Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

John McLaughlin udanie zakończył Jazz Jantar 2012

Dariusz Szreter
John McLaughlin w tym roku skończył 70 lat
John McLaughlin w tym roku skończył 70 lat materiały prasowe
Finał tegorocznego festiwalu Jazz Jantar skrojony został na miarę wysokich aspiracji tej imprezy. John McLaughlin to jedno z tych nielicznych nazwisk ze sceny jazzowej, które od dekad przykuwa uwagę także melomanów spoza kręgów ortodoksyjnych jazzfanów.

Nic zatem dziwnego, że bilety na jego koncert w sali Filharmonii Bałtyckiej sprzedane zostały w komplecie.
I choć swoje najlepsze płyty nagrał jeszcze w latach 70., McLaughlin cały czas trzyma równą wysoką formę jako instrumentalista, co sprawiło, że na słynnej liście 100 najlepszych gitarzystów wszech czasów magazynu "Rolling Stone" sklasyfikowany został na 49 miejscu. O tym, że nadal nie przestaje inspirować innych muzyków, można się było przekonać naocznie przed rozpoczęciem niedzielnego setu, kiedy to Grzegorz Skawiński podszedł pod scenę i z ciekawością zlustrował przygotowany do koncertu sprzęt mistrza.

Kierowana obecnie przez McLaughlina formacja the 4th Dimention to zespół fusion nie tylko z nazwy. Obok drugiego poza liderem Anglika, Gary'ego Husbanda, występują w nim indyjski perkusista Ranjit Barot oraz pochodzący z Kamerunu basista Etienne M'Bappé. Zespół konsekwentnie rozwija wypracowane w latach 70. brzmienie jazz-rockowe. Tu niespodzianek nie było. Natomiast ich siłą jest kunszt wszystkich występujących w nim muzyków. O wirtuozerii McLaughlina nikogo przekonywać nie trzeba. Jest znakomity zarówno w ostrych, niemal rockowych solówkach, jak i w subtelnych balladach w rodzaju "Senor C.S." czy "Light at the Edge of the World". Grający na pięciostrunowym basie, ubrany w czarne rękawiczki M'Bappé popis swoich niemałych możliwości dał już podczas wykonanej jako druga kompozycji "Trancefusion", za co zebrał burzę oklasków. Barot, który poza graniem, zajmuje się też komponowaniem, głównie na potrzeby filmu, obok kilku efektownych solówek w dwóch utworach, dał też pokaz swoich możliwości wokalnych.

Najciekawszą muzycznie osobowością, obok lidera, okazał się jednak Gary Husband. Nawiasem mówiąc, mieliśmy okazję oglądać go niemal w tym samym miejscu ledwie dwa miesiące temu, jako członka towarzyszącego Quincy'emu Jonesowi big-bandu NDR. Tu, w bardziej kameralnym otoczeniu, dał się poznać jako subtelny klawiszowiec, a także okazjonalnie - szalony perkusista, "prawdziwy potwór, ale z tych dobrych" - jak komplementował go McLaughlin.

Show miał swoją dramaturgię, z ognistym fusion, przeplatanym fragmentami lirycznymi i popisami solowymi, aż po "Love Supreme" na bis. Standing ovation, którą muzycy zostali nagrodzeni przez publiczność, to może lekka przesada, ale i tak było bardzo dobrze!

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki