Grudnia 70 nie pamiętam – urodziłem się trzy lata później, ale doskonale ten czas pamięta mój tata, pracujący całe swoje życie w gdyńskim porcie i idący do niego drewnianą podówczas kładką nad torami – i ta opowieść jest we mnie żywa. Jest taką także wtedy, gdy mijam czteropiętrowe bloki przy ulicy Młyńskiej, gdzie mieszkał Brunon Drywa, główny bohater filmu „Czarny czwartek”. Także wówczas, gdy w chylońskim kościele św. Mikołaja wspomina się ofiary grudniowej masakry wywodzące się z tej parafii. Robi na mnie wrażenie, gdy Jurek Drela pokazuje siebie na zdjęciach ludzi niosących drzwi z zabitym Zbyszkiem Godlewskim.
Ślady grudnia są w Gdyni na każdym kroku, czy w formie tabliczki przy dworcu SKM Gdynia Wzgórze Świętego Maksymiliana, czy na cmentarzach, czy choćby przy wejściu do Technikum Chłodniczego, gdzie pamięta się o Staszku Sieradzanie. Każdy, kto odwiedza kościół NSPJ w centrum Gdyni, widzi drzwi i zakrwawioną biało-czerwoną flagę – najważniejszą chyba relikwię miasta, pamiątkę przerażającego czasu. I wreszcie – dwa pomniki, 17 grudnia każdego roku, tonące w kwiatach i zniczach. Trudno nie czuć tego dnia ucisku w gardle. Cieszę się, że po latach, gdy zabierałem tam o poranku córki, one same, bez namawiania, zakładają harcerskie mundury – i idą. Idą wszyscy, z całej Gdyni, w różnym wieku, z różnymi doświadczeniami, ale z przekonaniem, że trzeba być – i pamiętać. Każdemu pewnie ta historia inaczej rezonuje i każde z tych doświadczeń jest ważne.
Pamiętam także o doświadczeniu stanu wojennego, o jego ofiarach, o lęku i dusznej atmosferze. Czy coś z tej pamięci wynika poza kwiatami na pomnikach i pocztami sztandarowymi? Oby. Marzy mi się, byśmy to mroczne doświadczenie rodaków stających naprzeciwko siebie zapamiętali, robiąc wszystko, by nigdy się nie powtórzyły. Byśmy nie dawali się na siebie napuszczać, wzajemnie wykluczać ze wspólnoty, czynić gorszymi, niegodnymi szacunku. Bo nie tylko w czasach komunistycznej dyktatury może dojść do dramatów i krzywd. Może nie będą tak spektakularne, ale i tak bolesne.
Dziś nie trzeba ołowiu, by zadawać rany. Nie trzeba nadgorliwych aparatczyków ani rozkazów. Dziś okopaliśmy się na forach internetowych czy mediach społecznościowych. Nikt nie każe nikomu strzelać do innych, a my sami podzielimy się na ruskich i niemieckich pachołków, sami wejdziemy do okopów i sami zadamy sobie przeszywający ból – a im bardziej będzie nas bolało, tym bardziej będziemy chcieli zrobić to innym. Bo upokarzani upokarzają, bici biją, wykluczani - wykluczają.
Myślę o tym, by w tym tygodniu zostawić pod gdyńskimi pomnikami nie tylko kwiaty, ale i swoje postanowienie, by nie dać się w to wszystko wciągnąć. To nasz kraj, nasze miasto i to my. Chodzi o to, by historia się nie powtarzała, by ta pamięć służyła mądrości, a nie niechęci i zawziętości.
Nie zaczniemy się nagle wszyscy lubić i cenić, ale dobrze, byśmy umieli stać obok siebie, nie tylko w ważne rocznice, ale każdego dnia. Będę próbował.
Giganci zatruwają świat
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?