba się wykazać talentem i cierpliwością. A młodemu nie zawsze się chce. Raczej się nie chce. Woli coś lżejszego robić lub - jego zdaniem - ciekawszego. A tu monotonia, proszę pani. Głowa po głowie i tylko kiedy rodzice są fryzjerami i chcą mieć następcę, to młody człowiek się decyduje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki