Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Film "Baby są jakieś inne" Marka Koterskiego (RECENZJA, VIDEO)

Henryk Tronowicz
Główne role grają Robert Więckiewicz i Adam Woronowicz (w tle)
Główne role grają Robert Więckiewicz i Adam Woronowicz (w tle) materiały promocyjne
W piątek na ekrany trójmiejskich kin trafił najnowszy film Marka Koterskiego zatytułowany "Baby są jakieś inne".

Baby są inne? Dęty truizm. Wiadomo, że są inne. Nad czym tu się zastanawiać? Bo co z tego, że są inne? Nic nowego pod słońcem. Nawet kiedy przez półtorej godziny sunie się autem przez gęsty las w czarną, bezgwiezdną noc, a "tirówki" na poboczu nawet na lekarstwo... Lecz Bogiem a prawdą, czy owa "inność bab" to powód do śmiechu?

"Baby są jakieś inne" - komedia według scenariusza znanej z polskiego ekranu figury, Adama Miauczyńskiego (pod którą oczywiście podszywa się reżyser Marek Koterski) - dostarcza niezbitych dowodów, że z owej inności bab można wycisnąć rechot nie do pogardzenia. Zabawa jest przednia, jakkolwiek ciągnięta trochę za uszy. Tu bowiem warto poczynić drobne zastrzeżenie. Intensywność eksplozji śmiechu zależy ściśle od składu publiki na widowni. Jak z doświadczenia wiadomo, im ta publika młodsza (czyli zwykle mniej krytyczna), tym eksplozje rechotu bardziej donośne. Scenarzysta Miauczyński rozszyfrował tę regułę trafnie i wie doskonale, jak ogromnie nośny jest ciężar bluzgu - mocnego słowa, a szczególnie tych pięciu wieloznacznych wyrażonek, które, nie wiedzieć kiedy, zdominowały szlachetną ojczyznę-polszczyznę.

Komedia "Baby są jakieś inne" to jednak komedia godna uwagi. Niesie ona seryjny wysyp spektakularnych rekordów. Marek Koterski wyreżyserował najdłuższe "gadające głowy" w dziejach kina. Przy tym stworzył film wolny od konwencjonalnej akcji. Nie pokazuje na ekranie ani jednego prześcieradła (o łóżku, co prawda, mówi się bez ustanku) i nie ucieka się do efektów pirotechnicznych. Całą ostrą amunicję ładuje w pikantny, nawet wyjątkowo pikantny dialog.
Dziewięćdziesięciominutowy tekst ma znamiona wysokiej dialogowej jakości. Nieco pretensjonalnie, co prawda, brzmi cytat o ciemnym lesie z prologu "Ferdydurke". I szkoda, że dialog w "Babach" chwilami idzie po bandzie Himalajów wulgarności. Nie omija, niestety, skatologii. Pułapek rodem z rynsztoka ominąć się nie udało. Z drugiej strony udało się ominąć dłużyzny i mielizny, grzechy powszednie polskiego kina.

Oto dwaj faceci w średnim wieku jadą nocą fordem i z pasją tokują o kobietach, o najbardziej gorszących przywarach kobiet, z tęsknotą za feminizmem na pierwszym miejscu. Prawdę mówiąc, nie widać takiej sfery, którą jadący autem faceci gotowi byliby kobietom darować. Skala i głębia poruszanych kwestii jest w tej komedii rozległa, ale horyzont refleksji pasażerów forda wyznaczają głównie męskie fobie i obsesje erotyczne. Panowie rozprawiają więc o tym, jak i kiedy kobiety chrapią, kiedy i w jakich sytuacją ziewają, jak damy zachowują się w domowych łazienkach, a jak w toaletach publicznych. Jeden z panów, który baby uważa za płeć zdecydowanie słabszą, przyznaje ze smutkiem, że wzrasta liczba mężczyzn kompromitujących się w sypialni. Drugi czyni paniom wyrzut za to, że dostarczają partnerom instrukcji ułatwiających doprowadzenie do orgazmu (i egzekwują punkt po punkcie!).
Ale samochodowa rozmowa toczy się również wokół odwiecznych problemów generalnych. Wokół niejasnej tęsknoty kobiet za równouprawnieniem ("chcą zrównania w zarobkach, ale na emeryturę przechodzą szybciej"), wokół malejących uprawnień z tytułu ojcostwa i przyznawanych na otarcie łez - uprawnień tacierzyńskch. Grozą wieje dopiero w sferze rozwodów, gdyż sądy w 97 proc. przyznają dziecko matce (za to kiedy staje sprawa uznania ojcostwa, to dziecko facetowi wklepują w try-miga).

Obaj surowi w krytycyzmie panowie miewają jednak też marzenia. Jeden z nich więc wyznaje, że marzy, mimo że twarzy, o której mu się marzy, nie... zna. Czasem, gdy widzi jakąś prowokująco wiercącą pośladkami ponętną dziewczynę, usiłuje ją poderwać, na co ten drugi wyraża zdziwienie: jak to, chcesz znaleźć żonę od tyłu?

W konkluzji pasażerowie forda dochodzą do wniosku, że kobieta przestała być kobietą i to nieprawda, co twierdzą baby, że mężczyzna to tylko pomyłka natury i defekt społeczny. Mężczyzna nie może przyznać się do żadnej słabości. Bo chłopaki nie płaczą.

Lecz oto nagle nasi bohaterowie spostrzegają na poboczu drogi "tirówkę". Zatrzymują auto i wtedy, w jednej chwili, ich totalny krytycyzm wobec kobiet znika. Zamieniają się w uprzejmych dżentelmenów i zwracają się z całą elegancją do "tirówki", oświadczając, że jeśli tylko sobie życzy, mogą ją podwieźć, gdzie tylko zechce. W jednej chwili znika zgorzknienie, znikają wszystkie dotychczasowe zastrzeżenia obciążające kobiety. Nie chciałbym wyręczać bohaterów filmu, ale nasuwa się pytanie: panowie, z kogo... szydzicie? Z siebie szydzicie, własne freudowskie kompleksy heroicznie wytaczacie, gdy was baby nie słyszą.

W role pasażerów forda wcielili się - Adam Woronowicz jako Adaś Miauczyński oraz Robert Więckiewicz jako Pucio. Obaj przeklinają z najwyższą klasą. Z tym że powiedzieć, że Więckiewicz klnie jak szewc, to niewybaczalny anachronizm. Znakomity aktor w sztuce siarczystego bluzgu osiąga niezrównane mistrzostwo.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki