Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katarzyna Bonda: Kryminał jest dziś odpowiednikiem "Lalki". Też możemy w nim opowiadać o Polsce

rozm. Ryszarda Wojciechowska
Kryminał jest dzisiaj odpowiednikiem "Lalki". My też możemy w nim opowiadać o Polsce.
Kryminał jest dzisiaj odpowiednikiem "Lalki". My też możemy w nim opowiadać o Polsce. Tomasz Bołt
Z pisarzami skandynawskimi łączy mnie to, że podobnie jak oni nie lubię wydumanych, wymyślonych morderców - mówi autorka kryminałów Katarzyna Bonda.

Kiedyś była królowa Bona. Teraz jest królowa Bonda, usłyszałam. Nieźle brzmi. Co Pani na to?
Skromność nigdy nie była moją zaletą, ale też daleka jestem od pychy. Długo czekałam na koronację.

A jak już się zdarzyła, to z rąk samego Zygmunta Miłoszewskiego, króla polskiego kryminału.
Dla mnie to zaszczyt. Bo Zygmunt nie rozdaje komplementów na lewo i prawo. Woli raczej kuksańce. Myślę, że on podobnie jak ja podchodzi do pisania książek, czyli, że ważne jest solidne przygotowanie, bardzo dobra, rzemieślnicza robota i dbałość o strukturę. W Polsce najchętniej mówi się o pocałunkach Muzy, o natchnieniu. A ja, proszę pani, siedzę na czterech literach przez dwa lata i rzeźbię. Oczywiście wyjeżdżam na dokumentację, ale książkę mam cały czas w głowie. Nie wymyśli jej pani przez dwa tygodnie, choć czasem niektórzy autorzy tak robią. I to nawet ci uznani. Ale używając naszej nomenklatury, kiedyś zostaną zdetronizowani przez ludzi, którzy do sprawy podchodzą poważnie.

Pani najnowszy kryminał "Pochłaniacz" ma świetne recenzje.
Bestsellerem stał się, zanim jeszcze trafił do księgarń.

Dlaczego?
Bo czytelnicy chcą teraz szerszego kontekstu. Czegoś więcej, niż tylko kryminalnej intrygi.

Mówi się, że kryminał jest jak worek, w którym wszystko można pomieścić: tło obyczajowe, problemy społeczne, psychologiczne, zagadki historyczne, fragmenty romansu, horroru.
Kryminał jest dzisiaj odpowiednikiem "Lalki". My też możemy w nim opowiadać o Polsce. Powieść Bolesława Prusa jest cudowna. Świetnie się ją czyta. Elementy tamtej rzeczywistości są bardzo precyzyjnie nakreślone. W to są doskonale wpisane postaci. Żeby była jasność, teraz jestem królową, ale kiedy przed paroma laty wydawałam drugą książkę, też prawie 700-stronicową cegłę jak "Pochłaniacz", słyszałam, że za gruba i po co te brzydkie słowa, po co ta kamienica tak dokładnie opisana itd. Musiałam więc doczekać momentu, aż czytelnik dojrzeje. Proszę zobaczyć, że za kryminały biorą się już pisarze niezwiązani wcześniej z tym gatunkiem: Olga Tokarczuk czy Michał Witkowski. Nawet dziewczyny od romansów przestawiły się na ich pisanie.

Dlaczego? Pewnie odpowiedź jest prosta: bo się dobrze sprzedają.

Cieszę się, że pani to powiedziała. Ale ja nie toleruję takich odpowiedzi. Uważam, że pisarz nie może pisać tylko dla pieniędzy, ponieważ tworzy wtedy produkcyjniaki. Kryminał to najbardziej wymagający gatunek. Dziewczyny od romansów nie uznają czegoś takiego jak dokumentacja. Dla nich to marnowanie czasu. A w kryminale musi być fundament i dopiero na to nakłada się fabułę.

Akcję w "Pochłaniaczu" umieściła Pani w Trójmieście. Mamy jak na dłoni gangsterski świat z początków lat 90. Jak się zbierało materiały?
Temat każdej mojej książki pączkuje latami. O wielu sprawach dotyczących przestępczości zorganizowanej opowiadał mi prokurator Jerzy Mierzewski, za co mu dziękuję. Słuchając tego, nie myślałam o pisaniu. Swędział mnie tylko po dziennikarsku z ciekawości nos. Byłam też sprawozdawcą sądowym. Opisywałam lata 90. i najgłośniejsze procesy. Widziałam tych wszystkich gangsterów w sądzie. Zdarzało się, że jednego dnia piłam z którymś kawę, a drugiego dnia ktoś go odstrzelił. Obyś żył w ciekawych czasach. I ja żyłam. "Pershing", "Wańka", "Kiełbasa", "Dziad", czytałam ich akta. I widziałam, że niektórzy się wywiną. Że nic na nich nie ma. To się zbierało latami. Aż trafiłam na akta człowieka, który w "Pochłaniaczu" występuje jako "Słoń". I zrozumiałam, że mam temat. Potrzebowałam widać czasu, żeby to wszystko poskładać. Żeby zobaczyć tę historię jak z lotu ptaka. I kiedy złapałam trop jak ten pies gończy, poczułam mrowienie na karku. Wiedziałam, że to kawałek naszej historii. Że o tym należy napisać. Nie chodziło o "Wańkę" czy "Rympałka", nie chodziło nawet o "Słonia". Bo to są tylko trybiki tej maszyny.

Chodziło o mechanizm?
O odpowiedź na pytanie, skąd się wzięliśmy. Bo była wojna, powstanie i był też czas naszej ośmiornicy. Kiedy komuna się skończyła, a kapitalizm się dopiero wykluwał, kombinatorzy poczuli się jak ryby w wodzie. Sportretowałam w "Pochłaniaczu" tylko jednego prawdziwego gangstera. Ale najbardziej przerażające dla mnie było to, że te wszystkie gangsterskie sprawy nigdy nie zostały domknięte. Że te osoby nie zostały skazane. Dzisiaj skutecznie odcięły się od przeszłości. Próbują o niej zapomnieć. I chcą, żeby o nich zapomniano. Kiedy tego słuchałam, nóż mi się w kieszeni otwierał. Bo te sprawy już nigdy nie zostaną odkopane. Udzielałam wywiadu studenckiemu radiu. Przepytujący mnie dziennikarz, rocznik 1991, słysząc o polskiej mafii z lat 90. stwierdził, że dla niego to jakieś kombatanckie czasy. Bo on się wtedy dopiero urodził. I on nie ma potrzeby dokopywania się do tego, kim jest na przykład facet, posiadający fabrykę odzieży roboczej. Dla niego to po prostu biznesmen.

Z jednej strony jest Pani mamą, z drugiej od dziesięciu lat "robi" w zbrodni.
Ja się nad tym nie zastanawiam. Prawdopodobnie mam już stępioną wrażliwość i niewiele kryminalnych historii mnie porusza. Myślę, że trzeba mieć w sobie jakiś element cienia. Ja mam. Zawsze interesował mnie moment przejścia w zło i to, skąd się ono bierze. Brzmi trywialnie, ale naprawdę się nad tym zastanawiałam. Wie pani, bardzo nie lubię kłamstwa. Wolę najbardziej bolesną prawdę, niż łagodnie znieczulający fałsz. To do pisania kryminałów idealnie się nadaje.

Trochę ten opis przypomina bohaterkę "Pochłaniacza", profilerkę Saszę Załuską.
Obdarowałam ją moimi niektórymi cechami.

Wcześniej Pani kryminałami rządził mężczyzna, też profiler policyjny. Łatwo się Pani z nim rozstała?
Nigdy go nie lubiłam (śmieje się). Ceniłam go i szanowałam. Ale zawsze mnie denerwował. Nie wiem, dlaczego stworzyłam postać, do której miałam ambiwalentne uczucia, a którą kobiety tak uwielbiały. To dla mnie tajemnica. Kiedy zaczynałam pracę nad kryminałami, musiałam je pisać z perspektywy faceta. Wtedy jeszcze babek w naszym fachu nie było. A teraz, proszę zobaczyć, jak się zmieniło przez te ostatnie dziesięć lat. Ile teraz kobiet pisze.

Sam profiler też był ryzykowną postacią.
Nawet policjanci w niego nie wierzyli. Mówili, że to jakiś jasnowidz. To też się, na szczęście, zmieniło. Kobieta profiler to mój hołd dla wszystkich policjantek, które ciężko pracują. Ja nie mogłabym być policjantką. To jest dopiero obciążająca robota. Ja sobie pojadę nad morze, poczytam o "Słoniu", pogadam z profilerami. Wpadam na chwilę w mrok, żeby z niego wypaść. A one z tego mroku nie wychodzą. Często mają mężów policjantów i siedzą w tej robocie non stop. Poznałam kilka takich policjantek. Widziałam z bliska, jak wysoką cenę płacą. Jak się androgenizują w pracy, budują skorupę, żeby przetrwać. A potem wracają do domu i płaczą. Moja Sasza też jest w taki sposób zbudowana.

Rację ma Liza Marklund, szwedzka autorka kryminałów, mówiąc, że powieści kryminalne są popularne w krajach, w których jest względny dobrobyt i stabilna demokracja? A mniej czyta się tam, gdzie jest wysoka przestępczość?
Oczywiście. Niech pani zobaczy, co się dzieje w Rosji. Tam się głównie sprzedają kryminały z humorem. Dlaczego? Bo oni mafię mają na co dzień. Mają też biedę, Putina i resztę brygady. Dlaczego Chmielewska święciła u nas triumfy w czasach komuny? Bo śmiechu potrzebowaliśmy bardziej niż strachu. W Afryce kryminały się w ogóle nie sprzedają, bo tam jest głód, HIV i nie ma perspektyw. Społeczeństwo w krajach dobrobytu, żeby lepiej funkcjonowało, potrzebuje też negatywnych emocji. Ale przeżywanych na kartkach papieru. W przeciwieństwie do romansu, który jednak lepiej przeżywać w życiu niż o nim czytać.

Jest Pani autorką jednej z najmocniejszych polskich książek "Polskie morderczynie".

Teraz sobie tego nie wyobrażam. Widzi pani moją córkę [koło nas kręci się podczas rozmowy siedmioletnia Nina - dop. aut.]. To było tak dawno. Nie mam pojęcia, skąd znalazłam w sobie tyle siły, żeby to napisać. Na tę książkę namawiano mnie jeszcze wtedy, kiedy byłam sprawozdawcą sądowym. Nie odważyłam się. Uznałam, że do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć. Dojrzewałam osiem lat. Ale to nie jest książka tylko o morderczyniach, lecz także o poranionych kobietach. O takich, które kiedyś zostały złamane. To nie są historie kapuściane, czyli ona kroiła kapustę, wyjęła nóż i pchnęła go, ponieważ dręczył ją przez 20 lat. To były często morderstwa wyrachowane, zaplanowane. Im bardziej zagłębiłam się w ich życiorysy, tym mocniej widziałam to, że w ich przeszłości nastąpił jakiś błąd. I że ta zbrodnia potem przez ten błąd musiała nastąpić. Spłycam bardzo, więc najlepiej przeczytać.

W trakcie pracy nad tą książką okazało się, że jest Pani w ciąży. Pierwszy odruch był taki, żeby to zostawić?
To rodzina stawiała weto: - Nie będziesz więcej jeździć do więzienia. Było nawet grożenie rozwodem. Musiałam sama podjąć decyzję. Podjęłam jedynie słuszną, jak mi się wydawało - nie mogłam odłożyć tego projektu. Bo potem co, myślałam, będę z dzieckiem jeździć do więzienia? Bałam się, że nigdy tego nie napiszę. Ostro przyspieszyłam w pracy. A dla tych kobiet moja ciąża była pewnym gwarantem bezpieczeństwa, nadzieją, że jestem z nimi, po ich stronie. One od początku wiedziały, że książka będzie się nazywać "Polskie morderczynie". Zgodziły się. Niesamowite było to, że przy tym moim coraz bardziej rosnącym brzuchu, one się coraz mocniej otwierały. Gdybym nie była w ciąży, pewnie nie dałabym rady ich tak pootwierać. One często opowiadały mi takie rzeczy, o których wcześniej nikomu nawet nie wspominały. Nie wiem, skąd wtedy miałam tyle siły. Teraz bym się nie zabrała za coś takiego. Pamiętam tylko, że to był dla mnie rodzaj obsesji. Tak jakbym wchodziła do Hadesu i potem z niego wychodziła.

Bardzo ciężki kaliber. Ciekawe, jak Pani tę książkę potem z siebie zrzucała?

Ona długo ze mnie "schodziła" ale żeby ją całkowicie przetrawić, musiałam napisać fabułę "Tylko martwi nie kłamią". Przy reportażu jest zupełnie inna robota. Wszystko, co się wydrze, to się ma. I nie można niczego więcej dodać. Tam się pracuje tylko na rzeczywistości. Fabuła to gimnastyka umysłowa. I ma się na wszystko, co się pisze, wpływ. Przez lata nie mogłam się odkleić od etykietki autorki "Polskich morderczyń". Ale ta książka nadal jest bestsellerem. To dowód na to, że jeżeli w książce jest kawał naszego serca, to ona się zawsze obroni. I jeśli miałabym sobie czegoś życzyć, to głównie tego, żebym nigdy nie schodziła z obranego przez siebie poziomu.

"Pochłaniacz"
Najnowsza powieść kryminalna Katarzyny Bondy, czyli Trójmiasto lat 90. i obecnie, skorumpowani policjanci, młodzieńcze błędy, dramatyczne decyzje, które mają wpływ na dalsze życie. I pytanie - czy naprawdę można znaleźć zabójcę po zapachu? "Pochłaniacz" to pierwsza z czterech książek o utalentowanej profilerce Saszy Załuskiej. Wkrótce będą kolejne.

Katarzyna Bonda

Pisarka, scenarzystka, dokumentalistka,specjalizująca się w tematyce kryminalnej. Do polskiej literatury kryminalnej wprowadziła nowy typ detektywa - psychologa policyjnego. Jej debiutancka powieść "Sprawa Niny Frank", wydana w 2007 roku, była nominowana do Nagrody Wielkiego Kalibru. Jest też autorką m.in. "Florystki" i "Tylko martwi nie kłamią". Wykłada w szkole kreatywnego pisania "Pasja Pisania" w Warszawie.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki