Ladies' Jazz jest jednym z dość pokaźnej listy zjawisk w gdyńskiej kulturze, które trzeba było wymyślić i wykreować, byśmy w ogóle pomyśleli, że są nam do czegokolwiek potrzebne. Upiornie sztuczne na pierwszy rzut oka założenie koncertowych prezentacji jazzu z kobietami w roli głównej wydawało się wydumane i mało nośne. Po czterech latach od inauguracji wypada mi się przyznać, że martwiłem się na zapas. Co prawda, Ladies' Jazz został, jak było do przewidzenia, zdominowany przez spiewaczki, które - bywa - z jazzem mają czasem niewiele wspólnego, ale cieszy się powodzeniem, ma swoją wierną publiczność, sprowadza gwiazdy lub niekiedy tworzy własne (przypadek Ive Mendes!), a w jego historii zdarzyło się już całkiem sporo bardzo udanych koncertów.
W tym roku najwięcej przeżyć dostarczył ostatni wieczór, koncert słynnej i zarazem wybitnej wokalistki Dee Dee Bridgewater. Dobiegająca sześćdziesiątki gwiazda śpiewu jazzowego i musicalowego wystąpiła w Teatrze Muzycznym przypadkowo, w zastępstwie Randy Crawford, która odwołała swoją trasę na kilkanaście dni przed festiwalem. Wypada życzyć Randy rychłego powrotu do zdrowia, a równocześnie cieszyć się z pierwszej wizyty jej legendarnej już koleżanki.
Bridgewater przyjechała do Gdyni ze znakomitym, akustycznym triem akompaniującym i repertuarem z płyty, która w sklepach znalazła się dopiero wczoraj. 17 lipca wypada rocznica śmierci wielkiej Billie Holiday, a w tym roku mija od jej odejścia okrągłe pół wieku. Dee Dee nagraniem i trasą koncertową oddała hołd swojej wielkiej poprzedniczce.
Wspaniała, ogolona na zero wokalistka, w skąpej koktailowej sukience, zrobiła z koncertu przedstawienie przypominające monodram - w przerwach pomiędzy poszczególnymi utworami opowiadała o Billie, swojej bohaterce, o piosenkach i o sobie, z wdziękiem, dystansem i humorem kokietując publiczność. Jej interpretacje były, co prawda, na takim poziomie, że dodatkowe zabiegi nie były potrzebne, ale ubarwiały ten niezwykły koncert-spektakl.
Pozostałe dni przebiegły niejako w cieniu tego ostatniego, ale i tak spodobały się publiczności. Bardzo dobry występ dała w sali Teatru Muzycznego Urszula Dudziak. Artystka, która sławę, podobnie jak Dee Dee Bridgewater, zdobyła w latach 70., zaskoczyła gdyńską publiczność świetną formą wokalną i została przyjęta jak najlepsza przyjaciółka. Kontrowersyjny, bo niedopracowany, okazał się za to koncert formacji Harriet Tubman, z udziałem słynnej gitarzystki basowej M'Shell N'degeocello. Najbardziej zaś podobała się publiczności hiszpańska wokalistka smooth jazzowa Carmen Cuesta. Do tego dodajmy zespoły Tigrita Project i No Limits. Było barwnie!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?