Podczas zawodów w ekstremalnym zjeździe rowerowym, odbywających się w niedzielę podczas Gdynia Adventure Days, wypadkowi uległ jeden z uczestników.
Doznał urazu żuchwy, stracił kilka zębów i trafił do szpitala. Zdaniem części świadków, zawinił organizator, który nie dopilnował, by publiczność nie wchodziła na tory podczas zjazdów.
- Poszedłem z ciekawości, zobaczyć, jak takie zawody wyglądają - mówi Marcin Dylejko z Gdyni. - I więcej chyba nie pójdę. To wielki organizacyjny bałagan. Zawodnikowi zjeżdżającemu z dużą prędkością ktoś wszedł pod koła, żeby go wyminąć, wytracił prędkość i wbił się w rampę. Publiczność chodziła, gdzie chciała. Taśmy zabezpieczające niby były, ale można się było w ich gąszczu zgubić.
Maciej Szulwach, organizator zawodów twierdzi, że tor był dobrze zabezpieczony, a uczestnikowi pod koła wszedł... inny zawodnik. - W czasie kiedy zdarzył się wypadek, otwierałem Bieg Komandosów na molu w Orłowie. Z relacji sędziego jednak wiem, iż w momencie zjazdu jednego zawodnika wszedł na tor inny uczestnik - tłumaczy. - Uważam, że przed sytuacjami, które można przewidzieć, byliśmy zabezpieczni. Na miejscu stała karetka, która zabrała poszkodowanego zawodnika, tory zostały wydzielone taśmami, a w dolnym biegu pilnowali ich także pracownicy obsługi, którzy mieli za zadanie dyscyplinować każdego, kto chciałby przejść za taśmy.
Był też człowiek z megafonem, który dodatkowo ogłaszał, że jedzie zawodnik. Natomiast sami uczestnicy, jak sądziliśmy, zdawali sobie sprawę z tego, czym grozi wejście na tor. Prędkości rozwijane w downhillu są duże.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?