Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grzegorz Skawiński: Taką płytę jak "Me & My Guitar" nagrywa się dla samego siebie [ZDJĘCIA]

Marcin Mindykowski
okładka najnowszej płyty Grzegorza Skawińskiego
okładka najnowszej płyty Grzegorza Skawińskiego
O tym, dlaczego po latach gry w Kombii postanowił na swojej solowej płycie wrócić do rocka, komu chciał złożyć na niej hołd, czy rockowa wiarygodność ma dla niego znaczenie i czy są jakieś szanse na reaktywację O.N.A., z Grzegorzem Skawińskim rozmawia Marcin Mindykowski

Za sprawą solowej płyty "Me & My Guitar" z dużych plenerowych koncertów granych z Kombii wróciłeś do zadymionych, ciasnych klubów, gdzie znów przychodzą Cię słuchać fani ostrego rocka. Łatwo się tak przestawić?
Nie mam z tym żadnego problemu. Po prostu wychodzimy na scenę i gramy. Oczywiście, na moje solowe koncerty przychodzi inna publiczność. To jest żywe granie, pozwalamy sobie na improwizacje, bawimy się muzyką. Pojawiają się utwory Skawalkera, a nawet kompozycje O.N.A. w ciekawych wersjach! Ale nie gramy na tych koncertach utworów Kombii - i odwrotnie. Nie zmieniam jednak image'u, nie przebieram się. To nie jest tak, że tu jestem artystą rockowym, a tu popowym. Jestem i tym, i tym.

Publikujemy tylko 5 proc. treści. Resztę, 95 proc., przeczytasz po zalogowaniu się.

Po latach gry tylko w Kombii na swojej solowej płycie udowodniłeś jednak, że nie zapomniałeś, jak gra się rocka, bluesa, a nawet metal. Ludzie podchodzą po koncertach i dziękują za ten powrót?
Owszem, dziękują, cieszą się. Ale wtedy odpowiadam: "Kochani, ja nigdy od rocka nie odszedłem i nigdy nie odejdę. Po prostu nie było mnie przez jakiś czas, ale teraz znowu jestem". Często ludzie pytają mnie, czemu nie gram tak rockowo w Kombii. A od kiedy parę lat temu założyłem profil na Facebooku, te pytania się nasiliły. Tyle że Kombii nie jest po prostu najlepszym wehikułem do realizacji takich planów.

Dlatego zdecydowałeś się na projekt solowy?
Tak, bo odrębny projekt gwarantował mi to, że nie musiałem iść na żadne kompromisy. Nagrywając ten album, w ogóle nie myślałem o sprzedaży, to miał być z założenia niekomercyjny projekt, nie zamierzałem na nim zarabiać. Jedynym dochodem, jaki mnie interesuje w wypadku tej płyty i trasy z nią związanej, jest efekt artystyczny. Chciałem, żeby ludzie poznali - albo przypomnieli sobie - mnie jako muzyka, który ma do powiedzenia więcej niż w poprockowym Kombii.

Płytę wydałeś w swoje imieniny, 12 marca. Ale nie kokietujesz z tym nagrywaniem tylko dla siebie? Nie wystarczyło pograć sobie ostrzej w domu?
Denerwuje mnie, kiedy artyści mówią, że grają tylko dla swoich fanów. Oczywiście, to jest ważne, ale taką płytę jak "Me & My Guitar" nagrywa się dla siebie, dla zaspokojenia własnej ciekawości, własnych potrzeb. Sam ją zresztą sfinansowałem. Ale wierzę głęboko, że jeżeli stoi za tym szczera intencja, to znajdzie się jeszcze parę osób, którym to się spodoba. Chciałbym więc nią dotrzeć do ludzi, którzy, tak jak ja, kochają gitarę i muzykę gitarową.

I dużo jest takich osób?
Płyta spotkała się z dobrym przyjęciem, nie przeczytałem ani jednej złej recenzji na jej temat. Sprzedała się w około siedmiu tysiącach egzemplarzy. Do złotej brakuje więc drugie tyle (śmiech). Nie ma się specjalnie czym chwalić, ale jak na tak niszowy, niekomercyjny, ambitny produkt jest nieźle. To pokazuje, że jest zapotrzebowanie na tego rodzaju muzykę. Liczyłem, że jak sprzedadzą się dwa-trzy tysiące, będę zadowolony.

I chcesz mi powiedzieć, że wytwórnia ucieszyła się, że zamiast nowej płyty Kombii nagrasz im teraz gitarową płytę, w połowie instrumentalną?
Wbrew pozorom wytwórnia zareagowała bardzo entuzjastycznie! Wysłuchali demówki i, jak to się mówi, odpadli. Powiedzieli, że wchodzą w to w ciemno. Oczywiście, wiedzą, że zespół Kombii się nie rozpada. Choć od tej pory zamierzam tę drugą, rockową linkę mojej kariery prowadzić równolegle z Kombii. Nie chcę tracić czasu. Uwielbiam grać, nagrywać. Tym bardziej że mam teraz naprawdę dogodne warunki, m.in. własne, małe studyjko. Myślę już o kolejnym solowym projekcie, zrealizowanym z większym rozmachem, z wokalnym udziałem gości, a może też gitarzystów ze świata.

Płyta jest mocna, riffowa, rasowo rockowa.
Minęło sporo czasu od moich ostatnich nagrań tego typu. Chciałem więc nagrać płytę eklektyczną, żeby przy okazji tego "powrotu", ponownego debiutu po latach, przedstawić się na nowo, zaprezentować się z różnych stron, pokazać swoje zainteresowania i możliwości gitarowe. Jest tu więc i utwór jazzrockowy, i blues, i fusion, i rockowe ballady, i impresje filmowe, i typowe "łojenie". Lubię, kiedy muzyka jest kolorowa, kiedy czerpie z różnych źródeł. Nie chciałbym w swojej grze zamykać się w jednym określonym stylu, gatunku.

Nie kryjesz też, że tą płytą oddajesz hołd swoim idolom.
Wychowałem się na rocku, na Jimim Hendriksie, Ericu Claptonie, Jeffie Becku, Jimim Page'u, Deep Purple. A czym skorupka nasiąknie za młodu, tym na starość trąci. Te nawiązania, skojarzenia, minihołdy są tu więc zamieszczone celowo. Choć nie chodziło mi o bezpośrednie przełożenie moich młodzieńczych fascynacji i inspiracji. Myślę, że mam jednak swój rozpoznawalny styl, charakterystyczną melodykę - i trudno mnie pomylić z kimś innym. Chciałem po prostu zrewanżować się tym wszystkim fantastycznym ludziom, oddać coś, co kiedyś od nich dostałem. Zresztą na świecie ta muzyka przeżywa dziś renesans - powstają choćby takie zespoły jak Graveyard, które brzmią jak starzy Zeppelini. I wydaje mi się, że trzeba się czasem wrócić do korzeni, żeby zbudować coś nowego. Tradycja rockowa, bluesowa jest bardzo ważna - żeby od niej odejść, trzeba najpierw ją poznać, zgłębić, bazować na niej.

Dla niektórych te powroty do korzeni są jednak dowodem na wypalenie rocka...
Może to chwilowy kryzys, może muzyka rockowa jest w pewnej stagnacji, uśpieniu. Ale mogę się założyć, że za chwilę pojawi się coś nowego. Rock co jakiś czas powraca, bo to jedyna taka prawdziwa, żywa ekspresja. Ta muzyka, gitary dają taki power, cios, przyładowanie, jakich nie ma w żadnym innym gatunku - popie czy rapie.

To Twój ulubiony gatunek?
Zdecydowanie tak. Tyle że ja lubię tzw. inteligentny rock, z pewną myślą. Bardziej kręcą mnie wysublimowane, ambitne formy. Dlatego muzyka, którą gram, jest w dużej części instrumentalna i nie do końca bazuje na tych pierwotnych pierwiastkach rocka. Dla mnie ważna jest niekoniecznie sama postawa, demonstracja, a raczej dźwięki, wysublimowanie. Tak rozumiem rocka, choć czasem lubię posłuchać i AC/DC.

Twój gitarzysta numer jeden?
Dla mnie największym gitarzystą wszech czasów jest Jimi Hendrix. Wywarł na mnie największy wpływ, jego muzyka jest absolutnie ponadczasowa, choć niektóre rzeczy brzmią dziś archaicznie. Ale to jest gość, który wytyczył nowy kierunek, poprowadził gitarę rockową w całkiem nowy świat. To była zapowiedź rzeczy wielkich, które miały się wydarzyć dużo później. Bo Hendrix był po prostu wizjonerem, geniuszem. Takie osoby zdarzają się raz na wiele milionów ludzi, to są jednostki zrzucane na Ziemię z kosmosu.

O Hendriksie mówiło się, że gitara była naturalnym przedłużeniem jego ciała. Ty osiągnąłeś takie zespolenie z którymś ze swoich instrumentów?
Zawsze mam pełno gitar na podorędziu - elektrycznych, akustycznych, siedmiostrunowych. Stoją do wzięcia, obok wzmacniacza. W każdej chwili mogę się podłączyć i zacząć grać. Projekt "Me & My Guitar" w ogóle mnie uskrzydlił, zacząłem intensywniej ćwiczyć, kupiłem sobie specjalną gitarę do podróży, kompaktową. I kiedy podróżujemy samochodem na koncerty, na trasy, wiele godzin na niej gram, ćwiczę. Zresztą myślę, że jeśli chcesz, żeby gitara oddała ci twoją miłość i potraktowała cię w taki sposób, jak ty ją traktujesz, trzeba poświęcić instrumentowi odpowiednio dużo czasu.

W swoich tekstach śpiewasz głównie o wierności sobie, o tym, żeby robić swoje, niezależnie od przeciwności losu.
To prawda. Teksty powstały równolegle z muzyką. Pisałem o tym, co mnie wtedy nurtowało, ale przede wszystkim o tym, co kojarzyło mi się z tą muzyką. Codziennie budzimy się, żyjemy i stajemy przed ścianą nie do pokonania. Ale ona jest do pokonania, tylko trzeba odnaleźć w sobie te pokłady energii, siły, żeby walczyć. I to nie tyczy się tylko sztuki, ale przeżycia następnego dnia czy nawet zagrożenia życia. Często ta walka jest sensem samym w sobie. Chodzi o to, żeby walczyć, żeby się nie poddawać, żeby być wiernym swoim ideałom. Myślę, że ta płyta jest też wyrazem tego, że mimo iż robię w życiu różne rzeczy, wracam do tej swojej bazy rockowej, do tych swoich rockowych korzeni. I będę wracał.

Ale lepiej wyrażasz się za pomocą gitary czy tekstów?
Najpełniej wypowiadam się przez gitarę. Utwory wokalne na tej płycie są w zasadzie tylko po to, żeby to nie było nudne. Sam jestem słuchaczem i niektóre płyty wirtuozów gitary mnie nudzą, zwłaszcza jeśli wszystkie utwory robione są według tego samego schematu. Ale nie uważam się za nie wiadomo jakiego wokalistę. Śpiewam sobie, bo śpiewam. Moja gitara jest jednak na pewno bardziej ekspresyjna niż mój wokal, i ma dużo więcej siły.

Zaśpiewałeś po angielsku...
Po to, żeby jeszcze bardziej odróżnić tę płytę od Kombii. Wiem, że mój angielski nie jest może najlepszy, ale chciałem odjąć temu albumowi walorów komercyjnych.

W "Ship of Fools" rozliczasz się ze swoimi krytykami?
Inspiracją do tego tekstu stały się dla mnie rzeczy, które można zaobserwować po wejściu w życie nowych mediów. Dosłownie wszędzie, na każdym kroku panuje tam mania oceniania wszystkich, wszyscy się na wszystkim znają. Żeby więc obronić siebie, muszę wiedzieć, że nie mogę się podobać wszystkim. I wiedząc o tym, po prostu zwracam się do tych ludzi, którzy kochają gitarę, lubią to, co robię. Nie interesuje mnie zdanie tych, którzy nie kupują moich płyt, nie słuchają tego, co gram, nie chodzą na moje koncerty, tylko po prostu krytykują mnie, byle krytykować. Jak mówił Egipcjanin Sinuhe: "Twoje słowa są jak brzęczenie much". Nie ma dla mnie znaczenia, czy jak posłuchasz teraz mojej piosenki, zmienisz swoje zdanie o mnie czy nie. Ja i tak pójdę swoją drogą, będę robił swoje. To jest też trochę na przekór tym, którzy pogrzebali mnie już jako muzyka rockowego. Nie, oto jestem.

W ortodoksyjnych kręgach fanów rocka i metalu chyba zawsze miałeś problem z wiarygodnością jako były muzyk elektro-popowego Kombi.
Ten problem jest, był i będzie. Nawet gdybym nie wrócił do Kombi, to i tak wypominaliby mi stare wcielenie tego zespołu. Ale ja proponuję prosty test: "Ludzie, słuchajcie uchem, nie brzuchem. Słuchajcie muzyki". Wielu moich kolegów gitarzystów z Zachodu nie ma pojęcia, że gram w zespole Kombii. I oni byli zachwyceni albumem "Me & My Guitar". To jest płyta dla tych, którzy chcą jej posłuchać, są ciekawi, nie mają uprzedzeń. Nie zabiegam o niczyje względy, nie będę się nikomu podlizywał, walczył o tzw. autentyczność. Albo słuchasz - i cię to bierze, albo nie bierze.

I taką płytą nie chcesz zawalczyć o tę wiarygodność?
To jest ostatnia rzecz, jaka mi przyświecała przy robieniu tego albumu. Mam teraz się przebrać, założyć łańcuchy, upijać się codziennie piwskiem i podpisywać się gotykiem, bo gram rockową muzę? To chore klimaty. Chciałem po prostu zrobić dobrą gitarową płytę - i tylko o to walczyłem.

Pewnie zyskałbyś na wiarygodności, gdybyś przyznał otwarcie, że Kombii jest dla Ciebie działalnością czysto zarobkową, prowadzoną choćby po to, żeby realizować takie projekty jak "Me & My Guitar".
Paradoksalnie akurat tak się wydarza, że dzięki Kombii mogę sobie pozwolić na realizowanie swoich niekomercyjnych historii. Ale nie powiem, że gram dla Kombii tylko dla pieniędzy, bo to nieprawda, bzdura. Z Kombii nie zrezygnuję, bo też to bardzo lubię.

Twój powrót do mocnych brzmień dla wielu jest nadzieją na reaktywację O.N.A. Jak wspominasz ten okres?
Kiedy graliśmy jako Skawalker i usłyszeliśmy na próbie Agnieszkę Chylińską, postanowiliśmy poderwać się do lotu. Zaryzykowaliśmy. I ani przez moment nie żałowałem potem tej decyzji, bo uważam O.N.A. za jedną z najlepszych polskich grup rockowych ostatnich lat. Żałuję, że to się skończyło. Myślę, że potencjał zespołu po takiej płycie jak "Mrok" wcale się nie wypalił. Przeciwnie: byliśmy na bardzo dobrej fali wznoszącej.

Do rozstania musiało dojść?
Mimo że bardzo się lubiliśmy, wspólnie imprezowaliśmy, była między nami spora różnica wieku. Agnieszka chciała spróbować czegoś sama. No i spróbowała. Mieliśmy zresztą świadomość, że pewnego dnia po prostu wyfrunie.

Są jednak jakieś szanse na choćby okazjonalny powrót?
Nie rozmawiałem z Agnieszką od czasu ostatniego koncertu O.N.A., a więc od dziewięciu lat - i trudno mi to ocenić. Ja mogę tylko powiedzieć ze swojej strony, że jestem otwarty i gotowy. Kiedyś powiedziałem, że już nigdy nie wrócę do Kombi. Jak widać, myliłem się. Dlatego teraz nie powiem, że O.N.A. już nigdy nie wróci. Gdyby zaistniały dobre okoliczności, moglibyśmy na pewno zejść się na trasę albo płytę. Z tego, co wiem, Agnieszka też temu nigdy publicznie nie zaprzeczyła. Nigdy nie mów "nigdy", życie jest nieprzewidywalne. Póki mamy siłę, jesteśmy w dobrej formie i działamy, wszystko jest możliwe. Ale kiedy podpowiadają nam, żebyśmy - skoro Agnieszka nie chce - wzięli inną wokalistkę, odpowiadam: "Nie, to nie na tym polega. Albo z Agnieszką, albo wcale. Bez Agnieszki nie ma O.N.A.".

Rozmawiał Marcin Mindykowski

Możesz wiedzieć więcej!Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki